Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Czy inna RP jest możliwa? Kontrowersyjna książka Jana Sowy

Jerzy Cyngot
Jerzy Cyngot
Czy w Polsce istniał w ogóle komunizm? Czy „Solidarność” wyrażała na pewno antykomunistyczne idee? Jakie dwie siły powodują, że Polacy tkwią w wielkim złudzeniu? Czym jest dobro wspólne? Książka Jana Sowy burzy, ale daje też wizję projektu.

Ustalenie, z jaką sytuacją mamy dzisiaj do czynienia w Polsce, wbrew pozorom, nie jest proste. Z jednej strony płyną peany o sukcesie, jaki osiągnęliśmy w ciągu ostatniego ćwierćwiecza. Opierają się one na danych statystycznych, makroekonomicznych, nie odzwierciedlających jednak sytuacji jednostek. Z drugiej strony mamy głosy osób, których sytuacja kompletnie nie odzwierciedla tego „sukcesu”. Wielu stara się je zanegować, przypinając im łatkę roszczeniowości, zacietrzewienia czy irracjonalizmu. W zrozumieniu aktualnej kondycji nie pomagają również media, których przekaz wyznacza tzw. news czyli sensacja i doraźność. Nie mając czasu na pogłębione analizy, często przechylają się ku jednej ze stron, nie kierując się dobrem ogółu. Zwłaszcza telewizja zapośrednicza obraz świata, mogąc go wykrzywiać w ten czy inny sposób, choć jej prymat, jak przekonały ostatnie wybory powoli się kończy. Dyskusja przenosi się do internetu. To forma bardziej demokratyczna, choć niewolna od zagrożeń.

Pisał ostatnio prof. Marcin Król, że domeną dzisiejszych wyborów jest nieprzewidywalność. Nie jest klarowne, według jakich programów operują politycy. Partie oscylują raczej wokół centrum niż widać wyraźne dystynkcje. Dlatego i decyzje wyborców, dokładając powyżej wspomniane medialne zapośredniczenia, są często dość przypadkowe i nieprzewidywalne. Dlatego aby dowiedzieć się, co naprawdę dzieje się w Polsce i dokonywać świadomych wyborów, warto szukać analiz, których przygotowanie, ale i odbiór wymagają więcej czasu i uwagi niż krótki telewizyjny spot.

Polskie złudzenia

Przykładem książki, która nieco rozjaśnia mglisty obraz Polski jest Inna Rzeczpospolita jest możliwa! Widma przeszłości. Wizje przyszłości. Napisał ją krakowski socjolog, teoretyk kultury i pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego dr hab. Jan Sowa. Jest to obok Prześnionej rewolucji Andrzeja Ledera wydanej w roku ubiegłym, jedna z niewielu pozycji, które nie służą poklepywaniu po plecach. Ich autorzy nie obawiają się pokazać niewygodne prawdy, zepchnięte do zbiorowej nieświadomości. Przyjmują nową perspektywę, tam gdzie królują utarte poglądy, idą wręcz pod prąd mitologii. Przede wszystkim zaś są to pogłębione analizy psychoanalityczne, czy jak w przypadku Sowy bardziej historyczne i ekonomiczne. Do jakich więc zasadniczych wniosków dochodzi autor?

Przede wszystkim podważa statystyczno-propagandowe inwokacje triumfalistów. W Polsce nie dzieje się dobrze, a przedstawiane wskaźniki dobierane są wybiórczo. Dobre PKB, o którym mówi tzw. mainstream, kłóci się z dalekimi miejscami Polski w rankingach, jeśli chodzi o poziom życia czy płace, o czym się już rzadko wspomina. Poza tym budowana na potęgę w ostatnich latach infrastruktura stanowiąca synonim rozwoju Polski idzie w parze niestety z nędzą zaufania społecznego. Jak to określa Jan Sowa – społeczeństwo zipie na kroplówce. Poza tym emigracja, problemy demograficzne, niewydolność instytucji politycznych, bankructwo moralne kościoła, popularność teorii spiskowych, brzydota miast – można by długo wyliczać. Nędzę obrazuje przede wszystkim zaś polityka, która stała się medialnym spektaklem, a scena w ostatnich latach uległa zabetonowaniu. Na szczęście od ostatnich wyborów mamy do czynienia z fermentem (książka wydana została przed nasileniem się zjawiska, dlatego go nie uzwględnia), ale czy faktycznie siły, które pojawiły się na scenie politycznej znamionują nowe, czyli inną Rzeczpospolitą, czy są odmienionymi wcieleniami starych?

Marzenie o wielkości i nędza sarmatyzmu

Łatwiej odpowiedzieć na to pytanie po lekturze omawianej książki. Nie skupia się ona bowiem na powierzchni w stylu PO i PIS, ale schodzi głębiej, opisując dwie formy myślenia, dwie różne koncepcje Rzeczpospolitej. Mowa o konserwatyzmie i liberalizmie. Pierwsza skłania się ku przeszłości i upatruje w sarmatyzmie tradycji, na której budowana miałaby być polska tożsamość. Znamionuje ją m.in. poczucie, że Polskę odznacza wielkość (tzw. idea jagiellońska) i ma ona do spełnienia na arenie międzynarodowej jakąś szczególną misję. Tymczasem sarmatyzm, jak wykazuje za pomocą źródeł Sowa, jest z historycznego punktu widzenia synonimem skrajnej niesprawiedliwości, uciemiężenia 90% społeczeństwa przez uprzywilejowaną resztę. Z ekonomicznego punktu widzenia to zacofanie i niska wydajność. W sensie politycznym oznacza anarchię, prywatę, antypaństwowość, które finalnie prowadzą do rozbiorów. Jeśli dodać do tego podboje kolonialne na Ukrainie, to mamy zestaw, który raczej trudno, aby aspirował do roli ideału, na którym warto się wzorować. Sowa głosi tezy, które zaprzeczają szkolnym lekcjom historii. Rozbiory Polski to przede wszystkim efekt upadku jej państwowości i fatalnej sytuacji gospodarczej i społecznej, a nie wynik tylko wrogiego stosunku państw ościennych. To naturalna konsekwencja odstawania od kierunku, w którym poszedł ówczesny świat, mianowicie nowoczesności (industrializacji, urbanizacji, demokratyzacji).

Na modłę zachodniego kapitalizmu

Z drugiej strony jest liberalizm, który w polskich warunkach ma charakter głównie gospodarczy. To powiew zachodniego prądu, które przeniknął do Polski po 1989 roku, a określany jest jako neoliberalizm. Oznacza z grubsza prywatyzację, deregulację i niskie opodatkowanie, czyli jak najmniejszą kontrolę państwa, tym samym maksymalizację wolnej przestrzeni do działania dla firm, zwłaszcza globalnych korporacji, bo tak to wygląda w praktyce. Na czym polega problem z liberalizmem w Polsce? Mówiąc wprost, na małpowaniu wzorów zachodnich w nadziei, że zaowocują one u nas w podobny sposób, czyli bogaceniem się społeczeństwa. Tymczasem jak pokazuje na przykładach autor Innej Rzeczpospolitej..., forma kapitalizmu może przynieść pożądany skutek, jeśli zostanie dopasowana do aktualnie istniejących warunków. Drugi problem z liberalizmem polega na tym, że kapitał, aby zaczął pracować musi zostać dokonana pierwotna akumulacja. Jak pokazuje jednak rzeczywistość oszczędności i ciężka praca często do tego nie wystarczają. W krajach zachodnich akumulacja dokonała się w poprzednich stuleciach, była procesem brutalnym opartym na wyzysku czy to robotników czy ludów poddanych kolonizacji. Nie mamy więc warunków i raczej chyba nie chcielibyśmy akumulacji dokonanej w ten sposób.

Obie opisane przez Sowę formuły są fałszywe i znalezienie się w ich potrzasku stanowi przyczynę kryzysu Polski, co źle wróży. Dlaczego? Bo nie pozwalają spojrzeć prawdzie w oczy, ocenić rzeczywistej sytuacji, utwierdzając w zamian w złudzeniach. To w konsekwencji uniemożliwia zastosowanie właściwych rozwiązań. Przez konserwatyzm Polska nie dorasta do swojego czasu, grzęznąc w mitycznych przeświadczeniach o przeszłości. Liberalizm powoduje z kolei relokację – stawiamy się w pozycji państw bogatych, tymczasem należałoby się wzorować na tych, które w rankingu światowego bogactwa zajmują podobną pozycję, a mają coś interesującego do zaoferowania, jak np. Kolumbia. Zarówno konserwatyzm, jak i liberalizm stoją na drodze Polski do nowoczesności.

Czym jest dobro wspólne?

Jedynym rozwiązaniem jest wyjście poza tę opozycję. Poszukiwanie tzw. trzeciej drogi, własnego modelu, który byłby adekwatny do obecnej sytuacji. A wpierw znalezienie punktu startowego, od którego ta droga miałaby podążać. By to się mogło dokonać konieczne jest wyjście jeszcze poza jedną opozycję, mianowicie dobro prywatne – dobro publiczne. Dewaluację społeczną pierwszego obserwujemy dzisiaj, w warunkach neoliberalnego kapitalizmu, wraz z pogłębianiem się nierówności społecznych. Obok tego mamy do czynienia z tzw. tragedią dobra publicznego. Polega ona w uproszczeniu na tym że wszyscy chcą maksymalnie korzystać z tego co wspólne, ale minimalnie brać za to odpowiedzialność. Najlepszym współczesnym przykładem są tutaj korporacje, które unikają na przykład płacenia podatków w danym kraju. Antywzorów historii dostarczają natomiast czasy PRL-u.
Jeśli nie dobro publiczne i jeśli nie dobro prywatne, to co nam pozostaje? Jan Sowa proponuje zapomnianą już nieco kategorię dobra wspólnego. Bynajmniej jednak to pojęcie nie ma u niego nacechowania etycznego, bliskiego kościelnemu moralizowaniu. Jest zdecydowanie przejawem pragmatyzmu, jako że Sowa definiuje dobro wspólne następująco: „W dobru wspólnym powinniśmy rozpoznać przede wszystkim strukturę o charakterze produkcyjnym czy generatywnym”. Dodajmy jeszcze, że dobrem wspólnym w praktyce mogą być zasoby materialne, np. sprzęt, naturalne np. pastwiska. Ale oprócz tego mamy jeszcze zasoby symboliczne, jak wiedza, kulturowe, jak wychowanie, czy społeczne jak zaufanie. Wracając do definicji Sowy – fakt do kogo należą te zasoby (czy są w posiadaniu wąskiej grupy ludzi czy należą do szerokiego ogółu społeczeństwa), ma ogromne znaczenie. Wpływa bowiem na kształt obecnych, ale i przyszłych społeczeństw, decyduje o charakterze rozwoju. Weźmy na przykład internet, który dokonał rewolucji w większości aspektów życia społeczeństw. Albo załóżmy, że dostęp do edukacji będzie mieć od jutra tylko 1% społeczeństwa. Pewne zasoby rzeźbią w ten czy inny sposób społeczeństwa w zależności od tego, w jakim stopniu są wspólne. Im bardziej są natomiast wspólne, tym większą korzyść generują, nie mówiąc już o sprawiedliwości, przyspieszają rozwój. Im większy rozwój tym mniejsze z kolei nierówności, to przynajmniej jeden z czynników mających dla tej kwestii znaczenie – pisze w Kapitale XXI wieku Thomas Piketty.

Demokratyzacja demokracji

W Innej Rzeczpospolitej Sowa analizuje kilka wybranych, wydaje się, że kluczowych, zasobów, które powinny być dobrami wspólnymi. Język, wiedza, kod (oprogramowanie), miasto, demokracja. We wszystkich tych obszarach zestawia przykłady pozytywne z negatywnymi. Kluczowa jest oczywiście demokracja, bo ma wpływ na pozostałe obszary. Mamy tymczasem do czynienia z kryzysem jej obecnej formy, czyli parlamentaryzmu. Wybierani politycy bardziej bowiem niż wyrazicielem woli ludu, są reprezentantem prywatnych interesów, czy to biznesu, czy swoich indywidualnych. Polityka oderwała się od rzeczywistości, pomijając fakt, że stała się chaotyczna i zmediatyzowana. Tymczasem narasta wzburzenie coraz większej liczby tzw. wkurzonych obecną sytuacją. Arabska Wiosna, Occupy Wall Street czy inne ruchy nabierają coraz większego dynamizmu. Również i w Polsce to zjawisko jest widoczne, przekonały o tym ostatnie wybory. Społeczeństwo (ale nie lud jako charakterystyczny dla parlamentaryzmu, czyli reprezentacji; ale wielość, taki termin ukuwa Jan Sowa) domaga się większego wpływu na decydowanie o własnym losie. Bardziej bezpośredniego uczestnictwa w rządzeniu. Potrzebna jest innymi słowy demokratyzacja demokracji.

Trzecia droga „Solidarności”

Czy mamy doświadczenia w polskiej historii opierające się na dobru wspólnym, które mogłyby stanowić pewien punkt wyjścia? Owszem. Są to doświadczenia dość późne, bo lat 80. XX wieku i wcale nie jest łatwo domyśleć się, że chodzi o „Solidarność”. Ruch ten bowiem w powszechnej świadomości funkcjonuje jako synonim zwycięskiej walki z totalitaryzmem o niepodległość. Tymczasem pierwsza „Solidarność” (miała różne oblicza, tutaj chodzi o tę z okresu do stanu wojennego) nie miała na celu obalenia PRL-u czy zaprowadzenia wolnego rynku i kapitalizmu. Trzecia droga, jaką zaproponowała, była programem opartym właśnie na dobru wspólnym. Podstawowe założenia bowiem głosiły przekazanie środków produkcji w ręce społeczeństwa, innymi słowy zakładami mieli zarządzać robotnicy, a nie jak do tej pory partia. Idea przedsiębiorstwa społecznego. Ale oprócz tego Solidarność postulowała uspołecznienie środków komunikacji, nad którymi monopol jak wiadomo sprawowała partia. Drugim ważnym postulatem jest samorządność, niezależność od partii, czego wyrazem stały się niezależne związki zawodowe.
Można w tym momencie zauważyć, czym różni się zasadniczo dobro publiczne od dobra wspólnego. Pierwsze należy jednocześnie do wszystkich i do nikogo. Bardziej może do abstrakcyjnego państwa niż do konkretnych obywateli. Pojawia się zatem problem odpowiedzialności. W drugim przypadku własność wspólna motywuje do zaangażowania, a odpowiedzialność staje się czymś naturalnym. Ponadto dobro wspólne ma charakter oddolny, sprzyja samoorganizacji, jest bardziej demokratyczne.

Czy w Polsce był komunizm?

W tym świetle, jak zauważa Sowa, „Solidarność” była w swoim charakterze zjawiskiem komunistycznym. I to właściwie pierwszą autentyczną próbą realizacji idei komunistycznych w Polsce na taką skalę. Bo de facto, i to kolejna teza Sowy, która może początkowo wprawić w osłupienie – komunizmu w Polsce praktycznie nie było. Podobnie jak w ZSSR. Do innego wniosku nie można dojść analizując sytuację w obu krajach i jej zgodność z zasadniczymi ideałami komunizmu, które proponował Karol Marks. Samorządność czy kontrola środków produkcji przez społeczeństwo u Sowietów ani w PRL-u nie funkcjonują, są jedynie hasłami. Zakłady, gospodarka, podobnie jak i władza polityczna znajdują się w rękach wąskiej grupy ludzi, czyli partii, która ma być niejako wyrazicielem woli ludu, a de facto jest oligarchią. Sowa określa ten system jako kapitalizm państwowy.

Władza marzeń

Z książki Jana Sowy nie dowiemy się, na kogo głosować w najbliższych wyborach parlamentarnych. Ale przynajmniej będziemy wiedzieli, na kogo nie głosować i dlaczego. Ponadto pozwolą ocenić, które z nowych sił na scenie politycznej są naprawdę nowe, a które stanowią odświeżone czy zaowalowane oblicze konserwatyzmu i liberalizmu. Walory Innej Rzeczypospolitej przekraczają jednak zdecydowanie doraźność, mimo że postawa autora jest bardzo pragmatyczna. Książka unaocznia widma przeszłości, które są wciąż obecne, szkodliwie wpływając na obecną sytuację, ale mogą również zaważyć na kształcie przyszłości. Ujawnia dwa trujące złudzenia. Jednocześnie pokazują alternatywę, jaką jest dobro wspólne. Być może dzisiaj jest jeszcze za wcześnie, by ta idea mogła się zrealizować, choć istnieje już wiele pozytywnych przykładów. William Blake napisał kiedyś, że wszystko co jesteśmy sobie w stanie wyobrazić jest jakimś rodzajem prawdy. Rzeczpospolita, czyli coś wspólnego, dobro wspólne już zaistniała w wyobraźni, najpierw twórców „Solidarności”, a dzisiaj odżyła w książce Jana Sowy. Dlatego mimo że inna Rzeczpospolita brzmi dzisiaj jak utopia, to tym bardziej jest możliwa.

Jan Sowa Inna Rzeczpospolita jest możliwa. Widma przeszłości. Wizje przyszłości
Wydawnictwo WAB 2015.

Tego autora zobacz również:
Polska w krainie koszmarów. "Prześniona rewolucja" Andrzeja Ledera
Pogoda dla bogaczy. "Kapitał XXI wieku" Thomasa Piketty'ego
Żywieniowe ludobójstwo. "W obronie życia" Juliana Rose"

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto