Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dinozaury - gatunek wymarły

Jadwiga Hejdysz
Jadwiga Hejdysz
Był ze wszech miar postacią nietuzinkową. Zderzenie tej osobowości ze współczesnymi problemami, jakie potrafią stworzyć niektóre egzemplarze młodocianych troglodytów zaowocowałoby prawdopodobnie jakimś rozpaczliwym, a być może nieodwracalnym aktem przemocy.

Mimo chwilami okazywanej irytacji, na ogół przechodził do porządku dziennego nad jakże niewinnymi (w porównaniu z obecnymi) wybrykami uczniów.
W ciągu 4 lat nauki w ogólniaku byliśmy świadkami jednego, autentycznego ataku ślepej furii, kiedy złapał za klapy pierwszego z brzegu ucznia rzucając nim o ścianę. Winnym zajścia był klasowy głupek, siedzący dużo dalej i kryjący się za plecami kolegów.
Na co dzień, w normalnych warunkach szczytowym objawem irytacji profesora było wycedzone z pogardą i lekko podniesionym głosem „uspokój się ty durrrrrrniu"!

„Dureń” – był to najbardziej ekspresyjny wyraz pogardy dla niepoprawnych, głupich i złej woli – faktycznych durniów. W latach 60. mieliśmy do czynienia z gronem przedwojennych, starzejących się profesorów. To był nasz złoty róg w garści. Może nie całkiem zgubiony, ale i nie całkiem wykorzystany. Ot, pustogłowie młodości. Był jednym z tego grona i bodajże największym oryginałem a nawet dziwakiem.

Chodził, ściskając pod pachą dziennik lekcyjny lekko skradającym się krokiem z miną człowieka przebywającego całkiem gdzie indziej. Uczył wszystkiego, czego należało nauczać wedle etatu, programu lub bieżących potrzeb. Nie „zaznałam” łaciny, bo miały ją tylko klasy „A”, ale uczył mnie fizyki, astronomii, propedeutyki filozofii, logiki. W ramach swej ogromnej wiedzy zastępował w razie potrzeby każdego innego nauczyciela w każdym przedmiocie.

Omnibus i żywa encyklopedia. Wystarczyło rzucić hasło, by usłyszeć piękny, przystępny wykład od układu gwiazd po pożar biblioteki Aleksandryjskiej. Ten niepozorny człowiek jak nikt uczył poloneza, aby go w pierwszej parze na studniówce poprowadzić, wygłaszając uprzednio łacińskie przemówienie inaugurujące bal.

Prywatnie był samotnym, nieporadnym życiowo starym kawalerem, który z upodobaniem prowadził obserwacje gwiazd przez własny teleskop, a po świeże bułeczki chodził z wytartą fibrowa walizką. Nosił niegdyś elegancki, przez lata używania powycierany i ubielony przy kieszeniach kredą surdut, zapięty starannie do ostatniego guzika. Do tego ciężkie, jedyne jakie posiadał sznurowane trzewiki.

Golił głowę. Sam, brzytwą, bez lustra, na wyczucie. Roztargniony, zjawiał się czasem w szkole z przylepionymi do czaszki kawałeczkami gazety tamującej krwawienia. Do kompletu – grube, okrągłe soczewki. Lenonki na długo przed Lenonem.

Człowiek ogromnej erudycji, trzykrotny doktorant, pięciokrotny magister, autor pracy naukowej*, członek korespondent Polskiej Akademii Nauk. Człowiek Renesansu w niedobrych, nędznych czasach komuny, Janusz Bożydar Daniewski, ksywa Cyrus. Kilka lat po maturze, jakoś tak latem, ujrzałam klepsydrę anonsującą, iż zmarł w Warszawie. Pamięć rocznicy zawodzi, ale pamięć o człowieku trwać będzie do końca życia ostatniego z nas - jego uczniów.

* http://www.iaepan.edu.pl/bazy_danych/biaie10.html

od 12 lat
Wideo

echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto