Kilka dni temu pojawił się w księgarniach nowy zbiór reportaży historycznych Leszka Adamczewskiego „Berlińskie wrota. Nowa Marchia w ogniu”. Wspólnym bohaterem tychże reportaży są wschodnie tereny niemieckiej Nowej Marchii, czyli obecne tereny województwa lubuskiego i części województwa zachodniopomorskiego, tereny, które z racji bogatej sieci komunikacyjnej stanowiły przedpole Berlina. Ich zdobycie umożliwiło sforsowanie Odry, a potem zajęcie Berlina i tym samym zakończenie wojny z Niemcami. Zdobycie tych terenów okupione były ciężkimi walkami i wieloma istnieniami ludzkimi po obu stronach konfliktu.
Po ich zajęciu, tereny te stały się miejscem bestialskich gwałtów, grabieży i bezsensownej dewastacji. Za dewastacje te odpowiadali nie tylko żołnierze radzieccy zaszokowani dobrobytem panującym w znienawidzonym kapitalistycznym kraju. Wiele zniszczeń dokonanych zostało już po wojnie. Z miast miały bowiem zniknąć niemieckie ślady, część miast i miasteczek, zwłaszcza tych przedzielonych graniczną Odrą, traciło rację bytu i stało się źródłem materiału budowlanego dla odbudowujących się miast w Polsce centralnej.
Jednocześnie w miastach tych pozostało wiele skarbów - tych prawdziwych i domniemanych. Zarówno te pierwsze, jak i drugie, przyciągały na tereny dawnej Nowej Marchii poszukiwaczy przygód i możliwości szybkiego wzbogacenia się. Jeszcze gdzieniegdzie odnaleźć można wejścia do ukrytych piwnic czy zakamuflowane podziemia, w których odnaleźć można części uzbrojenia, pamiątki rodzinne czy też zawekowane zapasy żywności z lat czterdziestych.
Prawdziwymi jednak skarbami tych terenów są budynki, które przetrwały zarówno wojnę, jak i szał bezmyślnych powojennych dewastacji.
O tym wszystkim opowiada nam Leszek Adamczewski. Z kart „Berlińskich wrót” dowiadujemy się o tym, jak Landsberg stał się Gorzowem Wielkopolskim, dlaczego w Kostrzyniu nad Odrą nie kursują już tramwaje, co się stało ze skarbami piśmiennictwa ukrytymi w bunkrach koło Międzyrzecza i dlaczego przetrwało do dnia dzisiejszego tak mało egzemplarzy słynnej bruhlowskiej porcelany.
Samą książkę Adamczewskiego czyta się z wypiekami na twarzy. Czytelnik ma wrażenie, że słucha opowieści dziadka, który wnukom, przy kominku, opowiada czasy, które sam zapamiętał i które poznał tak, jak tylko poznać może ich pasjonat. Książka ta warta jest i przeczytania i posiadania.
Jak czytać kolory szlaków turystycznych?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?