Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dokąd płyniesz Polsko?

Redakcja
Flaga na maszt!
Flaga na maszt! Zbiory rodzinne
Czy Polsce potrzebne jest morze? Może to dziwne pytanie, ale uzasadnione w sytuacji, w jakiej znalazły się wszystkie gałęzie naszej gospodarki z morzem związane. Dlaczego dla polskiej floty nie wieje już wiatr od morza?

Regaty The Tall Ships' Races - Baltic 2009 zakończone w Gdyni, której gościnne nadbrzeże opuszczało ponad 100 żaglowców, żegnały widzów bielą rozpiętych żagli, którym wiatr udzielał mocy, pomagając im sunąć majestatycznie ku nowym portom.

Widzom pozostał powiew letniej bryzy, niezapomniane wrażenia i przeżycia, jakich dostarczyła im ta niezwykła kawalkada okrętów dających posmak wielkiej przygody. Ten romantyczny nastrój nie wszystkim jednak się udzielił. Refleksje, jakie mnie dopadły nie mają nic wspólnego z uroczystym charakterem i niezwykłością gdyńskiej imprezy, bo dobrze wiem, że było to jedynie piękne widowisko z udziałem dwóch polskich żaglowców, z których jeden rozpoczynał, a drugi zamykał ten biały korowód. Rozstawieni wzdłuż morskiego nadbrzeża widzowie z zachwytem i dumą patrzyli na powiewające biało- czerwone bandery i nawet im przez myśl nie przeszło, że ten zewnętrzny znak przynależności państwowej statku morskiego, tylko przy takiej okazji reprezentuje nasz kraj, dumnie łopocząc na wietrze.

Jak się okazuje prawie wszystkie polskie statki pływają pod obcymi banderami, co związane jest z polityką podatkową, zgodnie z którą tańsze jest płacenie podatków obcym, niż zasilanie budżetu łakomego, polskiego fiskusa. Armatorzy ciągle czekają, aż rząd dostosuje nasze prawo morskie, aby pływanie pod polską banderą było opłacalne, a ich nadzieja ma coraz dłuższą brodę.

Mój ojciec jest emerytowanym kapitanem żeglugi wielkiej. Prawdziwy wilk morski, który większość życia spędził na morzu. Dowodził masowcami, drobnicowcami, tankowcami. Dziadek i jego synowie byli marynarzami niższej rangi, ale i na ich barkach spoczywało bezpieczeństwo tego kawałka ojczyzny, bo tak właśnie postrzegane były statki, nie tylko przez marynarzy.

Ludzie morza stanowili pewien klan, który niezależnie od pełnionych funkcji cieszył się ogromnym prestiżem społecznym. Owiany był mgiełką tajemniczości, bo przecież każdy z nich był podróżnikiem. Dla szczurów lądowych znaczenia nie miała samotność dni spędzanych na morzu, rozłąka z rodzinami, to nie pasowało do wizerunku kapitana i jego załogi. I to było piękne. Marynarz to nie tylko zawód, do tego trzeba było mieć powołanie.

Do dzisiaj pamiętam, jaką dumę czułam czekając na nadbrzeżu na wracającego z kilku miesięcznego rejsu ojca, a jeszcze większą, gdy rzucano kotwicę, zakładano cumy, spuszczano trap i wreszcie rodziny mogły wejść na pokład tego kawałka pływającej Polski, bo i ja tak myślałam o każdym statku, na którym powiewała polska bandera. Synowie moich wujów, kontynuują rodzinną tradycję, lecz nad ich głowami nie łopoce biało- czerwona flaga.

PLO, PŻM. PŻB, to skróty, które niewielu potrafi rozszyfrować. Dawniej, od morza aż do Tatr nie było z tym większego problemu. PŻM, czyli Polska Żegluga Morska ma status przedsiębiorstwa państwowego, posiada nie tylko własną flotę, ale także ją odnawia poprzez zakup nowych statków. Niestety, zamówienia realizowane są przez chińskie stocznie.
W czasie, gdy nasi stoczniowcy otrzymują odprawy. Krajowe stocznie upadają lub przejmuje je obcy kapitał, PŻM daje pracę wielu tysiącom chińskich rodzin. W stoczni Xingang w Tianjin wybudowano już cztery z dziesięciu zamówionych przez polskiego armatora masowców. Czwarty z kolei „Kaszuby” wszedł w br. w skład jego floty, a piąty już niedługo będzie wodowany. Wcześniej z Chin odebrano: „Podlasie”, ”Pomorze” i „Roztocze”.

Upadłym kolosem są Polskie Linie Oceaniczne, których sztandarowym statkiem był pasażerski transatlantyk Batory, a później jego następca m.s. Stefan Batory. Kiedy ta uboższa, jednak szczęśliwsza wersja Titanica wpływała do portu, w Gdyni panowała wręcz świąteczna atmosfera. Kapitańskie tango, do dziś osładza wspomnienia niejednej pasażerki polskich liniowców.

Dzisiaj PLO lata świetności ma poza sobą, prowadzi znacznie ograniczoną działalność. Zatrudnienie zmniejszyło się z dziesięciu tysięcy do zaledwie trzech tysięcy osób. Problemy finansowe doprowadziły do tego, że starsze jednostki poszły na złom, czyli na żyletki jak mówili marynarze, a nowsze sprzedano. 29 czerwca 1999 roku przedsiębiorstwo państwowe PLO zostało przekształcone w spółkę akcyjną.

W Polsce nieopłacalne okazało się także rybołówstwo, które przez wiele pokoleń było podstawowym źródłem utrzymania dla kaszubskich i helskich rodzin i nie tylko, bowiem rybołówstwo to też przetwórstwo i handel. Od Helu po Świnoujście dobrze prosperowały takie przedsiębiorstwa rybackie jak np. „Dalmor”, „Gryf” czy „Odra”. Nieprecyzyjne i niekorzystne prawo to jeden z czynników wpływający na destrukcję, jaka dopadła rybołówstwo i związane z nim gałęzie przemysłu. Świeży śledź czy flądra, to brzmi egzotycznie, bowiem na polskich stołach królują sprowadzane z Wietnamu pangi i afrykańskie tilapie.

Unijne rekompensaty za złomowanie polskich kutrów, rozdrobnienie floty rybackiej, limity połowowe to jedna z przyczyn, że w kraju mającym 843 km linii brzegowej prowadzi się politykę taką, jakby dostępu do morza w ogóle nie było, a rozumiana i wcielana w życie przez naszych przodków sentencja „morze żywi i bogaci” nie sprawdza się we współczesnych realiach politycznych i ekonomicznych. Co nie zniszczyła wojna, a w wiedzieć trzeba, że w wyniku jej działań prawie wszystkie statki floty rybackiej zostały zatopione bądź wywiezione przez Niemców i Sowietów, zniszczyło prawo unijne, nieudolność polskich ustawodawców, a co za tym idzie brak wyraźnej polityki morskiej.

Moje refleksje związane z obchodami Dni Morza zorganizowanymi w Gdyni, mieście, które jakby „wyszło” z morza i z niego żyło, to płacz na cmentarzu polskiej gospodarki morskiej. Niedługo może się okazać, że rybak, stoczniowiec to grupa zanikających zawodów, a młodzieży trzeba będzie tłumaczyć, kim była córka rybaka z piosenki Rudiego Szuberta, i że Kolebka Solidarności, to nie miejsce, w którym buja się małe dzieci.

Żałowałam, że nie mogłam stać na molo, aby podziwiać ruszające w kierunku Saint Petersburga żaglowce i cieszyć oko nie tyle bielą żagli, co biało czerwoną banderą powiewającą na dwóch masztach. Oglądałam jednak przekaz telewizyjny, do którego zamiast komentarza, dodałabym podkład muzyczny np.:

„Odpłynęli chłopcy nagle,
Znikły w dali białe żagle,
Płacze Lili, morze gorzkie od jej łez.”

Ja, córka z marynarskiej rodziny tak jak Lili z piosenki „Chłopcy z Albatrosa” swoje łzy łączę z falami Bałtyku, które uderzają o pusty brzeg i betonowe falochrony biurokracji krajowej i unijnej, i zadaję sobie pytania: czy pozostał nam tylko wiatr od morza? Dlaczego nie wieje on dla polskiej floty?

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto