Przed pierwszym gwizdkiem w spotkaniu "na śmierć i życie" dla podopiecznych Franciszka Smudy, wśród szczelnie wypełnionych trybun, nie wyczuwało się atmosfery zbliżającej się piłkarskiej bitwy. Rosyjscy dziennikarze żyli zajściami przed stadionem, a ich polscy koledzy żyli już tylko niełatwą do przejścia przeprawą z piłkarzami Sbornej. Gdy publiczność obserwowała małą ceremonię otwarcia meczu, główni aktorzy wtorkowego widowiska koncentrowali się w szatniach, przyjmując ostatnie instrukcje od swoich trenerów. Zarówno dla kibiców na Stadionie Narodowym, jak i przed telewizorami, zaskoczeniem był widok wielkiej flagi, rozwieszonej przez fanów Sbornej podczas odgrywania hymnu Rosji. Zajmująca prawie wszystkie sektory zajmowane przez gości z Wschodu płachta z napisem "This is Russia" była wcześniej znana delegatom UEFA - to oni wydali zgodę na taką demonstrację kibicowskiej siły. Biało-czerwoni odpowiedzieli Mazurkiem Dąbrowskiego, odśpiewanym jednym rytmem przez ponad 50 tys. osób.
Na pierwszy wybuch radości nie trzeba było długo czekać - Damien Perquis oko w oko z Malafeewem i futbolówka w siatce. Ale wynik niestety się nie zmienia - odgwizdanie spalonego utonęło w fali radości z nieuznanej bramki (dał się jej porwać Tomasz Zimoch, komentujący spotkanie dla radiowej "jedynki"). Dobra gra podopiecznych Franciszka Smudy, a zwłaszcza skuteczność Roberta Lewandowskiego, mogła spokojnie dać nam upragnione prowadzenie. Ale rywale wcale nie zapadli w niedźwiedzi sen, a najlepszym dowodem na to było trafienie Alana Dzagoewa. Bardzo skuteczny podczas ostatnich dwóch meczy rosyjski napastnik, bezbłędnie wykorzystał podanie z rzutu wolnego. Polacy dwoili się i troili, by nie schodzić do szatni jako pokonani. Ale do końca pierwszej połowy wynik pozostał bez zmian.
Trudno ocenić, ilu kibiców oglądających do przerwy mecz zaczęło powątpiewać w sukces biało-czerwonych. Zapewne wśród nich nie znaleźli się ci ze Stadionu Narodowego - głośne słowa otuchy wyraźnie poniosły nasz zespół na piłkarskie wyżyny. Błaszczykowski i wszystko jasne. Zdaniem wielu komentatorów, jego trafienie należy dotychczas do najpiękniejszych podczas polsko-ukraińskiego turnieju. Naród znów dostał wiatru w żagle i życzenia o pokonaniu Rosjan coraz częściej się powtarzały. Ale mimo wielu okazji, zarówno głodni wielkich sukcesów Błaszczykowski z kolegami, jak i liczący na trzy punkty Rosjanie, nie zmienili wyniku meczu. Nowością natomiast były zmiany w obozie gospodarzy - Franciszek Smuda zdecydował się aż na trzy zmiany w końcówce meczu.
Gwizdek arbitra, kończący spotkanie, poprzedził apel spikera do rosyjskich kibiców, by pozostali na swoich miejscach jeszcze przez kolejne 20 min. W międzyczasie z bocznej strony boiska pojawił się bardzo liczny oddział policjantów z kaskami na głowach. Na szczęście, ich obecność na Stadionie Narodowym była niepotrzebna. Dziennikarze i kibice rozpoczęli matematyczne kalkulacje na temat szans awansu biało-czerwonych z grupy A (niezbędne do tego jest zwycięstwo w sobotę z Czechami), a trener Smuda uspokajał jednych i drugich. W podobnym tonie wypowiadał się bardzo szczęśliwy i tak samo zmęczony kapitan naszej reprezentacji. Trudno póki co ocenić jak daleko zajdą polscy piłkarze, ale już udało im się przełamać własny syndrom "drugiego meczu". Od lat 80. ubiegłego stulecia stoimy przed wielką szansą futbolowego sukcesu i wszystko wskazuje na to, że w sobotę na wrocławskim stadionie wszystkie karty zostaną wyłożone na stół.
Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?