Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Brzydka kariera prof. Jarosza. Sprawa "geniusza Podkarpacia" wciąż na wokandzie

Sławomir Kasjaniuk
Sławomir Kasjaniuk
Dwa lata temu dobiegła końca długa i brzydka kariera naukowa prof. Antoniego Jarosza, byłego rektora PWSZ w Jarosławiu. Nie da się ukryć, że do akademickiej elity dostał się człowiek, o którym dzisiaj trudno powiedzieć inaczej, jak „zły”.

Lekarz medycyny

Początek lat 90. Rzeszów, grubo po północy. Grzegorz, szczupły, ubrany na czarno licealista zaciąga się papierosem z niecierpliwością wyglądając autobusu. Zamiast niego w zatoce nieoczekiwanie przystaje czerwony maluch. – Tomek? – pyta kierowca, mężczyzna w sile wieku. Mimo przeczącej odpowiedzi chętnie odwiezie chłopaka pod dom: – I tak jadę w tym kierunku, a w mieście o tej porze nie zawsze jest bezpiecznie. Mężczyzna wzbudza zaufanie, Grzegorz wsiada. Po chwili już wie, że starszy pan – dr Gwiazda, lekarz medycyny, pomylił go ze swoim kuzynem, Tomkiem: – Bardzo jesteście podobni, bardzo. Po następnej chwili wie o doktorze coś jeszcze.

Dwa, trzy lata później. Rzeszów, grubo po północy. Artur, szczupły, wysoki student budownictwa na tutejszej politechnice, patrzy na zegarek. Za kilkanaście minut powinien przyjechać nocny. Po kilku minutach na przystanku zjawia się czerwony maluch.
– Tomek? Artur wsiada. – Bardzo jesteście podobni…
Rozmowa zaczyna podążać w dziwnym kierunku: – Tak, onanizuję się. Od trzech lat – Artur chce sprawdzić, do czego zmierza starszy pan, lekarz medycyny, dr Bobrowski. – Tak, chodzę do kościoła – sprawdza dalej.

Sytuacja bawi go do czasu, gdy doktorek kładzie mu rękę na kolanie, powoli przesuwa, stara twarz przybiera lubieżny wygląd. A więc to po prostu pedał. Wielu takich zaczepiało go na dworcu. – Jeżeli chcesz kiedyś mieć dzieci, musisz uzupełnić materiał, którego się pozbyłeś. Chyba się przesłyszał. Lekarz idiota?
– W czwartek o jedenastej, gabinet nr 17, na pierwszym piętrze. Znasz tę przychodnię, prawda? Terapia zaiste bardzo oryginalna, z pewnością autorska: – Musisz wziąć lekko w usta…
Poddana ciężkiej próbie cierpliwość studenta wyczerpała się, nerwowo położył rękę na klamce.
– Nie denerwuj się, chłopcze. Chcę ci pomóc tylko dlatego, że jesteś – jak powiedziałeś – dobrym chrześcijaninem.
Ani student, ani rzekomy doktor nie przypuszczali wtedy, że słowa „dobry chrześcijanin” wiele lat później często padać będą w obronie starego, złego człowieka.

Profesor ekonomii

Grzegorz po skończeniu liceum studiował zarządzanie i marketing. Rozpoznał uczynnego „lekarza medycyny” od razu. Zaprzyjaźnił się też z Arturem, lubili te same lokale i te same niewyszukane trunki. Pokazał koledze swojego profesora od ekonomii. Tak, to dr Gwiazda vel Bobrowski, a naprawdę prof. Antoni Jarosz. Znany i powszechnie wówczas szanowany na Podkarpaciu człowiek nauki i wiary. Tak, zrobią s..…i kawał.

Artur czekał na korytarzu. Kilka minut po rozpoczęciu wykładu zapukał i dziarsko wkroczył do sali. Cała grupa, wtajemniczona przez Grzegorza, z niecierpliwością oczekiwała na dalszy ciąg przedstawienia.
– Nie, przepraszam, pomyliłem pana z kimś. Myślałem, że pan jest dr Bobrowski – wyrecytował ułożoną wcześniej kwestię. Twarz nad katedrą stała się blada i chmura dymu wypuszczonego z odpalanego nagle papierosa nie przeszkodziła studentom IV roku zarządzania i marketingu zauważyć, że była to twarz bardzo zdenerwowanego człowieka. – Zajmijcie się czymś przez chwilę, moi drodzy.

Zły rektor

Wkrótce Artur, Grzegorz i ich kompani zapomnieli o niechlubnych wyczynach prof. Jarosza, ale ze względu na prowadzone przez nich bogate życie towarzyskie, nocne łowy starszego pana stały się tajemnicą poliszynela: dziesiątki rzeszowskich studentów, podczas nocnych imprez, do rozpuku zaśmiewało się z podbojów uczonego, w dzień przykładnie uczęszczając na jego wykłady. O obłudnym nauczycielu akademickim bardzo głośno zrobiło się w 2005 r., a rozmowy na jego temat z akademików i studenckich pubów przeniosły się do Ministerstwa Edukacji Narodowej, Najwyższej Izby Kontroli oraz licznych jednostek wymiaru sprawiedliwości Apelacji Rzeszowskiej i Krakowskiej. W prasie – najpierw lokalnej, potem ogólnopolskiej – tytułowano Jarosza „wszechmogącym”, „geniuszem Podkarpacia”, „magnificencją brutalem” oraz „haniebnym rektorem”.

W roku 1998 prof. Antoni Jarosz został mianowany rektorem nowo utworzonej Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Jarosławiu. Wkład profesora w utworzenie uczelni trudno przecenić, Rada Miasta Jarosławia w grudniu 2002 r. nadała mu w związku z tym złotą odznakę „Za zasługi dla Miasta Jarosławia”. Jednak przez siedem lat sprawowania dyktatorskiej władzy na uczelni dorobił się opinii łapówkarza, obłudnika i pospolitego awanturnika, a także wielu prokuratorskich zarzutów. Według doniesień mediów, katalog występków jest faktycznie imponujący, obejmuje m.in. wyłudzenie z kasy uczelni znacznych kwot (230 tys. zł nienależnego wynagrodzenia, finansowanie własnej kampanii wyborczej do Senatu, w której bezprawnie posługiwał się nazwą i logo komitetu Dom Ojczysty oraz licznych fikcyjnych delegacji i podróży służbowych), zaniżanie pensji pracowniczych i studenckich stypendiów, nakłanianie do składania fałszywych zeznań, korupcję (przyjmowanie łapówek – podobno także w naturze, zwłaszcza od młodych studentów i doktorantów – za otwarcie bądź zamknięcie przewodu doktorskiego, przyjęcie na studia i do pracy na uczelni, zaliczanie egzaminów), mobbing wobec pracowniczki biblioteki, która nie zgodziła się być… panią rektorową czy wreszcie kierowanie gróźb karalnych wobec dziennikarki lokalnego tygodnika.

Zdarzyło mu się także potrącić przechodnia na deptaku w Rzeszowie i zbiec z miejsca wypadku oraz zatrudniać na uczelni osoby mające w swoim curriculum vitae bliskie spotkania z wymiarem sprawiedliwości. Nie potwierdzono jednoznacznie również budzących wątpliwości informacji podawanych przez samego zainteresowanego, jakoby był on członkiem Polskiej Akademii Nauk, Ukraińskiej Akademii Nauk oraz posiadał doktorat honoris causa uniwersytetu we Lwowie. Lekarzem też, oczywiście, nigdy nie był. Etaty profesorskie zajmowane w innych ośrodkach akademickich stracił w niesławie, wykluczono go również z wielu naukowych gremiów, w tym z Komisji X – Ekonomii i Zarządzania Oddziału PAN w Lublinie, do której należał jako profesor tamtejszej Akademii Rolniczej (nie było to równoznaczne z posiadaniem statusu członka PAN). Niezgodna z prawem była wreszcie inicjatywa Jarosza zmierzająca do utworzenia w Zamościu Instytutu Zamiejscowego PWSZ.
Posługując się manipulacją oraz terrorem jego magnificencja zdominował kadrę i Senat jarosławskiej szkoły czyniąc się w ten sposób nietykalnym. Aby strącić tyrana z piedestału, we wrześniu 2005 r. wprowadzono zmiany w ustawie Prawo o szkolnictwie wyższym: zgodnie z art. 38 ustawy w przypadku rażącego naruszenia prawa przez rektora wyższej uczelni minister właściwy do spraw szkolnictwa wyższego może odwołać go z pełnionej funkcji po zasięgnięciu opinii Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego oraz odpowiedniej Konferencji Rektorów. Konferencja Rektorów Państwowych Szkół Zawodowych zdecydowaną większością głosów zawiesiła prof. Jarosza (należącego do założycieli Konferencji) w prawach członka Konferencji do czasu wyjaśnienia formułowanych w stosunku do niego zarzutów prawnych, etycznych i moralnych. Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich udzieliła poparcia ministrowi w jego działaniach zmierzających do odwołania rektora z Jarosławia, jednomyślnie pozytywnie zaopiniowała wniosek ministra również Rada Główna Szkolnictwa Wyższego. Na mocy nowego prawa (opatrzonego wkrótce przydomkiem „lex Jarosz”) minister edukacji odwołał rektora ze stanowiska.

To bezprecedensowe wydarzenie zakończyło pewien etap autonomii i samorządności środowisk akademickich, chronionych swoistym immunitetem przed wszelkimi przejawami presji przy doborze władz uczelni.
Oczywiście prof. Jarosz, traktujący szkołę jak prywatny folwark, nie przyjął odwołania z rąk ministerialnych urzędników i zabarykadował się w gabinecie. Taktykę uników, zwodów i symulacji opanował zresztą eksrektor do perfekcji: przez wiele miesięcy unikał wymiaru sprawiedliwości, był nieuchwytny dla sędziów i prokuratorów, wyprowadzał w pole „tropiących” go policjantów, a gdy już chwytano go i doprowadzano przed oblicze Temidy, nagle mdlał bądź zasłaniał się wątpliwej proweniencji zaświadczeniami o kiepskim stanie zdrowia. Po zapadnięciu wyroków zbolałym głosem zarzucał sądom tendencyjność, manipulacje i odebranie mu możliwości obrony poprzez… prowadzenie rozpraw w trybie zaocznym bez powiadamiania go.

Postępowanie prowadzone przeciwko prof. Jaroszowi z powodu masowych skarg wnoszonych przez rozlicznych obrońców mości byłego rektora wielokrotnie kontrolowała Prokuratura Krajowa, która nie stwierdziła uchybień proceduralnych. Według Ministerstwa Sprawiedliwości, polemizującego (niestety, nieprzekonująco) z zarzutami dziennikarza Newsweeka, Marka Kęskrawca („Seks, korupcja i Prokuratura Krajowa”, Newsweek, wydanie z dnia 01.04.2007 r.) kara łączna 9 lat pozbawienia wolności, jakiej żądał oskarżający Jarosza prokurator jest jedną z najsurowszych kar za przestępstwa tego typu w historii polskiego wymiaru sprawiedliwości, a jedenastomiesięczny okres pobytu profesora w areszcie jest również znacznie dłuższy niż średni czas spędzony w areszcie przez sprawców nawet o wiele bardziej poważnych czynów korupcyjnych. Świadczy to dobitnie o wadze i liczbie przestępstw popełnionych przez rektora za czasów jego panowania na uczelni i nie dziwi wobec usilnych starań podejmowanych w celu zakłócenia biegu postępowań sądowych i uchylenia się od odpowiedzialności.

Męczennik

„Haniebny rektor” znalazł wielu obrońców. Najgorliwszym i najszlachetniejszym rzecznikiem czci i honoru prof. Jarosza jest oczywiście sam prof. Jarosz („moi oprawcy – ja im wybaczam, bo zbawienie przychodzi przez cierpienie”). Wybitnego przedstawiciela stowarzyszenia swoich apologetów odwołany magnificencja zyskał też w osobie ojca założyciela, Tadeusza Rydzyka. – Niech wiatr nadziei wieje z Jarosławia – płynęły dodające otuchy słowa z Torunia, a kontrowersyjny redemptorysta deklarował stałą współpracę swoich mediów ze szkołą; – To atak betonowego, komunistycznego rządu na katolicką uczelnię – wtórował Jarosz z anteny często udzielających mu gościny i wsparcia Radia Maryja i Telewizji Trwam.

Twierdził, że został odwołany („szykana polityczna”), gdyż jarosławska uczelnia, „dzieło Maryi”, podaje katolickie nauki Kościoła, nosi imię bł. ks. Bronisława Markiewicza, a na jej terenie powstaje katolicki kościół p.w. Matki Boskiej Fatimskiej (pierwotnie miało to być Centrum Kultury Akademickiej, nadanie obiektowi charakteru sakralnego było zakwestionowaną przez „lewicowe” ministerstwo edukacji samowolą rektora). Interwencje policji porównywał do działań milicji w stanie wojennym, a kierującemu MEN „komuniście” Mirosławowi Sawickiemu, który „studia zdobywał w Moskwie”, zarzucał szantaż, a nawet absurdalne próby… pozbawienia go życia. Odpowiedzialnością za zamachy na swoje życie obarczał też policjantów z rzeszowskiej drogówki.

Głosem bardzo chorego człowieka informował „kochanych słuchaczy i kochanych widzów”, że przesłuchujący go prokuratorzy i oficerowie CBŚ oferowali mu wolność: „wydaj ojca Rydzyka” – to jedyne, czego chcieli w zamian. Kochani słuchacze i widzowie chętnie wsparliby umęczonego profesora, jednak po nawiązaniu kontaktu telefonicznego ze studiem w Toruniu w słuchawce zapadała dziwna, głucha cisza. Teorię spisku przeciwko „ostatniemu więźniowi politycznemu” potwierdził potem duchowny prowadzący audycję – rozmowy oczywiście rozłączano z zewnątrz. Były rektor-gospodarz rozpaczał też nad marnotrawionym przez swojego następcę – „nielegalnie wybranego i czerwonego jak flaga radziecka” – uczelnianym majątkiem wartym 1 mld zł. Bogactwo takie Jarosz umiejętnie zdobył („profesorem ekonomii jestem” – tłumaczył) umieszczając pieniądze uzyskane z czesnego – a więc niepubliczne – na bankowych lokatach. Uczelnia swój majątek szacuje znacznie ostrożniej: na koniec ubiegłego roku było to niecałe 40 mln zł brutto.
Bijąc rekordy na polu hipokryzji starał się nikczemny rektor podeprzeć swój wizerunek także osobą Jana Pawła II. Postawienie pomnika Ojca Świętego przed gmachem rektoratu dziwnie zbiegło się w czasie z inauguracją – notabene zakończonej porażką – kampanii wyborczej Jarosza do Senatu (w której wiązał się kolejno z różnymi ugrupowaniami i komitetami), poświęcenie dziedzińca profesorskiego na terenie PWSZ polskiemu papieżowi miało być kolejnym z powodów prześladowania go przez ministra. Profesor dzielnie jednak znosił wszelkie szykany: siły dodawały mu zapewne wypowiedziane doń rzekomo przez Jana Pawła II podczas audiencji w Castel Gandolfo słowa, zgodnie z którymi „za oddanie Bogu i Ojczyźnie doświadczy wielu cierpień i prześladowań”.

Wobec autorytetu Jana Pawła II bezkrytyczne głosy w obronie „Pana Profesora Antoniego Jarosza” pojawiają się też na wortalu Pokolenia JP2. Z jadowitego tekstu opatrzonego zdjęciem czcigodnego rektora przyobleczonego w gronostaje jeden po drugim sączą się wściekłe zarzuty pod adresem „pismaków” z rzeszowskiej prasy, jarosławskich prokuratorów i policjantów, ministra Sawickiego i krakowskich dziennikarzy TVN-u, którzy chcieli zabić profesora „tak jak Adwenta” (Filipa Adwenta, zmarłego w tajemniczych okolicznościach eurodeputowanego z Podkarpacia). Wyniesiona pod niebiosa obrona rektora pisana jest w pompatycznym stylu, pełna retorycznych pytań, świętych odwołań i górnolotnych frazesów, w absolutnym, żenującym braku poszanowania dla faktów. Po czynach go sądzą? Czy po słowach? Z tytułu wynika, że po owocach, ale jak się okazuje – robaczywe to owoce.

Z krucjatą przeciwko kosmopolityczno-masońsko-liberalnym prześladowcom prof. zw. dr. hab. dr. h. c. inż. Antoniego Jarosza wyruszył wreszcie zawiązany przy rzeszowskim Stowarzyszeniu Obrony i Rozwoju Polski Obywatelski Komitet Obrony Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej im. bł. ks. Bronisława Markiewicza w Jarosławiu. Lektura apelu i oświadczenia opublikowanego przez Komitet przynosi potwierdzenie teorii Jarosza, że rzeczywiście wszelkie ataki kierowane na osobę rektora (w tym trzy zamachy na jego życie, sam profesor doliczył się nawet czterech!), a więc także i na uczelnię, podyktowane są dążeniem do odebrania uczelni – tego „przyczółka Polski suwerennej” – jej katolickiego charakteru, utrzymywanego przecież w duchu Patrona i dobrze wpisującego się w pejzaż wciąż prawicowego i tradycyjnie chrześcijańskiego Podkarpacia.

Beztrosko podważane są decyzje ministra edukacji i prokuratur, a winą za rozpętanie medialnej nagonki na Pana Rektora obarczeni zostali ci źli dziennikarze z TVN-u i Gazety Wyborczej. Zgodnie z logiką pewnych ugrupowań oczywiste wydają się więc dalsze insynuacje obywatelskich obrońców: jako sprawców ideowego i materialnego niszczenia uczelni – tego „ośrodka zdrowej myśli społecznej” – ich oskarżycielski palec wskazuje rządzący wówczas układ SLD, PO, prywatne szkoły na Podkarpaciu, kształcące młodzież „na laicko-liberalno-kosmopolitycznej koncepcji myślenia lansowanej w Europie Zachodniej w powiązaniu ze światową masonerią” i w ogóle siły masońsko-liberalne. Piotr Korycki w artykule „Profesor Jarosz skazany na śmierć”, dostępnym m.in. na stronach Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polskich w Ameryce Łacińskiej – oddział w Peru (sic!), obwinia też aktywny w Jarosławiu tajemniczy Rotary Club oraz Fundację Batorego (aż dziw, że nie zaangażowano tu Żydów). Trudno przeciwstawić się tym siłom – wszak posługują się „środkami doskonale sprawdzonymi w okresie komunistycznym w PRL”. Apel Komitetu Obrony kończy się apelem o podpisy poparcia, a oświadczenie prośbą o weryfikację wydanych wyroków i przekazanie postępowania do „innego, godnego zaufania, sądu”: przecież dotychczasowy może nie być wystarczająco niezawisły.
Co dalej

Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa Jarosławiu niczym ranione zwierzę liże rany, dwa lata po odwołaniu Jarosza w mury uczelni nieśmiało wkrada się spokój i normalność: uporządkowano dokumentację finansową zaległych płac pracowniczych i stypendiów rzędu kilku milionów złotych, poczyniono starania o kontynuowanie budowy obiektu dydaktyczno-kulturalnego, który Jarosz samowolnie przekwalifikował na budynek sakralny, mimo zablokowania do czasu wyjaśnienia polityki finansowej byłego rektora uczelnianych funduszy poczyniono wiele inwestycji i zakupiono wyposażenie. Zmniejszono liczbę studentów, dostosowując ją do możliwości dydaktycznych uczelni, co zapewne wpłynęło na zaobserwowaną przez kadrę oraz samych studentów poprawę jakości i poziomu kształcenia. Wszystkiego dogląda już nowy rektor, choć o starym jeszcze długo będzie się tu pamiętać – dobrze dbają o to jego zagorzali obrońcy, a także on sam: w lutym tego roku pojawił się w rektoracie, wieszcząc niechybną karę dla złodziei i oszustów. Natomiast w maju stawił się przed sądem w związku z kolejnymi zarzutami. Zgodnie z decyzją Prokuratury Krajowej, nazwisko profesora figurować będzie teraz na wokandach sądów Apelacji Krakowskiej. Część wyroków skazujących w jego sprawie już zapadła, czekają na uprawomocnienie, inne postępowania jeszcze się toczą, czas pokaże, czy nie pojawią się kolejne.

A ludzie? Ci działają szybciej od sądów: jedni go potępili, inni gotowi są dać się zatłuc w obronie prześladowanego „katolika i patrioty”. Bo jest – jak powiedział – „dobrym chrześcijaninem”. Niektórzy zaś po prostu się wstydzą i tylko głupiec nie dostrzeże smutnej ironii, gdy mówią, że „studiować na UJocie (u Jarosza) to brzmi dumnie”. Choć podobno to już zupełnie inna uczelnia.

Imiona niektórych osób na ich prośbę zmieniono

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto