Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Cabaret" w Teatrze Powszechnym w Radomiu: bawi i przestrasza

Redakcja
Plakat do spektaklu Cabaret w Teatrze Powszechnym w Radomiu.
Plakat do spektaklu Cabaret w Teatrze Powszechnym w Radomiu. Krzysztof Krzak
Każdy kto pamięta słynny film Boba Fosse'a z niezapomnianą kreacją Lizy Minnelli i każdy, kto tego dzieła nie oglądał powinien obejrzeć "Cabaret" na scenie Teatru Powszechnego w Radomiu. Doznania emocjonalne i artystyczne będą porównywalne.

Radomski Teatr Powszechny im. Jana Kochanowskiego sięgnął po kultowy już dzisiaj musical Johna Kandera (muzyka), Joe Masteroffa (libretto) i Freda Ebba (teksty piosenek) w marcu 2015 roku, by jego premierą uczcić Międzynarodowy Dzień Teatru. Zapewne miało to być dostojne uczczenie święta pracowników Melpomeny i pewnie było, a jednocześnie stworzono w Radomiu wydarzenie artystyczne na bardzo wysokim poziomie artystycznym, które imponuje pod wieloma względami. I tylko szkoda, że przedstawienie tak rzadko gości w repertuarze radomskiego "Kochanowskiego", ale to już spowodowane jest bardziej ekonomią niż względami merytorycznymi. "Cabaret" w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego jest bowiem spektaklem bez wątpienia drogim, już choćby przez rozmach inscenizacyjny, o prawach autorskich twórców nie wspominając.

W opowieści o rodzącym się w Berlinie i w w całych Niemczech lat 30. ubiegłego wieku nazizmie i związanym z nim totalitaryzmie bierze udział niemal cały etatowy zespół aktorski radomskiej sceny, a dodatkowo zaangażowani zostali kulturyści (budzący entuzjazm żeńskiej części publiczności, zwłaszcza, że najczęściej pojawiają się w kostiumach mocno symbolicznych), tancerze, dzieci i kwintet muzyczny, który na żywo akompaniuje śpiewającym aktorom. W cieniu przejmowania władzy przez zwolenników ideologii stworzonej przez Adolfa Hitlera, takich jak Ernst Ludwig (bardzo dobra kreacja Piotra Kondrata), rodzi się miłość Fräulein Schneider i Rudolfa Schultza, uczucie skazane na niepowodzenie ze względu na żydowskie pochodzenie mężczyzny. Jest też drugi wątek romantyczny związany z postaciami Sally Bowles i Clifforda Bradshawa (w spektaklu w dniu 14 listopada 2015 r. zagrał go Marek Nędza). Ona jest gwiazdą kabaretu Kit Kat, w którym rządzi demoniczny konferansjer, on próbującym odnieść sukces w dziedzinie literatury Amerykaninem. Miłość między nimi wydaje się być autentyczna, jednakże mentalność i stosunek do rzeczywistości, z którą przyszło im się zderzyć powodują, iż związek ich rozpada się. Ani Cliff, ani Sally nie potrafią, nie chcą (?) zrezygnować z wyznawanych poglądów i pójść na kompromis. On dodatkowo zdaje sobie sprawę z zagrożenia, jakie niesie ze sobą bezwzględny autorytaryzm. Poruszające postacie stworzyli w tych wątkach Izabela Brejtkop i Jarosław Rabenda w rolach podstarzałych kochanków, pokazując kawał dobrego aktorstwa dramatycznego i sporą dozę talentu wokalnego. Wokalnie rewelacyjna jest natomiast jako Sally Magdalena Placek, dysponująca niezwykle mocnym, czystym głosem absolwentka krakowskiej PWST, porywająco i poruszająco interpretująca songi w tłumaczeniu Wojciecha Młynarskiego. Placek, jej kreacja, jest niewątpliwie jednym z najjaśniejszych elementów radomskiego "Cabaretu". Niewiele ustępuje jej Łukasz Mazurek jako budzący przerażenie Konferansjer z dyktatorskimi zapędami.

Momentów imponujących w przedstawieniu "Cabaret" na Dużej Scenie Teatru Powszechnego im. Jana Kochanowskiego w Radomiu jest zresztą zdecydowanie więcej. Nie sposób nie docenić rozmachu inscenizacyjnego szczególnie widocznego w scenach zbiorowych choreograficznie "ustawionych" przez Edytę Wasłowską, a w których pojawia się m.in. imponujący wręcz cyrkową sprawnością fizyczną Wojciech Wachuda (godna wyróżnienia jest też Joanna Jędrejek jako Fräulein Kost); bardzo pomysłowa jest scenografia autorstwa samego reżysera Waldemara Zawodzińskiego - może niezbyt rozbudowana, ale funkcjonalna, wykorzystująca wszelkie techniczne możliwości radomskiej sceny. Brawa należą się także Marii Balcerek za bogactwo i różnorodność kostiumów przygotowanych do tej inscenizacji, dzięki którym jest ona tyleż zabawna (na przykład w scenach ze starymi Niemkami), co i przerażająca, zwłaszcza w połączeniu ze sceną finałową. Kończąca przedstawienie dojmująca pieśń "Tomorrow belongs to me" (w tłumaczeniu: "Poranek jest nasz") dla sporej grupy widzów zabrzmiała jak swoiste, wciąż aktualne memento i groźne przesłanie tego musicalu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto