Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gliwice – Tybet – Solidarni

Andrzej Pieczyrak
Andrzej Pieczyrak
Na czele pochodu  organizatorzy - Andrzej Białkowski-Miler (z prawej) i Małgorzata Tkacz-Janik (z lewej).
Na czele pochodu organizatorzy - Andrzej Białkowski-Miler (z prawej) i Małgorzata Tkacz-Janik (z lewej). Katarzyna Lisowska
Tydzień temu zadzwoniła do nas przyjaciółka ze słowami: „Jest człowiek, który chce zorganizować w Gliwicach manifestację solidarności z Tybetem. Co robimy?” Szybko zdecydowaliśmy, że pomożemy w organizacji tego wydarzenia.

Decyzję o współudziale w przygotowaniu manifestacji podjąłem niemal odruchowo, bez głębszego namysłu – cel jest słuszny, trzeba pomóc. Jednak na pierwsze spotkanie z głównym pomysłodawcą jechałem już z pewną podejrzliwością. Po głowie krążyły mi różne myśli i wątpliwości co do jego intencji. Początek rozmowy z młodym działaczem i jego kolegą nie rozwiał tych wątpliwości, a nawet jeszcze nasilił moją podejrzliwość. Zaraz na wstępie panowie oświadczyli, że mają już zgodę i poparcie prezydenta miasta dla planowanej manifestacji. Następnie wyjaśnił nam, że oni sami nie mają żadnego doświadczenia w organizowaniu tego typu imprez i dlatego chcieli nas prosić o pomoc.

Wiedząc z własnego doświadczenia jak trudno jest zdobyć poparcie władz miejskich dla organizacji jakiejkolwiek imprezy wynikającej z oddolnej inicjatywy obywatelskiej, byliśmy zaskoczeni tak pozytywną reakcją władz. Jeszcze bardziej zdziwił nas fakt, że mając poparcie prezydenta, ludzie ci zwrócili się po dalszą pomoc do nas. Przecież powszechnie wiadomo, że nie jesteśmy największymi pupilami naszych władz samorządowych. Początek rozmowy był zatem nieco trudny, ale później było już tylko lepiej. Wyjaśniliśmy sobie wszelkie niuanse i po wstępnych uzgodnieniach postanowiliśmy wspólnie działać, uznając, że ważniejszy jest cel niż pewna niezręczność sytuacji.

Siedem dni

Zaraz po tym spotkaniu przystąpiliśmy do pracy. Powstał tekst informacyjny o planowanym wiecu i projekt zaproszenia. Zaproszenia rozsyłaliśmy na adresy mailowe parlamentarzystów, przedstawicieli władz miejskich, radnych i organizacji pozarządowych. Informacje o wiecu kolportowaliśmy również wśród przyjaciół i znajomych. Dzięki operatywności jednego ze współorganizatorów ulotki informacyjne pojawiły się także w klubach studenckich i na uczelniach.

Jednocześnie z prowadzeniem akcji informacyjnej rozpoczęliśmy intensywne gromadzenie „rekwizytów” potrzebnych do przygotowania manifestacji i przemarszu. Dwadzieścia pięć metrów pomarańczowej wstążki, rolka pomarańczowej tapety i kilka metrów pomarańczowego sukna, to były pierwsze nasze inwestycje finansowe. Niemalże bezkosztowo powstały „patykowce”, czyli umieszczone na kiju tablice z dykty. Te jakże przydatne rekwizyty są uniwersalne - po poprzedniej imprezie organizowanej przez naszą przyjaciółkę z Zielonych 2004, wylądowały w piwnicy. Teraz zostały szybko przemalowane na pomarańczowo – wystarczyła resztka farby po malowaniu mieszkania i dokupienie buteleczki odpowiedniego pigmentu.

Wieczór przed

Życzliwość wobec naszej inicjatywy wykazali niektórzy radni i przedstawiciele organizacji pozarządowych, a także wiele osób prywatnych. Byliśmy dobrej myśli i liczyliśmy trochę również na czynną pomoc organizacyjną. Liczyliśmy na to do piątku, w przeddzień manifestacji. Wieczorem spotkaliśmy się, aby zakończyć przygotowanie wszystkich materiałów, dopiąć harmonogram imprezy i podzielić się zadaniami na jutro. Zebrało się nas zaledwie sześcioro, ale za to w przygotowaniach bardzo aktywnie pomagała… piątka naszych dzieci. Wspólnie malowaliśmy transparenty i „patykowce”, cięliśmy pomarańczowe płótno na szarfy i przygotowywaliśmy pomarańczowe wstążeczki. Wreszcie porozstawiane po całym mieszkaniu rekwizyty pozostawiliśmy do wyschnięcia, a sami położyliśmy się spać, aby choć trochę wypocząć przed jutrzejszym dniem.

Gliwice solidarne z Tybetem

Nic nie wskazywało na to, że manifestacja zaplanowana na godzinę jedenastą w sobotę, może się udać. To nie najlepszy termin – dla jednych za wcześnie, inni o tej porze raczej robią zakupy i sprzątają mieszkania. Wiemy z obserwacji różnych imprez i z własnego doświadczenia jak trudno wyciągnąć ludzi z domów, oderwać ich od codziennych spraw w imię jakichś abstrakcyjnych wyższych celów czy wspólnych wartości. Po wielekroć tego typu happeningi są w istocie jedynie wydarzeniem medialnym, o którym po fakcie można przeczytać w prasie. Trudno jednak zawczasu zauważyć smętne zgromadzenie dwudziestu osób, którego działaniami nikt z przechodniów nie interesuje się ani tym bardziej się nie przyłącza. Tak wyglądały w Gliwicach chociażby zeszłoroczna manifestacja z okazji Dnia Uśmiechu, czy manifestacja sprzeciwu wobec korupcji „Nie daję – nie biorę łapówek”.

Gdy zjawiliśmy się w sobotę na gliwickim rynku, zgodnie z przypuszczeniami, ludzi nie było zbyt wielu. Niezrażeni niską frekwencją zabraliśmy się do przygotowań i w ferworze organizacyjnym nawet nie zauważyliśmy jak rynek z minuty na minutę robił się coraz bardziej pomarańczowy. Gdy punktualnie o jedenastej otwieraliśmy manifestację otaczał nas już całkiem spory tłum ludzi i dochodzili kolejni. Zgodnie z wcześniejszymi deklaracjami na gliwickim rynku pojawili się europosłowie oraz prezydent miasta. Przybyło również kilku radnych oraz przedstawiciele organizacji samorządowych. Wśród zgromadzonych przeważali młodzi, co najwyraźniej zadaje kłam twierdzeniom, że „dzisiejsza młodzież jest niezaangażowana i skoncentrowana jedynie na własnej karierze”. Było też jednak sporo starszych osób. Zachęceni przez organizatorów głos zabierały zarówno VIP-y jak i anonimowi uczestnicy.

Po wiecu, w milczeniu, z przewiązanymi ustami, udaliśmy się pod budynek Urzędu Miejskiego. Tam ułożyliśmy z przyniesionych przez uczestników pomarańczowych przedmiotów napis „Gliwice – Tybet – Solidarni” i zapaliliśmy znicze. Tutaj też odbywało się zbieranie podpisów poparcia pod apelem Amnesty International.

Nie ma wolności bez solidarności

Przyszła mi do głowy przewrotna myśl, że problem Tybetu jest tak odległy, zarówno geograficznie jak i w zakresie realnego wpływu na tamtejsze wydarzenia, że przez to niemal „neutralny”. Może to dzięki temu udało się zgromadzić i zjednoczyć tak wiele osób różnej proweniencji? Może, tak jak powiedział w komentarzu dla TVP3 socjolog dr Krzysztof Łęcki – taka manifestacja to tylko „plaster na sumienie” i demonstracja naszego własnego przywiązania do takich wartości jak wolność i poszanowanie praw człowieka?

O wartościach tych chyba najpiękniej napisano w Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych - „wszyscy ludzie stworzeni są równymi, a Stwórca obdarzył ich pewnymi nienaruszalnymi prawami, w skład których wchodzi życie, wolność i swoboda ubiegania się o szczęście”. To uniwersalne prawdy i takiej wolności nie można odmawiać jednostkom ani narodom. Myślę, że to szczególnie my, Polacy, którzy cieszymy się wolnością od niespełna dwudziestu lat, jesteśmy dziś winni Tybetowi choćby ten nic nas nie kosztujący gest solidarności. Tak nakazuje głos sumienia i wydaje się, że w sobotę wielu gliwiczan posłuchało tego głosu.

Współautor artykułu:

  • Katarzyna Lisowska
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Archeologiczna Wiosna Biskupin (Żnin)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto