Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Formuła 1. Blaski i cienie sezonu 2012

Dawid Bożek
Dawid Bożek
Kolejny sezon w Formule 1 za nami. Poznaliśmy już odpowiedzi na najważniejsze pytania, teraz przyszedł czas na podsumowanie. Kto zachwycił, a kto rozczarował?

Pokazali klasę

Sebastian Vettel (Red Bull): Trzecie z rzędu mistrzostwo świata ponownie było okupione walką do ostatniego wyścigu. Choć Vettel miał w tym przypadku łatwiej, aniżeli dwa lata wcześniej (gdzie nie był stawiany w roli głównego faworyta), nie mógł być pewny kolejnego tytułu. Na początku sezonu Red Bull zmagał się z brakiem dmuchanego dyfuzora, który rok temu dał mistrzom świata ogromną przewagę nad resztą. Po zakończeniu europejskiej części sezonu, gdy Vettel znajdował się w klasyfikacji na 4. miejscu, doszło do odrodzenia. Od GP Singapuru "Seb" rozpoczął gonitwę za Alonso, z której ostatecznie wyszedł zwycięsko.

Fernando Alonso (Ferrari): Rzadko się zdarza by kierowca dysponując tak słabą konstrukcją, prowadził w mistrzostwach przez ponad cztery miesiące. Szansa na tytuł ponownie przepadła (ponownie lepszym okazał się Vettel). Choć nie ukończył tylko dwóch eliminacji (w Belgii i Japonii), strata punktów w tych dwóch wyścigach okazała się kluczowa dla losów mistrzostw. Hiszpan zwyciężył w trzech wyścigach i trzynastokrotnie stawał na podium. Ferrari powinno mu gorąco podziękować za to, że swoimi niesamowitymi występami skutecznie zakrył niedoskonałości ich tegorocznej konstrukcji, której wróżono miejsce w środku stawki.

Zaskoczyli pozytywnie

Kimi Räikkonen (Lotus): Jeżeli ktoś przed sezonem zastanawiał się czy Kimi po dwuletniej nieobecności straci cokolwiek ze swojej szybkiej jazdy, jaką prezentował w Ferrari, my odpowiadamy: nie! Można odnieść wrażenie, że nie tylko nie stracił, ale zyskał coś równie cennego. To spokój i ogromna dawka luzu w swoich poczynaniach, czym Kimi dał wyraz wygrywając w Abu Zabi. Jako jedyny kierowca w stawce przejechał pełny dystans wszystkich eliminacji i raczej nie szukał konfliktów na torze. Räikkonen znów jest na ustach wszystkich, a jego przyszłość w F1, jak na razie, rysuje się w jasnych barwach.

Sergio Perez (Sauber): Meksykanin początkowo był łączony z Ferrari, ostatecznie podpisał kontrakt z McLarenem. Takiego obrotu spraw mógłby mu pozazdrościć niejeden młody adept wyścigowego rzemiosła. Wystarczyły dwa sezony by Sergio wyrobił sobie markę naprawdę szybkiego kierowcy. W dodatku bolid Saubera był uznawany za jeden z najszybszych w stawce, który świetnie obchodzi się z ogumieniem. To był ten moment, który Perez wykorzystał z nawiązką. Szkoda tylko, że po świetnych występach przychodziły zdecydowanie gorsze, podczas których 22-latek przybierał rolę marudera, a nie klienta z pozwoleniem na wejście do czołówki.

Miłe wrażenia

Romain Grosjean (Lotus): Porównując jego słabe występy w 2009 roku, kiedy zastąpił Nelsona Piqueta Jr. w barwach Renault z tegorocznymi widać jak na dłoni, że Grosjean dojrzał jako kierowca. Po mistrzostwie GP2 w 2011 roku Francuz najwyraźniej uwierzył, że mógłby na stale zabawić w czołówce. Świetnie jeździł w kwalifikacjach, a jego tempo nie odstawało zbytnio od tego, co prezentował Raikkonen. Zachwyt jednak mija, kiedy spojrzymy na jego kolizję podczas choćby GP Belgii.

Felipe Massa (Ferrari): Formę Brazylijczyka na przestrzeni ostatniego sezonu można scharakteryzować na podstawie występów naszych skoczków narciarskich w ostatnich latach. Im bliżej końca tym lepiej. Podium w Japonii i w Brazylii, a także trzykrotne pokonanie swojego partnera w kwalifikacjach, to bilans ostatnich ośmiu wyścigów. Paradoksalnie, im więcej kandydatów jest chętnych na jego fotel w czerwonym bolidzie, tym coraz mocniejsza jest jego pozycja w zespole. Mimo to, ekipa z Maranello chciałaby widzieć Brazylijczyka nie tylko w roli giermka Alonso ale również mocnego gracza, który będzie dostarczał jej sporo punktów.

Lewis Hamilton (McLaren): Na pewno nie było gorzej, niż rok temu. Lewis nie powinien spisać definitywnie zakończonej już kampanii na straty, choć sam, jak wiadomo, chce zdobywać tytuły. Zwyciężył w 7 z 20 sesji kwalifikacyjnych, co stanowi najlepszy wynik spośród wszystkich zawodników, choć liczba zwycięstw zatrzymała się na liczbie 4. Byłaby większa, gdyby nie częste awarie MP-27 (łącznie Brytyjczyk nie zameldował się na mecie aż siedmiokrotnie). Pytanie, czy godnie pożegnał się z McLarenem? Na pewno nie dał plamy, był lepszy od swojego kolegi, choć wciąż na jego koncie pozostaje tylko jeden tytuł mistrzowski.

Rozczarowali

Pastor Maldonado (Williams): Zwycięstwem w Hiszpanii powalił na kolana Wenezuelę i uszczęśliwił Franka Williamsa, jednak na przestrzeni całego sezonu nie wprawił w zdumienie obserwatorów. Wielu zawodów nie ukończył w następstwie własnych błędów, a gdy zdarzało mu się minąć linię mety, nie dojeżdżał na wysokim miejscu. Jest szybki i nie boi się jazdy na absolutnym limicie. Brakowało mu spokoju, który pozwoliłby mu okiełznać jego południowy temperament - często prowokował kolizje.

Mark Webber (Red Bull): Australijczyk po raz kolejny udowodnił, ze nawet będąc w cieniu swojego kolegi z zespołu, startując w każdym wyścigu bez jakiejkolwiek presji nie był w stanie ustabilizować swojej jazdy. Wielokrotnie po udanych kwalifikacjach, w niedzielne popołudnia nie prezentował się dobrze. Często tracił ciężko wypracowaną pozycję w dziecinny sposób. Miłe zaskoczenie nastąpiło podczas GP Wielkiej Brytanii, gdzie po raz drugi w karierze okazał się najlepszy i został tym samym wiceliderem mistrzostw. Z czasem nie było już tak wesoło. Kamui Kobayashi (Sauber): Wydawało się, że Peter Sauber mając w składzie Kobayashiego i Pereza skompletował dwójkę bardzo agresywnie i skutecznie jeżdżących kierowców. Tyle tylko, że w tym sezonie ten pierwszy prezentował się "bez wyrazu". Ogólnej oceny nie zmieni nawet fakt, że w swoim domowym wyścigu po raz pierwszy w karierze stanął na podium. Kobayashi może skarżyć się na brutalne realia F1, na konieczność posiadania sporej ilości gotówki i kontaktów ze sponsorami, by zasiąść w jednym z bolidów, jednak pomimo niewielkiej różnicy punktowej pomiędzy nim a Perezem to właśnie ten drugi znalazł zatrudnienie. Kobayashi i F1 to chyba już historia. Smutne, ale prawdziwe.

Ekipa Mercedesa: Kto by pomyślał, że po tak świetnym początku (zwycięstwo w GP Chin) Rosberg będzie mieć uzasadnione powody do tego, by czuć ogromne rozczarowanie. Zarówno on, jak i Schumacher zrobili tyle ile można od nich oczekiwać. Trochę minimalistyczne podejście jak na ekipę, która za cel minimum stawia sobie miejsce w pierwszej trójce wśród najlepszych zespołów. Nowa, doświadczona i utytułowana siła robocza, która zasiliła team z Brackley w połowie 2011 roku, nie wydobyła maksimum ze swoich pomysłów. Jeśli chodzi o
Schumachera, jedynym miłym akcentem było szczęśliwie wywalczone trzecie miejsce w GP Europy. To jednak zdecydowanie za mało, by uznać swój trzyletni plan w niemieckim zespole za zrealizowany.

Zarejestruj się i napisz artykuł
Znajdź nas na Google+

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pomeczowe wypowiedzi po meczu Włókniarz - Sparta

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto