Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Codzienność - historia jednej fotografii

Marek Bonarski
Marek Bonarski
Tu żyje się wolniej...
Tu żyje się wolniej... Marek Bonarski
Moja żona ma rodzinę na wsi pod Krakowem. Wieś to zwykła, z bitą drogą, starymi domami mieszającymi się z nową zabudową, krowami pasącymi się leniwie na polach, cicha i spokojna... I może przez to właśnie niezwykła?

Bitą, nierówną drogą toczymy się powoli w kierunku zabudowań wujostwa. Asfalt skończył się kilkaset metrów wcześniej. Zawieszenie pojękuje, skarżąc się na niedogodności traktu. Zwalniam jeszcze bardziej. W końcu dojeżdżamy do płotu, na którym wisi tabliczka z psią podobizną i dopiskiem oznajmiającym niechcianemu gościowi, że jeśli pies go nie dopadnie to właściciel go zastrzeli. Jesteśmy swoi, więc wchodzimy bez obaw przez furtkę.

Ścieżka z betonowych płytek prowadzi nas do niewielkiego ganku. Przed domem kilka wypielęgnowanych rabatek, za płotem kojec z psem ujadającym na nasz widok. Drugi pies, łagodny i przyjazny, macha do nas radośnie ogonem. Jest przywiązany łańcuchem do swojej budy. Dalej już tylko uprawne pola. W oborze, po prawej, stoi kilka krów, których mleko jest dodatkowym źródłem dochodu. Codziennie przychodzą "letnicy" z pobliskich działek, aby zażyć tego wiktuału - mleka prosto od krowy.

Gospodarze witają nas szerokimi uśmiechami, wiadomo "Gość w dom, Bóg w dom", uściski, pocałunki, prawie bez końca. Wchodzimy do serca domu - kuchni, w której króluje wielki kaflowy piec. Zawsze, gdy tam wchodzę, mam wrażenie jakbym z pomocą wehikułu czasu cofnął się o sto lat. Na piecu stoi stos przeróżnych garów, obok ocieka z serwatki wielki kawał białego sera, wciśnięty w worek z materiału. Pod piecem drewniana ławeczka przypominająca mi tą, na jakiej siadała moja prababcia w czasach, gdy jako mały berbeć jeździłem z rodzicami do rodziny matki, w kieleckie.

Siadamy przy sfatygowanym stole, pamiętającym pewnie czasy młodości właścicieli, na równie sfatygowanych krzesłach, a każde z nich jest z innego kompletu. Ciocia podaje kawę i herbatę w szklankach z plastikowymi koszyczkami. Moja mama też miała taki komplet w czasach socjalizmu, teraz na stołach panoszą się szklanki z duraleksu lub kolorowe kubki. Z jakiegoś zakamarka wyciąga brytfankę z ciastem, zwykle sernikiem. Siedzimy i gadamy o wszystkim i o niczym. Co tam w Częstochowie słychać, jak się kto czuje, jak się powodzi dzieciom wujostwa i jak się chowają ich wnuki. Wujek opowiada o swojej pracy, do której jeździ aż do odległego Jaworzna, ciocia o pracach w gospodarstwie.

Życie tu toczy się powoli, stałym, równym rytmem. Pracy na wsi jest dużo, rozrywek mało. Wydarzenia z "wielkiego świata" docierają tu, co prawda przez telewizję, ale nie robią specjalnego wrażenia. Rzadko są tematem rozmów. Ważniejsze jest ile mleka "Mućka" dała. Zresztą, śladów zdobyczy współczesnej techniki jest tu niewiele. Jedyne co przypomina, że żyjemy w wieku elektryczności, to stary telewizor, wiecznie grające radio, klejone i składane już dziesiątki razy, i bucząca lodówka w rogu kuchni.

Ludzie są tu twardzi, doświadczeni życiem, ale przyjaźni. Dla swoich mają serce na dłoni. Obcych tratuje się tu ostrożnie, trochę nieufnie, ale jeśli pomoc potrzebna, to zawsze się jej udziela. Sam nie od razu zostałem przez nich zaakceptowany, ale i nie pchałem się udając przyjaźń. Powoli oswoiliśmy się ze sobą, zaakceptowaliśmy się nawzajem tacy jakimi jesteśmy.

Wódkę pije się tu chętnie. Ludzie spotykają się ze sobą, siadają latem na dworze, ktoś wyciąga butelkę, alkohol leje się do kieliszka. Pijący przepija alkohol do kogoś i potem oddaje mu kieliszek, ten przepija do następnego i tak jeden kieliszek krąży wśród zgromadzonych. Reszta rozmawia czekając na swoją kolej. Z takim sposobem picia alkoholu spotkałem się tam pierwszy raz, ale jeżdżąc po rodzinnych weselach i innych uroczystościach nauczyłem się, że to taki lokalny zwyczaj. Oczywiście można powiedzieć, że picie z jednego kieliszka jest niehigieniczne, ale tam nikt się tym nie przejmuje. Z drugiej strony, takie zwyczaje świadczą o bliskości tych ludzi, łączących ich więzach.

Po paru godzinach żegnamy się z rodziną. Znów uściski i pocałunki, życzenia wszystkiego dobrego. Na drogę dostajemy świeże mleko i domowej roboty ser. Auto znów buja się na nierównościach, byle do asfaltu. Wracamy do swojej miejskiej rzeczywistości, gdzie życie jest szybkie, tłoczne i hałaśliwe. Ale za parę tygodni znów wrócimy zażyć odrobiny ciszy i spokoju.

od 12 lat
Wideo

echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto