Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Drugie oblicze mistrza - Glass kameralnie

Natalia Skoczylas
Natalia Skoczylas
Wojciech Kornet, materiały organizatora
Glass i jego zespół kameralny pokazali widowni w Lublinie, co znaczy prawdziwy geniusz w muzyce.

Trudno sobie teraz wyobrazić, jak odebrany zostałby środowy koncert Philipa Glassa, gdyby nie było pierwszej, wtorkowej części. I odwrotnie. Jedna decyzja o dwudniowym występie wpłynęła na percepcję, ocenę artysty i emocje - przynajmniej moje, a myślę, że i większości publiczności. Gdyby nie Retrospektywa, nie byłoby punktu odniesienia dla koncertu kameralnego, gdyby nie koncert kameralny, pozostałoby dość jednolite wrażenie o jego muzyce. Retrospektywa była strukturalna, dynamiczna i pulsująca - koncert Kameralny był, co zrozumiałe, wyciszony, kontemplacyjny, liryczny i minimalistyczny. Mistrzowskie akordy, tworzące ściany dźwięków na pierwszym koncercie, zastąpiła stonowana paleta pojedynczych dźwięków, grających na najgłębszych emocjach publiczności. Pierwszy koncert odwołał się do naszych zmysłów, drugi sięgnął głębiej, do serc i dusz.

Na Metamorfozy z albumu "Solo Piano" czekałam najbardziej - co najlepsze, zabrzmiały dwie najlepsze, połączone właściwie w jedną całość - "Metamorphosis II" i "Metamorphosis IV". Czarny fortepian wydał z siebie cudowne, kojące dźwięki, choć miałam wrażenie, że momentami Glass nie trafiał, całość była pięknym otwarciem.

Później nastąpił długi koncert Wendy Sutter, znakomicie wyglądającej w szmaragdowej sukni do ziemi i z błyszczącym na palcu złotym pierścionkiem. Przez ponad dwadzieścia pięć minut, z krótkimi przerwami, zagrała raz niepokojące, raz tęskne melodie - dokładnie siedem songów z płyty "Songs and Poems for Cello", które napisał dla niej Glass.

Pierwszą część, nie oddzielaną co prawda przerwą, ale wyodrębniającą się z całości, zakończyły "Tissues" z filmu "Naqoyqatsi", grane w zmiennych konfiguracjach przez całą trójkę - brzmiały fortepian, wiolonczela Wendy Sutter, a Mick Rossi zmieniał instrumenty co chwila, grał na bębenkach, gongu, marimbie, dzwonach rurowych, grzechotkach... Glass z Rossim przędli rytm, na którym Wendy rozwijała swoje niespokojne harmonie.

Część druga zaczęli "podwójni wirtuozi", jak ochrzcił ich Glass - Wendy z wiolonczelą, Mick tym razem na pianinie w utworze "The Secret Agent" do filmu o tym samym tytule. Było to jednocześnie otwarcie filmowego "encore" koncertu - po nim nastąpiły jeszcze "The Orchard " z popisowym zestawem dzwonków, cymbałów i grzechotek, łączących się z wiolonczelą i fortepianem, później "France" - z akompaniamentem marimby, wreszcie "The French Lieutenant".

Wreszcie trzecia część - z fantastycznym otwarciem "The Chase" - Mick Rossi i Philip Glass postawili stołeczki przy jednym fortepianie i zagrali doskonale - czuć było pośpiech i ekscytację towarzyszące pościgowi, choć była to raczej zabawa w berka niż muzyka do filmu sensacyjnego.

Później plan Glassa zmieniła Wendy, decydując, że zamiast "Closing" najpierw zabrzmi "The Book of Longing" - kompozycja zainspirowana poezją Leonarda Cohena, wykonana nostalgicznie, lirycznie na wiolonczeli i klawikordzie.

Wreszcie "Closing" i, na bis, "Metamorphosis II", zagrana nieco inaczej, zamknęły koncert piękną klamrą. Glass, Sutter i Rossi zabrali nas w daleką podróż pełną nostalgii i liryzmu, misternych harmonii i subtelnych rytmów, rozdzierająco pięknych. Po koncercie Retrospektywa, który wydaje się teraz niemalże barokowym popisem, nastąpił istny kameralny katharsis.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto