MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

AudioFeels wystąpili w Poznaniu

Ja? Felcyn
Ja? Felcyn
AudioFeels podczas swojego debiutanckiego koncertu w poznańskim Blue Nocie
AudioFeels podczas swojego debiutanckiego koncertu w poznańskim Blue Nocie Mieczysław Sobucki
AudioFeels, zespół, który podbił serca widzów polskiej edycji "Mam Talent", wystąpił wczoraj w Poznaniu na Dziedzińcu Różanym.

Jeszcze rok temu AudioFeels byli znani jedynie wąskiej rzeszy fanów z Poznania. Dziś jeżdżą po całej Polsce i dają wiele koncertów, a każdy z nich gromadzi wielkie rzesze fanek i fanów.

W czwartek wieczorem AudioFeels po raz kolejny zaprezentowali się w swoim rodzinnym mieście - Poznaniu. Choć koncert rozpoczynał się dopiero o 21.30, już pół godziny wcześniej nie było miejsc siedzących, sporo ludzi zgromadziło się również pod samą sceną.

Zanim jednak podano główne muzyczne danie tego wieczoru, zaserwowano nam przystawkę - w postaci grupy Wolny Band. I szczerze mówiąc, smak przystawki wcale nie zwiastował wybornego posiłku.

Przede wszystkim, Wolny Band okazał się zespołem dość monotonnym. To jedna z tych grup, której płytę wkłada się do odtwarzacza by po 40 minutach z głupią miną zapytać czemu wybrzmiał tylko jeden utwór. Ta sama perkusja, podobne pomysły na melodię gitar i syntezatorów, wreszcie ta sama maniera śpiewania i podobne refreny - to wszystko sprawiło, że szybko poczułem duży dystans jaki dzielił mnie i muzyków.

Zastrzeżeń można mieć zresztą więcej. Tom-tomy, na których grał perkusista, brzmiały dziwnie głucho, jakby dźwięk nie mógł się w pełni rozwinąć. Mieszane uczucia wzbudziła również we mnie wokalistka, Kasia Rościńska. Widziałem już parę jej występów, ten jednak nie przypadł mi specjalnie do gustu. Fakt, Kasia ma wielkie możliwości wokalne, umie z nich korzystać - i za to bez wątpienia należą jej się brawa. Jednak sposób, w jaki poruszała się na scenie, kojarzył mi się raczej z komercyjnymi gwiazdkami pop a nie acid groovem czy soulem, stylami preferowanymi przez Wolny Band.

Trzeba jednak oddać zespołowi, że biła od niego bardzo pozytywna energia. Lider, Daniel Moszczyński, szybko nawiązał kontakt z publiką i porwał pierwsze rzędy w szaleńczy taniec. Wyróżniał się również saksofonista, kapitalnymi wręcz solówkami wzbogacał brzmienie grupy. A nad całością unosił się amerykański, rozbujany funkiem i soulem klimat, który udzielił się niejednemu widzowi. Atrakcją był również występ beatboxera Pitera.

Bez wątpienia Wolny Band ma potencjał. Przyznaję, że nie słuchałem debiutanckiej płyty zespołu "Chwila Wolnego" - nie wiem więc jak utwory prezentują się na dobrej wieży stereo. Uważam jednak, że grupę stać na więcej.

I jeszcze jedno. Nie chcę być posądzany o rasizm czy ksenofobię, ale osobiście uważam, że biały człowiek nigdy nie zaśpiewa soulu czy funku tak dobrze jak czarnoskóry.

Po występie Wolnego i jego przyjaciół, nastąpiło szybkie sprzątanie instrumentów. Nie minął kwadrans, a na scenie pojawili się AudioFeels. Ubrani jednakowo, w białe buty, jeansy, białe koszule i czarne krawaty, prezentowali się bardzo dobrze. A jeszcze lepiej było, gdy zaczęli śpiewać.

Na początek zaserwowali nam mieszankę filmową, między innymi motyw z "Requiem dla Snu". A potem koncert zaczął się rozkręcać – pojawił się jazz, rock, disco. Po każdym utworze rozlegały się wielkie brawa i piski co niektórych fanek. W pewnym momencie na scenę poleciała nawet jakaś część garderoby - z daleka wyglądała na stanik... Choć pewien nie jestem, równie dobrze mogła to być po prostu czarna chusta.

Ponieważ nie był to mój pierwszy koncert AudioFeels, pokuszę się o pewne porównania. Widziałem pierwsze występy chłopaków jeszcze w szeregach chóru akademickiego, debiutancki występ w klubie Blue Note czy koncert pod poznańskim ratuszem. I mogę powiedzieć jedno - postęp, jakiego dokonali, jest naprawdę ogromny.
Przede wszystkim w czwartek wieczorem byli naprawdę wyluzowani. Przywitali się gorąco z "domową" publicznością i od razu zapowiedzieli, że będzie to jeden z ich najdłuższych koncertów w karierze - i rzeczywiście był. Śpiewali półtorej godziny. Co ważne, przez cały czas prezentowali równy, bardzo wysoki poziom wokalny.

W czasie koncertu widać było niezwykłą radość i pasję, jaką jest dla nich wspólne śpiewanie. Nie bali się opowiadać o sobie, często żartowali, traktowali publiczność z szacunkiem ale i humorem. Byli naturalni i znacznie pewniejsi siebie niż dawniej - to także wpłynęło pozytywnie na jakość całego występu.

Jednak to wszystko byłoby bez znaczenia gdyby od strony muzycznej koncert okazał się klapą. Tak się jednak nie stało. Na szczególną uwagę zasługuje nie tylko dobre współbrzmienie i współpraca muzyków. Trzeba również podkreślić parę szczególnych momentów, kiedy AudioFeels pokazywali w pełni wszystkie swoje atuty.

Tak było choćby w słynnym już "Otherside" Red Hot Chilli Peppers czy "Nothing Else Matters" Metalliki. Dużo lepiej niż na castingu wybrzmiało również "Tragedy" Bee Gees.

Ale prawdziwą kulminacją wieczoru okazał się solowy, beatboxowy występ Bartka "Kitka" Michalaka. Jego numer, w którym przedstawił scenę wsiadania i jazdy samochodem, zrobił prawdziwą furorę. Po pierwsze, był dużo, dużo lepszy niż w zeszłym roku pod poznańskim ratuszem. Po drugie, Kitek nie bał się pożartować wokalnie - a żarty te były naprawdę dobre. Nienachalne i niewulgarne wywoływały prawdziwy uśmiech na twarzach słuchaczy. Wielkie owacje zebrało jego imitowanie przełączania stacji radiowych - w którym kapitalnie sparodiował wszystkie utwory techno.

Występ Kitka płynnie przeszedł w kolejną piosenkę śpiewaną przez wszystkich chłopaków. Tym razem złożyli hołd Królowi Popu utworem "Billy Jean". I muszę przyznać, że nieraz w jego trakcie przeszły mnie ciarki. Kapitalne zgranie, perkusja i wokal do złudzenia przypominający Jacksona - miałem wrażenie, że zmarły gwiazdor naprawdę zagościł na poznańskiej scenie. Nie uszło to również uwadze wyjątkowo żywiołowo reagującej publiczności.
Nie zabrakło momentu, w którym muzycy pokazali, na czym tak naprawdę polega vocal play. Wykonując utwór "Thinking About Your Body", Marek Lewandowski po kolei "wyłączał" kolegów pokazując widzom, że każdy z nich pełni określoną funkcję w całej piosence.

Wreszcie, nie można nie napisać o niezwykłych "biegunach wokalnych", które posiada AudioFeels. Mówię tu o Jarku Wiednerze i Patryku Ignaczaku. Ten pierwszy w każdej kolejnej gitarowej solówce pokazuje, że nie ma tak wysokich dźwięków, których by nie sięgnął. Ten drugi wprost przeciwnie - czasem miałem wrażenie, że jego bas zmiecie za chwilę wszystkich z powierzchni ziemi.

Ale oprócz tylu plusów, należy też zauważyć małe bo małe, ale jednak minusy. Przede wszystkim mam tu na myśli bas - w niektórych utworach był zdecydowanie zbyt głośny co przesłaniało melodię i utrudniało odbiór. Miałem także wrażenie, że niektóre utwory były trochę zbyt "przeładowane" efektami. Tak było z "Shape of My Heart" Stinga. Spokojna ballada, pomyślana raczej dość minimalistycznie, zginęła gdzieś pod licznymi ozdobnikami.

Jednak w ogólnym rozrachunku muszę zdecydowanie powiedzieć, że był to najlepszy koncert AudioFeels, na którym byłem. Chłopaki szybko robią postępy i oswajają się ze sceną, co być może pozwoli im w przyszłości zyskać uznanie również zagranicą. Na razie z niecierpliwością czekam na debiutancką płytę zespołu, która być może pojawi się jesienią.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Lady Pank: rocznica debiutanckiej płyty

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto