Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Czas przyjdzie każdemu…" – śmierć w tradycji i obrzędach

Eliza Gągała
Eliza Gągała
Tradycje i obrzędy związane ze śmiercią towarzyszą ludzkości od zarania dziejów. W przeszłości odejście bliskiej osoby łączyło się ze skomplikowanym rytuałem – pełnym dostojności i splendoru, ale także poczuciem grozy i lęku.

Wśród wiejskiej społeczności istniało przeświadczenie, że wycie psa, pohukiwania sowy czy rycie nory przez kreta tuż za progiem domu jest zwiastunem rychłej śmierci w rodzinie. Za zapowiedź zbliżającego się nieszczęścia uważano również dziwne odgłosy i hałasy, których prości, niewykształceni wieśniacy nie potrafili racjonalnie wytłumaczyć.

Starsze osoby, które przeczuwały nadchodzącą śmierć, zwoływały osoby zaufane, bliskich sąsiadów, by w ich obecności przekazać rodzinie ostatnią wolę, rozdzielić dobra doczesne, wydać ostatnie dyspozycje – był to rodzaj swoistego testamentu. Następnie wzywano księdza, aby udzielił Najświętszego Sakramentu i wyspowiadał umierającego. Po namaszczeniu olejami świętymi odbywało się ostatnie pożegnanie z rodziną, udzielanie rad, wskazówek i błogosławieństw. Niekiedy gospodarz wyrażał życzenie, aby zanieść go na pole, gdzie spędził znaczną część życia.

W małych wioskach i osadach szybko rozchodziły się wieści o wszelkich wydarzeniach – również o chorobie i prawdopodobnej bliskiej śmierci jednego ze współmieszkańców. W takich sytuacjach bliżsi i dalsi krewni, przyjaciele, znajomi i sąsiedzi zobowiązani byli do wyświadczenia ostatniej posługi – odwiedzenia chorego, spełnienia ostatnich życzeń, zapamiętania ostatnich słów, a po jego śmierci – do czuwania przy zmarłym i uczestniczenia w pogrzebie.

Według wierzeń ludowych śmierć przychodziła jako wysoka, chuda, stara kobieta lub szkielet odziany w białą szatę, zawsze z kosą. Wyobrażenie śmierci jako kostuchy z kosą przetrwało do dziś. Wierzono, że w kulminacyjnym momencie śmierć staje przy łóżku umierającego, czasem siada na nogach i przesuwa się w stronę piersi. Chory umiera, kiedy kosa dotknie szyi lub (symbolicznie) zetnie głowę.

Chcąc ulżyć umierającemu w cierpieniu i skrócić jego męki, otwierano drzwi, wybijano dziury w ścianach, zrywano snopy słomy z dachu – wszystko po to, by śmierć szybciej nadeszła, a dusza mogła swobodnie opuścić dom. Obawiano się powrotu duszy do domostwa, toteż stosowano różne zabiegi, by do tego nie dopuścić, np. podwiązywano szczękę zmarłemu, aby dusza nie mogła wrócić przez otwarte usta. Wyjmowano również spod głowy poduszki i ściągano z konającego pierzynę, aby dusza nie zagnieździła się w pościeli.

Strach przed śmiercią powodował, że nie śmiano spać w pomieszczeniu, w którym przebywał zmarły – według wierzeń istniała możliwość zapadnięcia na śmiertelną chorobę. Ponadto budzono wszystkich, jeśli zgon nastąpił w nocy – nawet zwierzęta, pszczoły w ulach, przesypywano zboże w zasiekach – miało to uchronić świat żywych przed zgubnym wpływem śmierci. Bardzo silne było przekonanie, że jedno nieszczęście pociąga za sobą następne. Toteż, aby zapobiec kolejnym zgonom w rodzinie, zamykano zmarłemu oczy, by „nie wypatrzył sobie kogoś do towarzystwa”.

Nieboszczyka układano na klepisku lub na gołych deskach łóżka. Tak przygotowane ciało było myte przez osobę specjalnie do tego celu wezwaną. Wodę użytą do mycia zwłok wylewano na rozstajne drogi lub zakopywano w ziemi razem z naczyniem, jak również grzebieniem i innymi przedmiotami, które były używane przy zmarłym. Następnie ubierano nieboszczyka w białą lnianą koszulę (giezło) oraz płachtę płócienną (całun). Od końca XIX w. giezło i całun zastąpiono ubraniem odświętnym lub takim, które nieboszczyk lubił nosić za życia lub zupełnie nowym, przygotowanym specjalnie na okoliczność śmierci. Panny ubierano w białe suknie, rozpuszczano im włosy, narzeczonych i nowożeńców chowano w strojach ślubnych.

Czasami wkładano dary do trumny – były to drobne przedmioty, do których zmarły był przywiązany, broń, moneta w ustach. Zwyczaj ten przetrwał do dziś, z tym, że w okrojonej formie – teraz jest to najczęściej książeczka do nabożeństwa lub święty obrazek.

Na wsi trumna ze zmarłym była wystawiana na środku izby na ławie lub na desce podpartej pniakami. W stanach wyższych – w kościołach, w komnatach pałacowych i zamkowych oraz dworskich i miejskich salonach lub jadalniach. Na znak żałoby odwracano lub zdejmowano lustra, zasłaniano okna, zatrzymywano zegary. Usuwano również żywność i wodę pitną z pomieszczenia, w którym znajdowała się trumna, aby nie uległy skażeniu poprzez kontakt z martwym ciałem.

Czas od śmierci do pogrzebu nazywano „pustymi nocami”. Wierzono, że dusza w tym okresie krąży w pobliżu zmarłego, niepewna, zagubiona i może chcieć wrócić do ciała. Wtedy zmarły stałby się upiorem. Wierzono również, że nieboszczyk nadal widzi i słyszy, więc do momentu złożenia w grobie wszyscy uważali na to co mówią i co robią, aby w niczym nie uchybić zmarłemu, by ten nie powracał i nie straszył. Zawsze chwalono zmarłego, nigdy nie mówiono o nim źle, przebaczano mu wszelkie winy, pozostawiając osąd Bogu.
Czuwanie przy trumnie trwało często nieustannie do dnia pogrzebu. Odbywało się w tym czasie rytualne opłakiwanie zmarłego – zwyczaj ten przetrwał na naszych ziemiach aż do I połowy XX w. Lamentów i krzyków oczekiwano głównie od kobiet spokrewnionych ze zmarłym, ale wynajmowano również płaczki, które za pieniądze, żywność, len, wełnę chętnie dawały upust swej „rozpaczy” po człowieku często im nieznanym. Płacz i lament miał pomagać zmarłemu odejść w spokoju, gdyż był to dla niego dowód, że szanowano go i poważano za życia. Wierzono też, że skróci to pokutowanie za grzechy. Płacz podczas pogrzebu był normą obyczajową – czasem udawano omdlenia, zmuszano się do płaczu. Niektórzy, aby wypaść wiarygodnie, wkładali kawałki cebuli do chusteczek. Nie wolno było natomiast płakać podczas agonii, gdyż mogło to przedłużyć konanie. Nie należało też zbyt długo i mocno opłakiwać swoich dzieci i młodych dziewic, ponieważ nasiąknięte łzami ubrania po zmarłych trzymały ich przy ziemi i uniemożliwiały szybkie pójście do nieba. Znane są legendy i opowieści o marach sennych, o snach, podczas których śnią się dzieci w przemoczonych szatach lub dźwigające dzbany z wodą.

Trzeciego dnia po zgonie następował pogrzeb. By dusza nie nawiedzała dawnych miejsc po śmierci, w tym dniu usuwano z domu lub niszczono wszystkie przedmioty, które miały kontakt z nieboszczykiem. Przed wyprowadzeniem w ostatnią drogę dokonywano ostatnich obrzędów. Mowę pożegnalną w imieniu zmarłego wygłaszał egzorta, a w późniejszych czasach – ksiądz. Następnie zabijano wieko trumny – najczęściej osinowymi kołkami, aby uniemożliwić wychodzenie z grobu upiorom. Unikano kołków stalowych, które mogłyby „uwierać” zmarłego i utrudnić szybkie powstanie z grobu w dzień sądu ostatecznego. Trumnę wynoszono nogami do przodu, aby zmarły nie straszył i nie niepokoił. Na progu domu, na granicy obejścia, umieszczano siekierę lub inne ostre narzędzie, co miało zapobiec powracaniu duszy do domostwa.

Do wozu z trumną nigdy nie zaprzęgano krów ani klaczy, zwłaszcza cielnych i źrebnych, żeby kontakt z martwym ciałem nie zaszkodził płodowi. Z tego samego powodu pilnowano, żeby w pobliżu nieboszczyka nie znajdowały się ciężarne kobiety. Ponieważ styczność ze zmarłym zagrażała wszelkiej płodności i urodzajności, kondukt pogrzebowy jechał drogą publiczną, omijał pola uprawne i podwórza. W południowo-wschodnich rejonach Polski był zwyczaj prowadzenia orszaku pogrzebowego do tzw. trupiego krzyża, znajdującego się przeważnie na skraju osady – tam najstarszy mieszkaniec wsi wygłaszał mowę pożegnalną. W przypadku osób możnych był zwyczaj prowadzenia ulubionego konia zmarłego rycerza lub króla w kondukcie pogrzebowym, wprowadzano go również do kościoła. Podczas nabożeństwa rycerze kruszyli groty włóczni bojowych, pieczęcie zmarłego, łamali drzewce chorągwi, rozbijali na ołtarzu hełmy i tarcze herbowe.
Zanim Polska przyjęła chrześcijaństwo, zmarłych chowano tuż przy chacie lub w jej pobliżu, a także w gajach, na leśnych polanach, wzgórzach. Zmarłych śmiercią nagłą, samobójców, ofiary morderstw i poległych na polu bitwy grzebano w miejscu ich śmierci. Duchowni, na mocy kolejnych synodów, nakazywali chowanie zmarłych na ogrodzonych cmentarzach, które początkowo mieściły się przy kościołach. Kiedy zaczęło brakować na nich miejsca, wydzielano nowe tereny w pewnej odległości od kościoła i ludzkich siedzib. Powodem wyznaczania nowych miejsc pochówku było również niszczenie nagrobków na przykościelnych cmentarzach przez tłumy ludzi uczestniczących w procesjach, odpustach, festynach, a także przez kramarzy i żebraków. Duchowni, władcy, dobroczyńcy i fundatorzy Kościoła oraz właściciele ziemscy mieli swoje grobowce w kościelnych lub klasztornych kaplicach i kryptach.

Wierzono, że dopiero w momencie zasypywania grobu zmarły przestaje czuć, widzieć i słyszeć, a jego dusza, która do tej pory siedziała na wieku trumny albo nad grobem, odchodzi w zaświaty.

Istniało powszechne przekonanie, że nagła lub przedwczesna śmierć powodowała, iż dusza egzystowała na pograniczu dwóch światów – życia i śmierci. Nie mogąc zaznać spokoju, powracała w nocy jako upiór – strzygoń, wieszczy, martwiec, wampir. Mszcząc się za męczarnie, jakich doznawała nie mogąc ostatecznie opuścić ziemskiego życia, dusza stawała się mordercza i nienawistna – dusiła swe ofiary, urywała głowy, rozdzierała ciała na strzępy, zaciągała żywcem do grobu. Wierzono, że może wchodzić do domu przez komin, przechodzić przez ściany i zamknięte drzwi. Wieszczyca może przemienić się w ćmę lub nietoperza i w ten sposób kąsać i wysysać krew śpiących dzieci, zjadać serca młodych ludzi.

Paniczny strach przed upiorami powodował, że ludzie dopuszczali się barbarzyńskich czynów – zmarłego podejrzanego o upioryzm odkopywano z grobu, przewracano plecami do góry i wbijano osinowy kołek między łopatki. Zdarzało się, że szpadlem odcinano głowę i układano ją w nogach zmarłego twarzą do dołu. Czasem wkładano kamienie do ust zmarłego i zakładano na szczęki żelazną kłódkę. Bywały także przypadki ćwiartowania zwłok. Po unieszkodliwieniu ciała grzebano je powtórnie, przeważnie poza cmentarzem, lub palono na stosie z osinowych gałęzi. Czasem topiono je w głębokiej wodzie lub bagnie.
Po śmierci bliskiej osoby rodzina zobowiązana była do żałoby – wyrażano ją odpowiednim ubiorem i zachowaniem. Noszenie żałobnych strojów było praktykowane głównie wśród szlachty i inteligencji. Na królewskich dworach żałobę noszono nawet przez kilka lat – zobligowani byli do niej nie tylko najbliżsi członkowie zmarłego króla czy królowej, ale także cały dwór i urzędnicy królewscy. W stanach mieszczańskich stroje żałobne musiały nosić przede wszystkim wdowy – te najbardziej wierne i kochające czasem decydowały się na wdowieństwo i noszenie żałobnych szat do końca życia. W zależności od stopnia pokrewieństwa ze zmarłym żałoba trwała od sześciu tygodni do półtora roku. Najdłużej przestrzegały jej kobiety – matki, żony, córki, siostry. Mężczyźni nosili przeważnie ciemne ubranie, krepy na rękawie, czarne tasiemki naszyte na klapie marynarki lub płaszcza. W czasie żałoby nie wyprawiano wesel i zabaw tanecznych, unikano wesołych spotkań towarzyskich, zachowywano powagę i skupienie.

Upowszechnienie się nauki i zwiększenie świadomości ludzkiej sprawiło, że wierzenia, zabobony i niektóre obrzędy straciły na sile i znaczeniu. Niezmienny pozostaje jednak szacunek do zmarłych i lęk przed śmiercią. Bowiem w obliczu majestatu tej największej siły natury nie ma podziału na równych i równiejszych.

Źródła:
Barbara Ogrodowska, Polskie tradycje i obyczaje rodzinne, Warszawa 2007
Bożena Krzywobłocka, Stare i nowe obyczaje, Warszawa 1981
Renata Hryń-Kuśmierek, Zuzanna Śliwa, Encyklopedia tradycji polskich, Poznań 2004
Obyczaje w Polsce: od średniowiecza do czasów współczesnych: praca zbiorowa - pod red. Andrzeja Chwalby, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2005

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto