Z powodu niespodziewanej wizyty czeskiego barda, Marian Opania zorganizował konferencję prasową, która odbyła się w Studio Buffo. Oprócz Opani i Nohavicy, przybyło na nią kilku artystów występujący w spektaklu – Iwona Loranc, Monika Węgiel, Arek Kłusowski i Bartosz Nowosielski oraz kompozytor Janusz Stokłosa, który odpowiada za oprawę muzyczną.
– Przyjechał sam Jaromir Nohavica, mój wieloletni idol. Zakochałem się w nim, miłością artystyczną, siedem lat temu, kiedy jeden z tłumaczy zaproponował mi nagranie kilku piosenek Jaromira – powiedział Marian Opania, twórca spektaklu "Cohen - Nohavica". – Na początku zgodziłem się z wielkim zachwytem, bo puścił mi m.in. "Futbol", "Kiedy mnie sieknie" i "Peterburg". I puścił "Kometę", której nikt jeszcze nie tłumaczył. I pomyślałem sobie, że zaśpiewam "Kometę", "Futbol" i "Peterburg". Ale potem okazało się, że te tłumaczenia nie bardzo mi leżały – dodał.
Marian Opania przez siedem lat szukał po Polsce najwybitniejszych tłumaczy. I jak przyznał, chyba mu się to udało. Niestety nie dotarł do badań Krzysztofa Daukszewicza. Wynajął jednak najlepszych – m.in. Andrzeja Poniedzielskiego, Artura Andrusa, dwóch poetów z Olsztyna – Marka Markiewicza i Jaromira Broniszewskiego.
Początkowo Marian Opania chciał wystawić ten spektakl w Teatrze Ateneum, ale okazało się, że nie ma pieniędzy. Jak wspomniał, obraził się i zdobył pieniądze ze swojego rodzinnego miasta Puławy i zawitał w gościnne progi Studio Buffo.
– Po drodze zakochałem się, powtórną miłością, w Cohenie. Usłyszałem jego piosenki z Sidney z 2005 roku i zobaczyłem, jak można śpiewać inaczej. Nie lepiej, bo jego się nie da powtórzyć – jak śpiewa on czy Jaromir – wspomniał Marian Opania. – Nasze przedstawienie jest odbiegające od sposobu interpretacji tych dwóch wielkich ludzi – dodał.
Zaczęły się kłopoty z tłumaczeniami. Pierwsze przekłady Macieja Zembatego były bardzo dobre, jednak potem stracił formę i nie dało się ich zaśpiewać. Dlatego Marian Opania sam przetłumaczył pięć piosenek Cohena.
– Przez miesiąc wysyłałem monity do Kanady, żeby mi pozwolono to wykonywać. I po miesiącu, tuż przed premierą, przyszła zgoda. I tak jestem oficjalnym tłumaczem również Leonarda Cohena – przyznał Marian Opania.
Dlaczego Marian Opania zderzył tych dwóch wielkich bardów? – Nie wiem, czy przypadkowo, czy nieprzypadkowo, są oni blisko Thomasa Mertona. To był taki Amerykanin, który prowadził dość hulaszcze życie i nagle zapragnął być pustelnikiem. Wstąpił do zakonu trapistów w Kentucky. Pisał wspaniałe powieści, m.in. "Siódme piętro", "W poszukiwaniu samego siebie". W treściach jednego i drugiego znalazłem te same myśli – m.in. to, że konsumpcjonizm to jest truizm, do niczego nie doprowadzi, że liczy się tylko miłość do drugiego człowieka, do bliźniego. I że posiadanie niewiele daje szczęścia, prowadzi raczej do zagłady samego siebie, a nawet śmierci. Tych dwóch panów, mówię o Cohenie i Jaromirze, w takich utworach jak "Przyszłość" i "Dance macabre", przekazuje te same treści. Nie tyle co wymyślił Merton, ale co napisał w swoich powieściach, które zyskały olbrzymią sławę.
– Jest to przedstawienie niecukierkowe. Ale w nim zawarte treści i komediowe, zabawowe i liryka, i miłość, ale również myślenie o tych rzeczach ponurych, które nas otaczają, które do niczego nas nie doprowadzą, jeśli nie pojmiemy tej prostej prawdy, że należy kochać drugiego, a nie samego siebie – dodał Marian Opania.
– Żona powiedziała, że jak będę robił jeszcze raz jakiekolwiek przedstawienie, czy to muzyczne, czy to dramatyczne, to się ze mną rozwiedzie – przyznał Marian Opania. – Otóż spędzałem w tym roku urlop z Dębkach. Był to pseudo urlop, dlatego że nocami pisałem tłumaczenia, porozumiewałem się z wykonawcami, czy akceptują te tłumaczenia, niektórzy nie dawali mi odpowiedzi przez miesiąc, a w dzień walczyłem z nornicami – dodał. Perypetie Mariana Opani związane z tymi gryzoniami były bardzo zabawne. Aktor opowiedział także o swoich planach podróżniczych – wybiera się do Norwegii za Koło Polarne.
– Jest mi bardzo miło, jest to zaszczyt dla mnie, że mogę siedzieć tu w tym przepięknym teatrzyku i że wieczorem zobaczę na własne oczy to przedstawienie. Z różnych powodów – po pierwsze szacunek, po drugie też lubię pieśni Cohena – powiedział Jaromir Nohavica. – Pierwsza połowa będzie dla mnie wielkim przeżyciem. W drugiej połowie może będę trochę zdenerwowany, bo będę się wstydził, ale wiem, że po prostu zapomnę o tremie i o tych pieśniach. Ta sytuacja jest dla mnie specjalna, bo będę słyszał swoje pieśni wykonywane przez innych ludzi, w innych aranżacjach na scenie. Ale przypominam sobie powiedzenie jednego swojego kolegi, który powiedział, że pieśń, którą napiszesz i śpiewasz, żyje dopiero wtedy, jak ją zaczną śpiewać inni ludzie. Dlatego dla mnie jest to wielki zaszczyt, że będę mógł słuchać tych pieśni z innymi słowami – dodał Nohavica.
Na koniec Jaromir Nohavica zaśpiewał a cappella, opowiadał o swoich związkach z Polską oraz nawoływał do pamiętania o swoich korzeniach. Zaprosił także warszawiaków do Ostrawy, w której buduje teatr.
Moją recenzję spektaklu "Cohen – Nohavica" można przeczytać tutaj.
echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?