Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dzień Dziecka i wóz strażacki, czyli o włos od śmierci

Mariusz Wójcik
Mariusz Wójcik
Wikipedia/CC
To wspomnienie mojego dzieciństwa, którego los nie pozwolił mi w pełni zaznać. To wspomnienie o moich rodzicach, którzy kochali mnie nie tylko z okazji Dnia Dziecka. To w końcu wspomnienie, przy którym trudno było mi powstrzymać łzy.

Moje dzieciństwo nie było dzieciństwem typowym. Jakoś tak się złożyło, że uroki bycia dzieckiem ominęły mnie szerokim łukiem. Mówiąc inaczej, byłem wtedy bardziej dorosły aniżeli teraz. Teraz trochę zdziecinniałem, czyli tak trochę na odwrót. Ale przecież życie to zbiór nieodgadniętych scenariuszy.

Nie żebym teraz przesiadywał w piaskownicy, czy czołgając się na kolanach popychał palcem wskazującym samochodziki na resorach. Nic z tych rzeczy. Powiedziałbym, że wychodzi ze mnie trochę taka ''łobuziakowatość''. Odkrywam w sobie niewytłumaczalną przeciwstawność, która zresztą bardzo mnie cieszy, mianowicie im jestem starszy, tym młodszy.

Pamiętam jak byłem bardzo małym chłopcem (chociaż szybko rosłem), że musiałem być ładnie ubrany. Miałem ładne spodenki, zawsze koszulę, tak, tak – koszulę i obowiązkowo granatową aksamitkę pod szyją. Ten strój był obowiązujący zawsze, bez względu na okoliczności. Biłem się z każdym, kto w jakiś sposób doprowadził do jego pobrudzenia, czy nie daj losie - podarcia. Taki byłem! Teraz jestem troszeczkę flejtuszkiem.

Moi rodzice nie byli zamożni. Żyliśmy skromnie, ale szczęśliwie. Mama była krawcową, pracowała chałupniczo. Tato był zawodowym kierowcą i przez ponad 30 lat pracy za kółkiem, nie miał ani jednego wypadku. Wyjeżdżał często w delegacje, niekiedy zabierając mnie ze sobą. Uwielbiałem jazdę samochodem.

Podczas wspólnej jazdy bacznie obserwowałem Tatę jak prowadził, co i kiedy robił i w jakiej kolejności. W czerwcu miną 23 lata od zdobycia przeze mnie prawa jazdy. Mama szyła na maszynie biustonosze, a ja kiedy miałem 10 lat, z dumą pomagałem Jej zanosić je w wielkich workach do zakładu pracy, gdzie była rozliczana.

Kiedy miałem pięć lat, Tata zabrał mnie do Młodzieżowego Domu Kultury, na spektakl dla dzieci z okazji Dnia Dziecka. Dzisiaj już nic z przedstawienia nie pamiętam, oprócz tego, że w przerwie dostałem się za kulisy i zobaczyłem perkusję. Narobiłem strasznego łomotu, przynosząc wstyd Tacie. Ten łomot fascynuje mnie do dzisiaj. Niebawem minie 35 lat, jak gram na bębnach.

Tamtego dnia Tata był na mnie zły z powodu mojego zachowania, ale mimo wszystko nie chciał zepsuć mi Dnia Dziecka. Dostałem od niego w prezencie straż pożarną. Piękny, czerwony i cały metalowy wóz strażacki, z wysuwaną drabiną. Nie posiadałem się z radości. Po powrocie do domu bawiłem się nim cały czas. W pewnym momencie zahaczyłem o jego ostrą krawędź i przeciąłem rękę.

Po paru godzinach kiedy miałem iść spać, zauważyłem na prawym przedramieniu ciemną pręgę. Była w połowie drogi do łokcia. Ponieważ nie wiedziałem co to takiego, poszedłem do rodziców, którzy oglądali coś w telewizji i pokazałem im pręgę na ręku. Oboje podskoczyli wtedy jak oparzeni. Tata kazał mi się szybko ubierać, oznajmiając, że jedziemy do lekarza.

Było już późno, w zasadzie ciemno. Służbowym samochodem Taty, jeździliśmy od szpitala do szpitala. W żadnym nie chciano mi pomóc, bo nie ten rejon, bo nie było dyżuru, lekarza itp. W czwartym szpitalu kiedy odmówiono mi pomocy, Tata złapał lekarza za klapy i kazał zrobić mi zastrzyk, bo pręga sięgała już do łokcia. Bardzo na niego krzyczał, że w d.... ma rejonizację!

W końcu zrobiono mi zastrzyk przeciwtężcowy, a rano pręgi już nie było. Upór Taty uratował mi życie, to najlepszy prezent jaki mógł mi sprawić. Potem zakażenia krwi dostałem jeszcze w wieku 16 lat. Do dzisiaj boję się najmniejszego nawet skaleczenia, a jeśli do niego dojdzie, skrupulatnie dezynfekuje ranę i przyklejam plaster. Pozostał mi też uporczywy nawyk spoglądania na ręce po skaleczeniu, czy aby nie widać czarnej pręgi.

Ten właśnie Dzień Dziecka zapamiętałem najlepiej, gdyż obfitował w różne wydarzenia, od fascynacji instrumentem na którym gram do dzisiaj, przez radość z zabawki, która omal mnie nie zabiła, aż po uratowanie mi życia.

W 1983 roku, okrutny los zabrał mi dzieciństwo i wszystkie Dni Dziecka bezpowrotnie. Najpierw rak wątroby zabił mi Mamę, a rok później astma oskrzelowa pokonała mojego Tatę.
Jednakże wierzę, że Oni obdarowują mnie swym wsparciem nie tylko w Dniu Dziecka, że obdarowują mnie nim każdego dnia.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak Disney wzbogacił przez lata swoje portfolio?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto