Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dzionek nieurodzinowy w przedszkolu Misia Puchatka

Aleksander Kast
Aleksander Kast
Leń
Leń A. Lorenc-Chroń
Pogoda była podła. Chroniąc twarz przed deszczem patrzyłem pod nogi. Zderzenie z prawie równą mi wzrostem żabą było nie tyle bolesne co psychicznie dolegliwe. W dodatku z lewej zaatakował sporej wielkości dziobem - chyba żuraw.

Na wszelki wypadek "zaliczyłem parter" i zmówiłem krótki pacierz bo tuż nad głową rozległa się skoczna muzyka. Poznałem skrzypka z „Golców”. Myśl, że przeniosłem się do innego wymiaru albo doznałem urazu czaszki było logiczną konsekwencją zdarzenia. Z opresji wybawił mnie jakiś maluch, który z lekkim obrzydzeniem podał rękę i wyseplenił: pani Ula pomoże. Chodź za mną. Stałem przed drzwiami.

Na tablicy przeczytałem: Przedszkole Publiczne Nr 21 im. Misia Puchatka w Pszczynie. Jako dziecko, ojciec, mąż, wuj i dziadek i owszem - zaliczyłem kilka takich obiektów acz bez szczególnej euforii. Po korytarzu krążyły różne stwory w różnym wieku, a publiczność ze słabo ukrywaną niecierpliwością czekała na start.

Trudno nazwać to, co się zaczęło - zwykłym przedstawieniem. Tym razem spotkałem się z czymś zupełnie odmiennym. Niby prosta rzecz. Rodzice z dziećmi wespół w zespół wcielają się w postaci z wierszy Brzechwy oraz Tuwima i odgrywają swoje role.

Była to jednak radosna i totalna zabawa wszystkich uczestników. Tych na widowni i aktorów. Widzowie na równi z występującymi znali większość wierszy i gromko korzystali z tej wiedzy. Jeśli aktor się zacukał, publika suflowała. Mamusie i tatusiowie, babcie i dziadkowie na równi z maluchami wyprawiali tańce, hołubce i inne swawole. Prowadzili dialogi z widownią i między sobą. Takiego rechotu i tarzania się ze śmiechu po podłodze dawno nie widziałem. Bez skrępowania, na absolutnym luzie widowisko trwało. Kątem oka dostrzegłem zerkającą w scenariusz wspomnianą panią Ulę Małysz.. Zdumiewający widok, bo płynność akcji i brak przerw wskazywały raczej na brak jakiejkolwiek kontroli. Dopracowane w każdym szczególe stroje i pięknie podane teksty przeniosły mnie w dawno zapomniany świat czapli i żurawia, kaczki dziwaczki, skarżypyty, lenia, pana Hilarego....70 minut z okładem minęło migiem. Doskonale wiem, że taka „spontaniczność” musi być wynikiem nie tylko katorżniczej pracy i systematyczności ale "pomysłu na..."

Nie mogłem więc sobie odmówić zadania kilku pytań Annie Lorenc-Chroń, dyrektorce przedszkola. Siedziała dyskretnie w rogu sali. Dzieci wskazały. Pytałem więc i słuchałem.
Jak słusznie się domyślałem obejrzane przed chwilą widowisko było tylko fragmentem znakomicie realizowanego programu wychowania przez sztukę. Podstawą pomysłu było zintegrowanie i jednoczesne partnerowanie: dzieci-rodziców-nauczycieli. Nie będę przytaczał tej niezwykle interesującej rozmowy, bo wymagałaby osobnego i szerszego omówienia.

Dodam tyle, że osiągnięcie takiego sukcesu wychowawczego na pewno było wynikiem istnienia silnych więzi emocjonalnych pomiędzy dziećmi, rodzicami i nauczycielami. Droga, którą obrały autorki projektu „Zabawy z literaturą: poezja i proza dziecięca inspiracją do wychowania twórczego” panie Anna Lorenc-Chroń i Urszula Małysz okazała się wyjątkowo skuteczna.
Stworzyły przestrzeń, w której znalazło się miejsce na edukację, wychowanie, naukę empatii i własną twórczość.

Cele zostały osiągnięte. Taki zwykły dzionek nieurodzinowy i 100 proc. sztuki w sztuce.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto