Kiedy w wypadku samochodowym ginie Marianne – żona Joe i matka dwójki dzieci, cała rodzina nie może poradzić sobie ze stratą bliskiej osoby. Ojciec, profesor literatury na uniwersytecie, podejmuje decyzję o przeprowadzce do słonecznej Genui. Liczy na to, że zmiana otoczenia i uroda włoskiego miasta będą lekiem na doskwierający smutek.
Okazuje się jednak, że wraz z przyjazdem do Genui problemy nie znikają. Dojrzewająca 16-letnia Kelly pozbawiona matczynej opieki szybko wchodzi na złą drogę – spotyka się z nowopoznanymi Włochami, jeździ nocą motorem i eksperymentuje z używkami. Z kolei młodsza Marie rozpaczliwie tęskni za mamą – ciągle budzi się w nocy z krzykiem, a w końcu zaczyna widzieć ducha Marianne.
Michael Winterbottom, twórca takich obrazów, jak „Cena odwagi” czy „Droga do Guantanamo” znany jest z kręcenia filmów przypominających dokumenty. W „Genui” kamera podąża za bohaterami, często pokazuje ich twarze z bardzo bliska, koncentruje się na szczegółach. Obraz został do tego stopnia nakręcony „kamerą z ręki”, że w pomieszczeniach niedoświetlonych niewiele widać, a zdjęcia sprawiają wrażenie amatorskich. Reżyser za pomocą obrazów i skąpych dialogów stara się ukazać, jak wielką tragedią jest utrata żony i matki oraz jak trudno otrząsnąć się z tak ciężkich przeżyć.
Pozornie w filmie niewiele się dzieje. Fabuła rozwija się powoli, nie prowadzi do żadnego punktu kulminacyjnego. Jednak Winterbottomowi udaje się zbudować stałe napięcie, które pod koniec rośnie i sprawia, że widz śledzi rozgrywające się wydarzenia z zapartym tchem. Być może za thrillerowy klimat odpowiadają wąskie uliczki Genui, w których łatwo zabłądzić, być może ciągłe pojawianie się ducha matki nadaje filmowi mroczny charakter. Niezależnie od przyczyny muszę przyznać, że nie nudziłam się ani przez moment w czasie seansu.
Słabszym punktem filmu jest obsada aktorska. Colin Firth pasuje chyba bardziej do roli porzuconego amanta, jaką odegrał w „Dzienniku Bridget Jones” niż mężczyzny opłakującego śmierć ukochanej. Odniosłam wrażenie, iż jego mimika twarzy pozostała niezmienna przez cały czas trwania filmu. Być może celem Firtha było zagranie postaci człowieka cierpiącego w milczeniu, jednak mnie nie przekonał. Dużo lepiej poradziła sobie Perla Haney-Jardine w roli Marie, mająca już na koncie epizod w „Kill Bill 2”. W sposób niezwykle sugestywny i przekonujący wcieliła się w postać dziecka zagubionego po śmierci matki, uciekającego w świat wyobraźni. Z aktorskim wyzwaniem poradziła sobie także Willa Holland jako nastoletnia Kelly.
Dużym atutem obrazu, szczególnie dla amatora Włoch, są piękne zdjęcia Genui. Widz ma możliwość podziwiać miasto labiryntów z lotu ptaka, poczuć klimat klaustrofobicznych uliczek oraz wraz z bohaterami filmu zwiedzać kościoły powstałe przed wiekami.
„Genua” to film trudny, poruszający emocje, skłaniający do refleksji. Ma niewielkie szanse na stanie się hitem sezonu, zwłaszcza w rywalizacji z letnimi komediami, które przyciągają masy. Jednak tych, którzy idą do kina po coś więcej niż tylko rozrywkę, na pewno nie rozczaruje.
Jak czytać kolory szlaków turystycznych?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?