Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Chris Niedenthal, fotograf zwykłych ludzi

Artur Marach
Artur Marach
Chris Niedenthal.
Chris Niedenthal. AKPA
– Wielu ludzi przedstawia mnie: – To facet który zrobił zdjęcie „Czas apokalipsy”. Zrobiłem też mnóstwo innych zdjęć, ale… cholera, jestem znany z tego jednego zdjęcia – mówi Chris Niedenthal.

Spotkaliśmy się przy okazji Festiwalu Kultury Polskiej w Reykjaviku. Impreza niezwykła, zrodzona w umysłach dwóch Polek zamieszkałych od kilku lat w Reykjaviku. Anna Wojtyńska i Marta Macuga od dwóch lat przygotowywały to święto. 28 września 2006 roku, w Haskólabió w Reykjaviku, prezydent Islandii pan Olafur Ragnar Grimsson dokonał otwarcia festiwalu. Nieczęsto ma się okazję fotografowania prezydenta innego państwa otwierającego festiwal poświęcony kulturze polskiej. Tym rzadziej zdarza się okazja fotografowania głowy państwa obiektyw w obiektyw z Chrisem Niedenthalem. Moja cyfrówka dość groteskowo wyglądała przy kieszonkowym, kompaktowym aparacie Chrisa. Tylko obudowa aparatu Chrisa nosząca ślady długotrwałego użytkowania świadczyła o tym, że fotograf i jego kamera rozumieją się doskonale.

Islandia to chyba wyjątkowy kraj panie Krzysztofie. Niewiele jest krajów, gdzie można podejść do prezydenta tak blisko i robić zdjęcia?
– Tak, u nas by pan tak nie fotografował. Politycy to zwykli ludzie, ale czasem puszą się straszliwie… – odpowiedział Chris.

Tak rozpoczęła się moja rozmowa ze zwykłym fotografem zwykłych ludzi, kontynuowana następnego dnia na balkonie budynku, w którym Chris Niedenthal zainaugurował swoją wystawę „Polska 1969 -1989”.

Od czasu kiedy otrzymał pan pierwszy aparat rozpoczęła się pana przygoda z fotografią. W którym momencie poczuł pan, że fotografia jest tym, co chciałby pan robić zawodowo?
– Myślę, że już w ostatnich latach szkoły uważałem, że tylko to mogę robić. Ostatni rok, dwa szkoły wiedziałem, że ja chcę studiować fotografię. Mój ojciec chciał abym studiował ekonomię, czy coś mądrego, ja jednak uparłem się, że chcę iść na fotografię i tak też się stało. Oczywiście w chwili, kiedy dostałem pierwszy aparat fotograficzny nie myślałem poważnie o fotografii, bo miałem wtedy jedenaście lat, ale jak byłem trochę starszy wiedziałem, że tylko to mnie interesuje. Ekonomia nie, wszystko inne nie. W szkole bardzo lubiłem historię, może dlatego, jak się okazuje moje zdjęcia są trochę historyczne.

Jakie były początki pana pracy zawodowej? W jaki sposób zostaje się fotoreporterem pańskiego formatu?
– Skończyłem studia w Londynie, jeden z moich nauczycieli miał agencję fotograficzną. Powiedział: Przyjdź do mnie zarobisz na początku mało, ale jak będziesz się starał, będziesz zarabiał coraz więcej… Powiedziałem ok. Dawali mi wtedy 12 funtów tygodniowo, to był rok 1972, to było bardzo mało. Ja już wtedy, nie powiem, że siedziałem na walizkach, ale bardzo ciągnęło mnie do Polski. W szkole jeździłem do Polski w każde wakacje. Ciekaw byłem jednak jak to jest mieszkać tam dłużej, przez kilka miesięcy. Na wakacjach wiadomo jak to jest, wszyscy są otwarci, nikt nie pracuje, słońce, wszyscy się bawią. Chciałem zobaczyć jak to jest tak normalnie. W 1973 roku, w maju, przyjechałem do Polski na kilka miesięcy i …nigdy już nie wróciłem do Anglii.

Został pan w Polsce, ale pracował pan dla zachodniej prasy?
– Tak, starałem się fotografować dla prasy zachodniej, tylko że nikt z zachodniej prasy nie interesował się Polską i to był pewnego rodzaju problem. Starałem się robić zdjęcia, które można było sprzedać. Nikt za bardzo nie interesował się wtedy polską polityką, a takie zdjęcia chciałem robić. Ja robiłem - to się brzydko nazywa – michałki, czyli takie ludowe historyjki o Polsce. Znalazłem taki skansen pod Swarzędzem, muzeum uli. To były rzeczy nietypowe, drewniane ule, w kształcie ludzi. Między innymi łowiczanka, która miała otwór pod spódnicą, przez który wchodziły pszczoły. Takie rzeczy się wtedy sprzedawały po całym świecie. To nie były wielkie fotoreportaże, ale pokazywały Polskę w jakiś ciekawszy sposób. Nie tylko puste półki w sklepach i kolejki. Pamiętam też, robiłem taki reportaż o straży pożarnej w Niepokalanowie. Zdjęcia przedstawiały zakonników w sutannach z sikawkami, gaszących ogień. To też się sprzedało w świecie. Starałem się przedstawiać Polskę w troszkę ciekawszych barwach.

Patrząc na pana zdjęcia tutaj na wystawie, widać że ma pan oko do takich zdjęć, które są interesujące wydaje mi się że nie tylko dla Polaków. Polska na pana zdjęciach to kraj ciekawy mimo tego, że czasy o jakich opowiadają pana zdjęcia łatwe nie były. Ludzie na pana zdjęciach często są „złapani” w sytuacjach można powiedzieć dość humorystycznych.
– Moje zdjęcia z tamtego okresu są bardzo proste. Przedstawiają proste sytuacje. Nie lubię robić zdjęć zbyt wymyślnych, zaplanowanych. Zdjęcia na wystawie ukazują ludzi w zwyczajnych codziennych sytuacjach i może przez to są interesujące? Jeśli można jeszcze się uśmiechnąć przy tym, no to bardzo dobrze. Urodziłem się w Anglii, w angielskim języku bardzo ważna jest gra słów. Może u mnie ta gra słów przerobiła się na obrazy? Nie wiem czy to jest możliwe, ale tak podejrzewam. Może dlatego w niektórych zdjęciach można się dopatrzyć humorystycznych znaczeń?

Miał pan to szczęście dla fotografa, być w Polsce w bardzo znaczących momentach historycznych, w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Czy pamięta pan jedno zdjęcie, o którym pan wiedział, miał pan świadomość, że jest to właśnie „to” zdjęcie, które zapoczątkowało serię „dużych” zdjęć, przedstawiających ważne wydarzenia historyczne?
– Takiego pierwszego to ja nie kojarzę. Myślę, że takie pierwsze zdjęcia, przy robieniu których wiedziałem, że jestem w dobrym miejscu i w dobrym czasie, to były zdjęcia robione w czasie wyboru Wojtyły na papieża. Jak papież został wybrany, to ja już od razu następnego dnia byłem w Wadowicach i jak gdyby… „wąchałem” co tu się da sfotografować, ale nie były to zdjęcia aż takie ważne, byłem wtedy po prostu jednym z pierwszych fotografów w Wadowicach i Krakowie, dokumentującym to wydarzenie tutaj w Polsce. Natomiast myślę, że pierwsza pielgrzymka papieża do Polski w 1979 roku, była takim wydarzeniem, przy okazji którego udało mi się zrobić takie zdjęcia, o które pan pyta. Akredytowałem się wtedy dla Newsweeka i robiłem zdjęcia. To już było widać wtedy, że to jest początek historii. To było wielkie wydarzenie, historia Polski się zaczęła od tego momentu zmieniać…

Miał pan wtedy świadomość, że robi pan zdjęcia ważne, dokumentujące przełomowe wydarzenie historyczne?
– No tak, bo to było tak niesłychane. Nie dość, że mieliśmy naszego polskiego papieża, to jeszcze ten polski papież do nas przyjechał. To było niesamowite… ta euforia, radość, to było niebywałe odczucie po prostu. Wiadomo było, że po tej pielgrzymce wszystko w Polsce się musi zmienić. Zrobiłem wtedy zdjęcie papieża, które było na okładce Newsweeka, to zdjęcie jak gdyby otworzyło mi drzwi do innych wielkich pism, także tych amerykańskich.

Niezwykle ważne wydaje mi się też wyczucie chwili przy robieniu zdjęć. Miał pan akredytacje dużych tytułów i dzięki temu możliwość bycia w centrum wydarzeń. Wielu było jednak fotografów takich jak pan, którzy robili zdjęcia tych wydarzeń z bliska.
– Tak wielu fotografów z całego świata wtedy zaczęło przyjeżdżać do Polski. To był czas, kiedy wydarzenia w Polsce znalazły się w centrum zainteresowania światowych mediów. Żaden jednak z zachodnich fotografów nie był tak blisko, ja byłem tutaj na miejscu i miałem okazje i możliwość jakby szybciej reagować na to, co się działo i wysyłać legalnie zdjęcia do zachodniej prasy. Później w stanie wojennym wysyłałem zdjęcia nielegalnie do gazet na zachodzie.

Zrobienie dobrego zdjęcia jest to też często sprawa pewnego rodzaju szczęścia?
– Oczywiście, często ten łut szczęścia jest ważniejszy niż wszystko inne. Trzeba być w odpowiednim miejscu i czasie i jak to się mówi, mieć nosa, potrafić wykorzystać te momenty, które są w określonej sytuacji istotne dla fotografa.

Niedawno zrobił pan wystawę, której tematem były dzieci niepełnosprawne umysłowo. Robiąc takie zdjęcia nie miał pan wrażenia, że w pewnym sensie coś pan zabiera tym fotografowanym ludziom. Pana zdjęcia są najczęściej robione z zaskoczenia, osoba fotografowana nie ma tego świadomości, nie ma pan takich odczuć, że narusza pan jakiegoś rodzaju sferę intymną?
– Myślę że nie. Prawo dzisiejsze jest coraz bardziej restrykcyjne dla fotografa, uważam, że często aż za bardzo restrykcyjne. Dajcie nam fotoreporterom trochę luzu, to jest zawód, którego wykonywanie nieodłącznie wiąże się z wykonywaniem zdjęć jak pan powiedział z zaskoczenia. Myślę, że fotoreporter powinien mieć taki luz, żeby potem nie być targanym po sądach… Wróćmy do zdjęć dzieci niepełnosprawnych umysłowo. To były oczywiście zdjęcia robione za zezwoleniem. Najistotniejsze było dla mnie przy tych zdjęciach to, czy ja to dobrze zrobię czy źle. Chodziło o to, aby moje zdjęcia ukazywały te dzieci w sposób naturalny, tak jak fotografuje się każde inne dziecko.

To są zdjęcia innego rodzaju, niż pan robił wcześniej. Nie są zaangażowane politycznie.
– Tak, oczywiście. To jest pewnego rodzaju odskocznia od polityki. Żeby zapomnieć na chwilę o polityce, która zazwyczaj jest brudna i… przez to nie zawsze ciekawa. Myślę, że można w ten sposób tym dzieciom pomóc, a mam takie dziecko w rodzinie, dlatego też to robię.

Właśnie o to chciałem pana zapytać. Uważa pan, że fotografując, publikując zdjęcia można w jakiś sposób pomagać? Czy fotografia może i powinna być społecznie zaangażowana?
– Myślę że tak, ale to jest właśnie bardzo delikatna sprawa. Możemy i powinniśmy się starać coś zrobić w taki sposób jak umiemy. Jeżeli się nie starasz to… to nic nie zrobisz. Inna sprawa to, czy takie działania są w stanie coś zmienić. Wierzę, że tak, że choć trochę można zmienić. Cała kwestia wojennej fotografii jest postawiona na tym pytaniu. Myślałoby się, że nie, ale jednak są zdjęcia, które w jakiś sposób wpływają na rzeczywistość…

Kojarzy pan na pewno zdjęcie poparzonej przez napalm wietnamskiej dziewczynki?
– Tak, to bardzo znane zdjęcia wietnamskich dzieci uciekających przed napalmem. Ja teraz myślę o jeszcze innym zdjęciu, które zrobił amerykański fotograf Edi Adams w Sajgonie. To zdjęcie pokazuje jak jeden z wietnamskich generałów, będących po stronie Amerykanów, wyciągnął jeńca Wietkongu z jakiejś kryjówki na ulicę i… przykłada mu pistolet do głowy i strzela. Ten fotograf był przy tym i zrobił to zdjęcie. To jest chyba najbardziej znane zdjęcie, które wpłynęło na przebieg wojny w Wietnamie. Kiedy zostało opublikowane, kiedy ludzie to zobaczyli, plus inne zdjęcia i filmy ukazujące tę wojnę jakby od środka, to wszystko zaczęło odwracać publiczną opinię, a opinia publiczna jest gdzieś tam dosyć istotna.

Fotografia może jednak zmieniać rzeczywistość...
– Bardzo trudno wpłynąć na taką zmianę, ale nawet teraz widać, że opinia publiczna zaczyna odwracać się od Busha i tej jego wojny… Fotograf może pomóc, tylko że nie może myśleć cały czas, że on tam gdzieś jest z misją do wypełnienia i jest tam bo musi coś zmienić. Oczywiście w pewnym sensie on dlatego tam jest, ale nie tylko o to chodzi w fotografii reporterskiej.

Aby zrobić dobre zdjęcie fotograf powinien chyba też być odpowiednio psychicznie nastawiony; w tym sensie żeby być w jakiś sposób wyciszony, nie dopuszczać własnych emocji, być w centrum wydarzeń ale jakby na zewnątrz…
– Czasem trudno jest nie czuć tych emocji. Ale tak, przy takich fotografiach jak moje powinno się być neutralnym. Ja uważam, że jestem neutralną osobą, ale fotografując komunizm przez większość życia, ja dobrze wiem, po której stronie stałem, nigdy jednak nie szukałem kontaktów po zachodniej stronie, tzn. nigdy nie szukałem kontaktów po ambasadach. Tak samo nie szukałem kontaktów po stronie rządowej, ani też w pewnym sensie po stronie solidarnościowej. Zawsze starałem się być trochę obok, być jedynie obserwatorem.

Przy strajkach w sierpniu roku 1980, fotografując strajki był pan bardzo blisko Wałęsy i te najważniejsze wydarzenia miał pan okazję fotografować. Jakie były relacje między wami?
– Tak, podczas strajków miałem okazję być blisko Wałęsy i było wiadomo po której stronie stoję. Myślę, że Wałęsa mi zaufał, ale to nie było na tyle, abym aż tak z kimkolwiek wtedy chciał się wiązać. Wałęsa pamięta mnie jako pierwszego fotografa, którego poznał w trakcie strajków w Gdańsku i na tej zasadzie się znamy.

Odchodząc od tematów polityki, chciałem zapytać, jakie jest pańskie zdanie na temat takich inicjatyw fotograficznych jak Galeria Bezdomna pana Andrzeja Świetlika i Tomka Sikory?
– Uważam to za świetny pomysł, aczkolwiek niektórzy moi koledzy, wybitni fotograficy polscy uważają, że to nie jest dla nich miejsce. Ja się z tym nie zgadzam, bo nie czuję się na tyle ważny, aby nie wisieć na wystawie z młodymi fotoamatorami. Nie wiem, dlaczego miałbym powiedzieć - … Fuj! Nie chcę wisieć z młodymi… Myślę, że to na tym polega, aby wywieszać swoje prace też z młodymi ludźmi, którzy uczą się dopiero fotografii. Moje prace związane z Solidarnością, wisiały na Bezdomnej w stoczni gdańskiej… Pamiętam taką śmieszną sytuację, podeszła do mnie młoda dziewczyna, która wystawiała tam też swoje prace, pytając: To pan jeszcze fotografuje? Zabrzmiało to jakby pytała: To pan jeszcze żyje? To mnie rzeczywiście rzuciło trochę na łopatki, poczułem się jednak trochę starszy w tym momencie…

Myślę, że takie pytanie wynika z tego, że pana niektóre obrazy są gdzieś utrwalona w świadomości, jak choćby te zdjęcie z pierwszego dnia stanu wojennego, przedstawiające wóz opancerzony przed kinem Moskwa w Warszawie z reklamą filmu „Czas apokalipsy”. Takie obrazy się jakby zapisują w świadomości ludzi i człowiek przez pryzmat takiego obrazu odbiera też osobę fotografa. Stan wojenny to już dla bardzo wielu ludzi odległa przeszłość.
– Tak, to zdjęcie było robione w 1981 roku, a teraz jest rok 2006 , sporo czasu już upłynęło…

To zdjęcie stało się jakby własnością wielu umysłów…
– Własnością narodu (śmiech)Rzeczywiście wielu ludzi przedstawia mnie - …to facet który zrobił zdjęcie „Czas apokalipsy”…ale przecież zrobiłem też mnóstwo innych zdjęć, ale… cholera jestem znany z tego jednego zdjęcia.

Chciałem zapytać o pana plany fotograficzne na przyszłość. Czy ma pan zaplanowane jakieś wystawy, cykle fotografii?
– Oczywiście wystawy zawsze miło robić, jeśli chodzi o cykle, to dalej będę fotografował o dzieciach, czy w ogóle o ludziach niepełnosprawnych, aczkolwiek koledzy się trochę ze mnie podśmiewają. Kiedyś byłem fotografem Solidarności i stanu wojennego, a teraz zostanę fotografem osób niepełnosprawnych., ale czy nie mam prawa robić takich fotografii? Nie martwi mnie taka etykieta, tym bardziej, jeśli można pomóc tym dzieciom. To jest sama radość, jeśli te dzieci przychodzą na moją wystawę i mogą siebie zobaczyć na tych zdjęciach. Te dzieci to uwielbiają. Uważam, że to już jest jakaś forma terapii. Taka osoba, która niestety jest traktowana na ulicy trochę jak trędowaty, tu raptem staje się gwiazdą wystawy.

Czy po wielu latach fotografowania nadal ten zawód jest pana pasją?
– Oczywiście. To sama radość mieć aparat w ręku. Jestem osobą raczej nieśmiałą. Jeśli można tak powiedzieć, jest jakby dwóch Niedenthali. Ja się czuję lepiej mając aparat w ręku. Mogę wtedy stanąć przed tłumem i robić zdjęcia, a tak to ja bym się raczej bał wychylić. Fotografując staję się jakby innym człowiekiem.

Dziękuję bardzo za rozmowę.
- Dziękuję również.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto