Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Idea sięgnęła bruku...? Na marginesie wystawy „Sny o potędze”

Adrianna Adamek-Świechowska
Adrianna Adamek-Świechowska
Centrum Kultury "Zamek" w Poznaniu
Centrum Kultury "Zamek" w Poznaniu Adrianna Adamek-Świechowska
Quo vadis, homo? Pytanie to nieustannie stawiają twórcy kultury współczesnej, by zapobiegać zmierzchowi cywilizacji i klęsce marzeń o potędze człowieka.

W Centrum Kultury "Zamek" w Poznaniu od 16 XI do 18 XII 2011 r. można było zwiedzać oryginalną wystawę, nawiązującą do historii siedziby instytucji, stuletniej budowli - Zamku Cesarskiego. Międzynarodowa ekspozycja Sny o potędze czternastu artystów należy już do przeszłości, jednak poruszone przez nią wątki nadal są żywe i powracają w myśleniu o współczesnej kulturze. Kuratorka wystawy Agata Rogoś podzieliła ją na trzy części: porażka - nieuniknioność - niespełnienie. Wszystkie te pojęcia łączą się z ponadczasowym problemem rozpadu pewnych zamierzeń, projektów, przedsięwzięć. Bezpośrednio odwołują się do dziejów wzniesionego w stylu neoromańskim w 1910 r. ostatniego zamku w Europie. Miał to być symbol potęgi Niemiec. Najpierw jako nowa siedziba władzy cesarza Wilhelma II był potwierdzeniem zaanektowania Wielkopolski do Rzeszy, później w 1939 r. przebudowywany zamek miał być rezydencją Adolfa Hitlera.

Kontekst historyczny zaprezentowanych na wystawie instalacji, jakkolwiek powołał je do istnienia, nie zawęża ich znaczeń, dogłębnie docierających do widzów. Wrażenia mogą zostać zagłuszone, jak w moim przypadku, ale odżywają poruszone rozmaitymi bodźcami życia codziennego. Pod wpływem lektury książki Sztuka i krew Roberta Jarockiego skłoniły do wyartykułowania zrodzonych niepokojów. Przywołane z historii niedawnej akty poświęcenia życia dla ratowania dorobku ludzkiej myśli nagle zostały skojarzone ze wspomnieniem poznańskiego projektu wizualno-badawczego Sny o potędze. Ekspozycja stała się symboliczną prezentacją kondycji człowieka ujrzanego oczami artystów, diagnozujących dobę współczesną.

Oto za progiem zamkowej wieży gruzowisko, które samo w sobie jest wymowne, odsyłając do wojennego obrócenia w perzynę architektonicznych zabytków czy zwyczajnie ludzkich siedzib, w jakich pączkowało życie. Grzegorz Klaman, twórca instalacji Idea, powstałej w Stoczni Gdańskiej, na tym nie poprzestał. Wszak byłaby to tylko kopia rzeczywistych ruin, znanych dobrze z filmów dokumentalnych, a starszym pokoleniom z autopsji. Złożył na usypanym kopcu brył drogowskaz ze świetlistym napisem IDEA. W mroku zamkowej sieni ta iluminacja zdawała się rozjaśniać mrok, ale nieznacznie. Zamysł wydawał się prosty, a jednak porażał, bo uświadamiał w pełni klęskę idealistów, bez których, jak wiadomo, nie ma postępu. Historia uczy, że niejeden ideał sięgnął bruku.

Kiedy właściwie klęska nastąpiła? Czy dopiero wraz z doświadczeniem ostatniej wojny? Wymowa konstrukcji Klamana w kontekście XX wieku jest o tyle boleśniejsza, że ludzkość u progu tego stulecia snuła marzenia o osiągnięciu cywilizacyjnego szczytu. Okazało się jednak, że niezależnie od technologicznego przełomu człowiek pozostał w bardzo szerokim zakresie barbarzyńcą. Że zarówno w roli kata, jak i ofiary przejawia pierwotne instynkty. Szczyt został zdobyty: owo wzgórze gruzowiska uosabia wzniesienie się na wyższy szczebel, ale w swej dwuznaczności wyznacza ono też pogrzebanie iluzji. Idee to zawsze abstrakcje, a materialny ciężar rzeczywistości bez trudu je obala.

Od gruzowiska ku kolejnej ekspozycji droga wiodła przez marmurowe schody i takież ozdobne posadzki, rozległe korytarze, ozdobione potężnymi kolumnami. Imponujące wnętrza budowli zacierały wrażenie abstrakcyjnej formy artystycznej. Uderzająca z nich potęga ludzkiej konstrukcji wydawała się trwała, jakby na przekór wspomnieniom o zagładzie. Jednak tylko pozornie. Uruchomienie myśli wywoływało świadomość ulotności owej ideologii, która wzniosła pomnik swej pychy. Wreszcie z resztek złudzeń odarła mnie szokująca kompozycja Anny Witkowskiej Bez tytułu. Ta instalacja pozostawiła do dziś najbardziej wstrząsające wrażenie, wydała się prowokacją wysoce kontrowersyjną.

Na podłodze zostało rozłożonych 600 książek, po to, by uzmysłowić stosunek totalitaryzmu do dorobku myśli ludzkiej, przypomnieć akcje niszczenia księgozbiorów. Jednak widz stawał się współtwórcą tego procederu. Należało deptać książki, by przejść do kolejnych prezentacji. Trudno było gronu zwiedzających, wśród których się znalazłam, a u których szacunek wobec książki zdał się odruchem bezwarunkowym, choćby wstąpić na którykolwiek tom. Gęstym kołem wszyscy otoczyli rozległe pole książkowe, wzbraniając się przed dalszym oglądaniem wystawy.

Za tą przeszkodą był zaś między innymi zaaranżowany przez Mirosława Bałkę, ukryty za szafą gabinet Adolfa Hitlera. W tym kontekście rozrzucone i poniewierane książki stawały się ilustracją drogi wiodącej ku totalitarnej władzy, będącej tworem zakompleksionego monstrum. Słowa Henryka Heine'ego: Tam gdzie książki palą, niebawem także ludzi palić będą uzmysławiają odwieczną prawidłowość. Odrzucenie książek jest równoznaczne z zagładą humanistycznych wartości.

Opowieść Roberta Jarockiego Sztuka i krew 1939-1945 wywołała w mojej pamięci doświadczenie deptania książek w Zamku poznańskim. Próby przeciwstawiania się planom totalnej destrukcji, raz uwieńczone sukcesem, innym razem zakończone klęską, uświadamiały mi ogromną dysproporcję w stosunku do piśmiennego dorobku między pokoleniami. Dla generacji połowy XX wieku odpowiedź na pytanie, czy warto umierać dla książek, była oczywista. Natomiast akty pietyzmu choćby wobec trudu włożonego w powstanie książek dla współczesnych młodych pokoleń są już obce. Dlatego to pytanie o sens ofiary w książce Jarockiego o walce o dobra kultury w ogóle się pojawia.
Wydaje się, że jakkolwiek instalacji Anny Witkowskiej przyświecała krytyka faszyzmu, to w dobie współczesnego kryzysu książki nabiera ponadczasowego znaczenia. Rozwój kultury humanistycznej zdawał się zmierzać do osiągnięcia przez ludzkość wymarzonego stanu idealnego. Nowa w stosunku do ubiegłych wieków sytuacja, jaką stworzył rozwój technologiczny, każe weryfikować ten pogląd. Nie są odosobnione przypadki likwidowania bibliotek z powodów ekonomicznych, czy redukcji ich księgozbiorów. Zdarza się, że wyłożone przez bibliotekarzy książki, przeznaczane do zabrania przez czytelników, stają się materiałem na opał. Nierzadko na śmietnik trafiają książki z domowych biblioteczek. Powszechne jest przecież zjawisko awersji młodych ludzi do czytania, czemu ostatnio postanowiono zaradzić, radykalnie usuwając z listy kanonu większość lektur szkolnych.

Żyjemy, wedle Norwidowego wyrażenia, w czasach panteizmu druku, w chaosie ataków komunikacyjnych. Niewyobrażalnie ogromna, stale rosnąca ilość słowa drukowanego (także w formie wirtualnej) stawia przed człowiekiem nowe możliwości, ale prowadzi też do dezorientacji i wypierania książek z przestrzeni życia. Skazany na powierzchowną egzystencję, żyjący w pośpiechu uczestnik kultury, szuka wyzwolenia. Konsumuje w pośpiechu nieuważnym wzrokiem miliony drukowanych czcionek. Tymczasem w związku z zaistniałą sytuacją współodpowiedzialności za sprawy publiczne uzyskanie świadomości wydaje się niezwykle istotne.

Czy warto namacalnie uświadamiać bolesne doświadczenia ludzkości? Diagnoza stanu współczesnej kultury, w której widoczne są przejawy „deptania” książek, upoważnia do sądu, że wyraziste, kontrowersyjne formy sztuki współczesnej słusznie apelują o refleksję. Czy jednak mogą przeciwstawić się globalnym przekształceniom, oddalającym ludzkość od osiągnięcia przez nią renesansowych cnót moralnych?

Znajdź nas na Google+

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto