Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

„Demon” na ekranach. Ostatni film w reż. Marcina Wrony

Jerzy Cyngot
Jerzy Cyngot
Sztuką jest zrobić dziś film, po którym widz nieswojo czuje się w ciemnym pomieszczeniu. Marcinowi Wronie w jego ostatnim – niestety – filmie to się udało. Demon od tygodnia na ekranach polskich kin.

Do filmów Marcina Wrony mam osobisty stosunek. Parę lat temu, kontestując polskie kino, a faktycznie nie będąc z nim zaznajomionym, dałem się namówić na obejrzeniu Chrztu, który ówcześnie święcił świeżo triumf po festiwalu filmowym w Gdyni. Warto przełamywać przyzwyczajenia. To były, używając języka Witkacego – „bebechy”. Po mojemu, trwanie w napięciu i poruszenie do żywego, może nawet katharsis. Mocna historia dwóch gangsterów oparta na faktach. Nie mam pamięci do nazwisk, ale te trzy – Marcin Wrona (reżyser), Wojciech Zieliński i Tomasz Schurchardt (odtwórcy głównych ról) – starałem się za wszelką cenę zakodować. Od tamtej pory odrabiam niemal wszystkie polskie filmowe nowości.

Szkoda tylko, że w przypadku Marcina Wrony to już koniec. Parę tygodni temu, w czasie trwania Festiwalu Filmowego, ciało reżysera znaleziono w jednym z gdyńskich hoteli. Pewne decyzje pozostają niezrozumiałe, pozostawiają pustkę – to odczucie można odnaleźć, mam wrażenie w zakończeniu filmu Demon, który miał premierę właśnie w Gdyni.

Od czasów Hitchcocka trochę zdążono widzów postraszyć, szukając coraz mocniejszych i zróżnicowanych środków. Dlatego dziś byle horror czy thriller już nie działa, epatowanie na przykład brutalnością czy ilością krwi straciło swoją moc. Nie znaczy to jednak, że tacy z nas twardziele, że przestaliśmy się całkowicie bać. Potrzeba odpowiedniej kompozycji środków, raczej umiaru jeżeli chodzi o ich ilość, zdecydowanie mniej niż więcej. Tak to właśnie wygląda w Demonie. Jest oszczędnie, ale pewna sprawdzona już przez Szekspira strategia nadal się sprawdza. Mianowicie sięganie po bardzo odległe środki. Akcja filmu osnuta jest właściwie wokół wesela, a tymczasem tuż obok czai się śmierć. Treścią więc powinna być radość, a jest coś zupełnie innego. Trochę śmiechu, żartów, tańca, a nawet scena erotyczna, wszystko dla rozluźnienia widza, a chwilę potem mocne uderzenie, od którego podskakujemy w fotelu. Jeżeli chodzi o stronę rozluźniająco-humorystyczną to fenomenalnie wypadł Adam Woronowicz w roli doktora. Boki zrywać.

Wesele zresztą jest dla twórców wdzięcznym i płodnym wydarzeniem. Żeby nie sięgać aż do Wyspiańskiego i ekranizacji Wajdy, wystarczy przypomnieć sobie film Wesele w reż. Wojciecha Smarzowskiego sprzed 10 lat. To dobry motyw, by pokazać polską zbiorowość pogrążoną jakby w półśnie czy zapomnieniu, mało świadomą samej siebie. Zdolną popełniać pewne czyny, jakby w zbiorowej halucynacji, aby następnie bez problemu wyprzeć je z pamięci. W tym przypadku konkretnie wracamy do tematu podjętego już w Pokłosiu wyreżyserowanym przez Pasikowskiego, czy w książce Andrzeja Ledera Prześniona rewolucja – jednego z nierozliczonych wątków, wypartych ze zbiorowej świadomości, jakim było zajęcie miejsca po żydach, które dokonało się po holocauście. Trudno zmierzyć się z tą prawdą. Nie pomogą egzorcyzmy, kiedy ziemia kryjąca kości zostaje poruszona.

Ale tytułowy demon jest być może straszny przez moment, właściwie ciary idą, jak by powiedział Marcin Wrona, w czasie oczekiwania na jego pojawienie się. Potem przerażają już tylko ludzie i odradzające się z pokolenia na pokolenie zło. Przeraża ksenofobia, dyktat tłumu, pozoranctwo i pogrążanie się w zbiorowej halucynacji. Kiedy Marcin Wrona robił ten film fala migracyjna jeszcze nie ruszyła. W tym kontekście Demon mówi o nas jeszcze więcej i jeszcze celniej. Obcy pozostanie obcym.

Ostatni film Marcina Wrony ma coś wspólnego też z innym obrazem Smarzowskiego. Poprzez uzyskany klimat pewnie dużo więcej niż z Weselem. Chodzi mianowicie o Dom zły. Tło, czyli okolica jakiegoś prowincjonalnego miasteczka, aura pogodowa, dom jako miejsce akcji – to m.in. łączy oba filmy. W jednym i w drugim leje deszcz, większa część akcji dzieje się nocą. Marcin Wrona dodał do tego jeszcze mgłę o poranku. To wszystko składa się na wzmocnienie efektu.

Na koniec jeszcze krótko o aktorach. Po czasie, kiedy kamera bardzo polubiła Dorocińskiego i Więckiewicza (w przypadku tego drugiego to wciąż trwa), dzisiaj ma ona zdaje się też nowych ulubieńców. Takim jest na pewno często angażowany Tomasz Schurchardt, który co ciekawe udany debiut zaliczył właśnie w Chrzcie Marcina Wrony. Odkryciem jest z pewnością elektryzująca Agnieszka Żulewska. Demon to w tym miesiącu druga po Chemii premiera filmowa, gdzie ta dwójka gra obok siebie. Andrzej Grabowski to klasa sama w sobie. A w główną wymagającą rolę wcielił się izraelski aktor Itay Tiran.

Wspomnieć należy również o doskonałych zdjęciach Pawła Flisa, jednego z najlepszych współczesnych polskich operatorów.

ZOBACZ RÓWNIEŻ:
"Chemia" w kinach. "Pokuty nie będzie, życie wystarczy"
Niech moc będzie z tobą. W krakowskim MOCAKu
"Czasy secondhand". Książka laureatki Nagrody Nobla Swietłany Aleksijewicz

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto