Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Błogie globalne blogowanie

Kuba Wandachowicz
Kuba Wandachowicz
fot. AKPA
fot. AKPA
Blogi rozwijają się na dobre, tworząc coś, co specjaliści od nazywania rzeczy po imieniu ochrzcili mianem „webness” – zbiorowej inteligencji, jaka ma ponoć królować w XXI wieku.

Pamiętam jak parę lat temu napisałem do jednej z łódzkich gazet artykuł o blogach. Wtedy blogowanie zaczynało dopiero podbijać świat i było sportem dla początkujących internetowych ekshibicjonistów (choć już wtedy ostro blogowała np. Krystyna Janda, ekshibicjonistka ze sporym gazetowo-książkowym stażem), dlatego ówcześnie zjawisko to zostało przeze mnie bezlitośnie obśmiane. Trudno jednak się nie śmiać, czytając zwierzenia opisujące „pająka lęku, który szarą nicią niepewności oplata nasze serca” lub wpisy wieszczące, że „szatan nadejdzie, czekajcie na niego z ofiarą dziewicy z krwi ludzkiej i kości!” (sic!). Wtedy słowo „blog” kojarzyło mi się z kultowym filmem klasy C „Blob, zabójca z kosmosu” – skojarzenie to wydawało mi się trafne nie tylko dzięki zwykłemu podobieństwu obu słów. Interpretowałem zjawisko blogowania jako internetowe wcielenie tegoż potwora, który dokonuje masowej eksterminacji literackiego smaku, a czyni to z gracją właściową produkcjom klasy Z.

Minęło kilka lat i biję się pierś. Przepraszam! Głupi byłem i nie pojąłem odwiecznej zasady, mówiącej że „pierwsze koty za płoty”. Teraz te koty pozamieniały się w tygrysy, pumy i lamparty, a płoty runęły w cudowny sposób odsłaniając horyzont. Blogowanie stało się siłą. I to jaką! Podobno aż 30 proc. polskich internautów czyta blogi. Przyjmując – zgodnie z najnowszymi badaniami – że w Polsce mamy ok 12 milionów internautów, te 30 proc. daje nam 4 milionów Polaków. Czyli nie w kij dmuchał.

Jednak nie ilość jest tu najważniejsza. Chodzi też o jakość. Tutaj też da się odnotować gigantyczny skok. Blogowaniem zajęli się niemal wszyscy. Oczywiście najpiękniej blogują dziennikarze (choć i w tym przypadku można się trochę pośmiać, bo ich blogerskie wpisy, niepoddane edytorskiej obróbce, często odbiegają stylem od wyczyszczonych i wystylizowanych artykułów gazetowych). Dzięki blogom można sobie zafundować nieco bardziej realny obraz dziennikarza. Żurnaliści wiedzą, że na blogu można dać upust emocjom, zakląć, sypnąć środowiskową grypserą, pokłócić się – real life (lub może lepiej: hyperreal)! Najpiękniejszym przykładem takiego dziennikarskiego tygla jest blog założony przez Igora Janke – tylko tam można zobaczyć jak zacietrzewieni fani Pospieszalskiego kłócą się ze Szczuką, a Ziemkiewicz z Wrońskim. Dobre! Polecam!

Za blogi zabrali się również politycy. Tego z kolei nie polecam. Politycy mają chyba wstawione w głowach jakieś PR-owskie implanty, bo za cholerę nie mogą przestać pisać o Polsce, Problemach, Naprawie, Przebudowie, Odnowie, Wartościach. A ja mam gdzieś te ich Przebudowy i Odnowy! Nasi „mężowie stanu” dość chytrze wykorzystują naturę bloga. Myślą, że skoro blog niejako z definicji jest czymś „autentycznym i szczerym”, to jeśli wstawią do niego fragmenty swojego starannie przygotowanego programu wyborczego (okraszone luźnymi uwagami na temat tzw. „aktualnej sytuacji w kraju” lub – jak miało to miejsce w przypadku Kazimierza Marcinkiewicza – relacjami z wakacyjnych dyskotek), nagle się w oczach ludu uczłowieczą i uwiarygodnią. Że niby to Polska, a nie Władza, zaprząta ich umysły 24 godziny na dobę (fragment z internetowego pamiętnika Wojciecha Wierzejskiego: „Jestem posłem, taki jest mój zasadniczy obowiązek: być dostępny dla wyborców, o każdej niemal porze, bez urlopu, a nawet w niedziele. ..” – HA! HA! HA!). Niedoczekanie! Wiele bym dał, żeby poczytać sobie ich prawdziwe memuary, w których nie są tak równo przycięci jak trawnik w Ogrodzie Wersalskim.

Blogi rozwijają się na dobre, tworząc coś, co specjaliści od nazywania rzeczy po imieniu ochrzcili mianem „webness” – zbiorowej inteligencji, jaka ma ponoć królować w XXI wieku. Dużo się też mówi o Web 2.0, czyli nowym obliczu internetu, charakteryzyjącym się większą interaktywnością, możliwością indywidualnego wpływania na oblicze sieci. Takie witryny jak YouTube lub Myspace są tej tendencji pierwszym zwiastunami. Tym razem nie będę już tak ostrożny jak w przypadku mojej nieudanej oceny blogowania sprzed kilku lat. Rzeczywiście, tego nie da się zatrzymać. Bo i po co? Web 2.0 (a za kilka lat może i „8.0”) to nasza przyszłość i trzeba umieć ją wykorzystać. Wszyscy inwestują w nowe formy internetowej komunikacji (Google kupiło YouTube’a, Murdoch przejął Myspace, eBay zainwestował w Skype’a). Pojawiają się pomysły, żeby autorów najbardziej poczytnych blogów wynagradzać. W końcu blogosfera to, póki co, niewykorzystana przestrzeń dla reklamodawców (ostatnio nasi blogujący politycy padli ofiarą inernetowych reklam, kiedy PiS wykupiło nagłówki ich blogów – można było poczytać bloga pani posłanki Senyszyn, a jednocześnie ponapawać się twarzą ministra Ziobry lub premiera Kaczyńskiego). Czy jednak te wielkie finansowe inwestycje skomercjalizują sieć? Wątpię, myślę, że jeszcze bardziej ją zanarchizują i spluralizują. I o to chodzi.

Piszę o blogach i zaczynam się zastanawiać dlaczego sam nie mam jeszcze swojego internetowego pamiętnika. Zaraz, zaraz! A felietony w „Wiadomościach24.pl”? Chyba jednak... mam!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto