Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Coś w lesie: recenzja gry "Slender: The Arrival" w wersji na PS3

Aleksander Mosingiewicz
Aleksander Mosingiewicz
Autorzy "Slender: The Arrival" stworzyli grę, w której jeden potwór przeraża o wiele bardziej niż całe ich chmary.

Małe dziecko w ciemnym pokoju drży ze strachu przed kryjącym się w ciemności Potworem. Potwór czyha wszędzie: jest pod łóżkiem, w szafie, za drzwiami. Dorastając, dziecko racjonalizuje swój lęk i uczy się, że potworów nie ma, ale gdzieś w podświadomości strach przed Potworem pozostaje – trzeba go tylko wydobyć.

Tą zasadę znali doskonale twórcy gry "Slender: The Arrival". Oszczędna w środkach kontynuacja niezależnego "Slendera" przeraża, gdyż odwołuje się do jednego z naszych najbardziej pierwotnych lęków: strachu przed czającym się w ciemnościach Potworem, przed którym nie można uciec ani się obronić. W przeciwieństwie do gier takich jak "Silent Hill" czy "The Evil Within", w których atakują nas całe tabuny groteskowych przeciwników, "Slender" ma tak naprawdę tylko jednego antagonistę: istotę wyglądającą jak wysoki mężczyzna w garniturze, pozbawiony twarzy, z którego ciała wyrastają macki – znak, że jego ludzka postać jest tylko maską, skrywającą coś znacznie gorszego.

Zobacz też: Przygodowa Gra o Tron dostępna już w grudniu. Twórcy zdradzają szczegóły

Tajemniczy mężczyzna to Slenderman, bohater internetowego mitu o istocie porywającej dzieci (zainteresowanych zapraszam na Wikipedię.). Twórca postaci, Eric Knudsen, powiedział, że chciał stworzyć "istotę, której motywacja jest niezrozumiała, a której obecność wywołuje w ludziach niepokój i grozę". W rzeczy samej, "Slender" uchwycił znakomicie intencje Knudsena.

Zarówno fabuła jak i mechanika gry są oszczędne: bohaterka, odpowiadając na prośbę swojej przyjaciółki Kate, przyjeżdża do jej domu, położonego w sielskiej okolicy w pobliżu fikcyjnego parku Oakside. Przez cały czas obserwujemy wydarzenia przez obiektyw jej kamery wideo, co wpisuje "Slender" w konwencję filmu typu "found footage". Dotarłszy na miejsce kobieta zastaje dom opuszczonym, a zza bramy prowadzącej do otaczających go lasów dobiega krzyk jej przyjaciółki. Bohaterka zapuszcza się coraz dalej w leśne ostępy, poznając po drodze szczegóły tragicznej historii, która ją tu sprowadziła. W miarę jej postępów Slenderman i pozostający pod jego kontrolą ludzie zaczynają się coraz bardziej nią interesować – a w końcu jej zagrażać.

Pod względem mechaniki "Slender" jest typowym "survival horrorem", z tym że nasze możliwości obrony przed przeciwnikami są bardzo ograniczone: w przypadku "Slendermana" możliwa jest wyłącznie ucieczka, w przypadku służących mu ludzi – skupienie na nich promienia światła z latarki. Przeciwników nie ma zresztą zbyt wielu – przez większą część czasu wędrujemy po pustym lesie, zrujnowanych budynkach, czy podziemnych korytarzach. Gra nie zadręcza nas zagadkami typu: weź przedmiot A, użyj go w punkcie B, żeby zdobyć klucz C otwierający przejście D (tego typu puzzle pojawia się tylko w sekwencji śledztwa na farmie, dostępnym, z tego, co wiem, wyłącznie w wersji na PS3). Najwięcej zadań polega na znajdowaniu ukrytych przedmiotów – takich jak notatek Kate czy generatorów, które trzeba uruchomić, żeby uciec z kopalni. Podczas naszych poszukiwań Slenderman zaczyna się nami coraz bardziej interesować, a w końcu nas ścigać – czym zmusza nas raz po raz do ucieczki. I właśnie te dwa czynniki – poszukiwanie przedmiotów oraz przejść i ucieczka – wyznaczają rytm rozgrywki.

Ale powiedzieć o "Slender: The Arrival", że to zabawa w chowanego z Potworem, to nie powiedzieć nic. Autorzy stworzyli grę, która wywołuje autentyczny strach, przy wspomnianej wcześniej oszczędności środków. Jeden potwór przeraża o wiele bardziej niż chmary stworów, a sekwencja ucieczki z opuszczonej kopalni, z głębi której dobiegają dziwne głosy, przyprawia o autentyczne ciarki. "Slender" straszy atmosferą: piękny las w środku jesieni, puste wnętrza, tajemnicze odgłosy, coś, co pojawia się w oddali, żeby za chwilę zniknąć, a końcu zjawia się przed nami, żeby nas dopaść. Do tego jest jeszcze odkrywany przez bohaterkę wątek Kate i jej skazanej na niepowodzenie walki z Potworem, historia chłopca, który stał się jego sługą, oraz jego ojca, odkrywane w miarę jak – idąc coraz dalej w głąb lasów – zbieramy prasowe wycinki, nagrania video, czytamy napisy wyryte na murach zrujnowanych domów, sztolni, podziemnych korytarzy.

I w miarę jak wchodzimy coraz głębiej w las – symbol przestrzeni nieokiełznanej przez człowieka – tym bardziej uświadamiamy sobie, że Potwór z którym musimy się zmierzyć, to nie dobry, poczciwy stwór z Silent Hill, którego można było zabić celnym strzałem z pistoletu, lecz uosobienie nadprzyrodzonego Zła, z którym nie da się wygrać, i jednocześnie Obcości, której nie da się zrozumieć.

Po skończeniu gry (co nastąpiło w jeden z ostatnich weekendów w okolicach północy) wyłączyłem konsolę, po czym udałem się do sypialni, do której, jak zwykle, dobijał się mój zwierzak. Zazwyczaj nie lubię go tam wpuszczać, lecz tym razem otworzyłem mu drzwi. Musiałem przez chwilę pobyć w czyjejś obecności.

Bałem się.

PS. Recenzja dotyczy wersji na PS3, kupionej w sklepie Playstation Store

PS2. Imię poszukiwanej przez bohaterkę przyjaciółki to Kate, a nie Kathryn - przepraszam za błąd

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Coś w lesie: recenzja gry "Slender: The Arrival" w wersji na PS3 - Nasze Miasto

Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto