Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Demokrację dawno szlag trafił

Michał Hodurek
Michał Hodurek
Michal Hodurek
Nie dziwcie się państwo zatem, że od ponad 20 lat oglądacie te same „gęby” (bez urazy). Tak miało być i tak będzie, póki klasa polityczna tego nie zmieni. A nie zmieni - chyba, że przyjdzie nam dożyć przewrotu czy rewolucji.

Grecja. VI wiek p.n.e. Prowadzący obrady zarządza głosowanie. Większość rąk w górze. „Zaklepane”. Większość z kilku tysięcy ateńczyków poparła „coś tam”. I basta. Prosto, łatwo przyjemnie. Mimo, że obradowano nawet do 40 razy rocznie.

Polska. Sejm RP. W dzisiejszych czasach, licząc ilość dni w posiedzeniach, liczba zgromadzeń jest porównywalna. We wszystkich demokracjach świata parlamenty obradują póki, cytując klasyka W. Churchill’a: „nikt nie wymyśli nic lepszego” od tej formy rządów.

Spójrzmy prawdzie w oczy. Dziś demokracja poza swoimi niebywałymi osiągnięciami w postaci prawa głosu dla kobiet czy zaawansowanego modelu pośredniego (w którym my wybieramy swoich przedstawicieli zamiast iść na obrady), stacza się na dno. W przeciągu ostatnich stuleci, ci którzy zostali obdarzeni społecznym zaufaniem i mieli godnie reprezentować wyborców stworzyli system, który z demokracją ma mało wspólnego.

Jak nazwać normalnym to, że podczas głosowania do Sejmu nie ma znaczenia ile kandydat otrzymał głosów tylko, które miał miejsce na liście? To stąd walka o „jedynki” na listach, bo tu nie liczy się personalne głosowanie, ale głosy oddane łącznie na całą listę danego komitetu wyborczego. Nie dziwcie się państwo zatem, że od ponad 20 lat oglądacie te same „gęby” (bez urazy). Tak miało być i tak będzie, póki klasa polityczna tego nie zmieni. A nie zmieni – chyba, że przyjdzie nam dożyć przewrotu czy rewolucji, choćby w minimalnym zakresie, jak Piłsudskiego przewrót majowy.

Mało tego. Liderzy list wchodzą bezapelacyjnie, a wraz z nimi wchodzi skostniałe myślenie kompletnie pozbawione chęci zmian na lepsze. Zmian, których sami nie chcemy. Tak – powtórzy jeszcze raz: sami nie chcemy! Bo czyż można nazwać ustrojem demokratycznym, czyli takim którego sztandarowym hasłem są decyzje większości, podczas gdy tak na prawdę o tym kto będzie rządził w Polsce decyduje mniejszość?

I tu garść obliczeń. Cofnijmy się do roku 2007. W wyborach parlamentarnych frekwencja sięgnęła wówczas nieco ponad 50 proc. To oznacza, że prawie drugie tyle uprawnionych do głosowania się nie wypowiedziało. Z kolei z tej połowy, która się wypowiedziała, tylko nieco ponad 40% wskazuje na jedną partię. W rzeczywistości, z całej liczby 100 proc. uprawnionych na zwycięską partię zagłosowało - uwaga - TYLKO trochę ponad 20 procent wszystkich głosujących. Jaki z tego wniosek – ledwo 1/5 społeczeństwa zadecydowała kto ma nami rządzić. I teraz zastanówmy się, czy to jest demokracja?

Jak inny mógłby być nasz kraj, gdyby do wyborów poszło, realnie rzecz biorąc, 75 proc. społeczeństwa (zawsze trzeba odjąć tych, którzy nie czują się „zaangażowani politycznie”; są obłożnie chorzy, niepełnosprawni, przebywający za granicą, czy w ciepłych krajach na wycieczce).

Podsumowując - sami pozbawiamy się jakiegokolwiek wpływu na to kto nami rządzi i jak nami rządzi.

Nie dziwmy się zatem, że mało komu zależy na poprawieniu frekwencji, kiedy sondaże mówią, że tzw. żelazne elektoraty i tak dają partiom określony procent poparcia. Partie dziś boją się jednego: że obywatele na złość pójdą do wyborów jak jeden mąż i wynik stanie się nieprzewidywalny. Strach ten jest jednak tylko chwilowy, bo zaraz zmienia się w śmiech – z nas, głupich wyborców. Kto nie idzie do wyborów robi sam sobie krzywdę i niszczy, osiągnięty kiedyś przez mieszkańców greckiego polis, system władzy społeczeństwa nad samym sobą.

Żeby nie kończyć tak pesymistycznie, ten krótki wywód chciałbym spuentować swoistym światełkiem w tunelu. Rzecz nazywa się ostracyzmem, czy jak to inaczej zwano, sądem skorupkowym. Sąd ten stosowany w starożytnych Atenach polegał na wskazaniu przez każdego ateńczyka kogoś, kogo uznał za wroga demokracji i mianował do opuszczenia miasta. Imię takiego delikwenta każdy wypisywał na glinianej skorupce, a osoba która uzyskała najwięcej nominacji musiała udać się na 10 -letnią banicję. Okazuje się, że i w Polsce coś w tym względzie zaczyna się dziać. Warto za przykład podać choćby słynną panią Jakubowską Aleksandrę, która dziś po wcześniejszych zamieszeniach w afery, podobno nie może znaleźć pracy. Jak widać niektórzy się jej wstydzą. Ot, taki nasz polski mini ostracyzm-raczkujący. Szkoda, że tylko „mini”.

od 7 lat
Wideo

Pismak przeciwko oszustom, uwaga na Instagram

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto