Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

In vitro, czyli polityczny zaskórniak

Jan Piotr Ziółkowski
Jan Piotr Ziółkowski
Lalka wyrzucona na leśny śmietnik. Czy zgodnie z ostrą krytyką Kościoła z tym ma się kojarzyć metoda in vitro?
Lalka wyrzucona na leśny śmietnik. Czy zgodnie z ostrą krytyką Kościoła z tym ma się kojarzyć metoda in vitro? Jan Piotr Ziółkowski
Czy znajdzie się wreszcie rząd, który zamiast mydlić nam oczy zrobi coś konkretnego w sprawie in vitro? W tle dyskusji o refundacji tkwi - niestety - poważny problem prawny i etyczny, o którym Polacy (w tym politycy) niewiele wiedzą.

Pomocy panie premierze

Niedawno gorąca dyskusja o refundacji kosztownych zabiegów zapładniania pozaustrojowego zakończona przez premiera Donalda Tuska odmową jakiegokolwiek wsparcia ze strony państwa (przynajmniej w tym roku), to jeszcze jedna, nieudana próba zagłębienia się w palący dla tysięcy Polaków problem. Dlaczego „palący”? Ponieważ niepłodność stała się chorobą cywilizacyjną dotykającą coraz większy odsetek ludności krajów rozwiniętych. In vitro jest zarówno pilnym, jak i szczególnie trudnym do rozwiązania problemem. Zbiegają się przy tej metodzie interesy polityków, którzy chcą wykazać się kompetencją; Kościoła katolickiego, który piętnuje tę metodę jako niegodną, a także zwykłych ludzi, którzy tracą na tym całym sporze najwięcej. Z uregulowania spraw cieszyli by się też prawnicy, którzy często nie potrafią się rozeznać w obecnej sytuacji, a także lekarze zwyczajnie wykonujący swoją pracę.

Etyka na równych prawach

Jest to nieodłączny wymiar dyskusji o in vitro. Odkąd w 1961 r. dziennik watykański „L’Osservatore Romano” stanowczo potępił eksperyment włoskiego embriologa Daniela Petrucciego hodującego ludzki płód zapłodniony poza organizmem człowieka, wiadomo było, w jakim kierunku będzie się rozwijać stanowisko Kościoła katolickiego. Oczywiście metoda „in vitro” nie była wówczas tak dobrze znana; była to dziedzina nauki, w której biolodzy stawiali dopiero pierwsze kroki (zdecydowany rozwój rozpoczął się dopiero na początku lat 80.). Dziś już niemal każdy rozumie czym (lub raczej kim) jest „dziecko z probówki” i uznając tę wiedzę za wystarczającą, większość z nas dziwi się, gdy Kościół katolicki (bodaj jedyne protestujące wyznanie) nie zgadza się na praktykowanie in vitro.

Z zupełnie innej beczki

Najwięcej emocji budzą przy tym wcale nie merytoryczne spory, ale osobny problem, jakim jest ingerencja religii w życie polityczne. Światu znane są zarówno absurdy surowego przestrzegania politycznej doktryny rozdziału państwa od kościoła (Francja), jak i zwyrodnienia państwa teokratycznego (świat islamu). Każdy z nas szuka intuicyjnie złotego środka. Nie będę tu narzucał czytelnikowi gotowego rozwiązania. Ograniczę się jedynie do prostego skojarzenia z wersetem z Pisma Świętego: „Odpowiedział Jezus: Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym nie został wydany Żydom.” (Jn 18:36, Biblia Tysiąclecia). Kościół nie powinien myśleć o budowaniu systemu wpływów, jego siła – najzupełniej słuszna – płynie z całkiem innych źródeł.

O co chodzi biskupom

Na tym zakończę swój komentarz, powracając do tematu. Gdy wierzymy, nie dyskutujemy z tezami Kościoła, ale gdy zajmujemy się prawem państwowym, które nieraz jeszcze będzie nosiło znamiona wpływu dominującej religii, mamy możliwość dyskusji z Kościołem. W liście Rady Episkopatu Polski ds. Rodziny do parlamentarzystów ws. in vitro padło wiele ostrych i uderzających słów, które abp Józef Michalik tłumaczył w wywiadzie dla „Dziennika” jako zamierzone (w celu „obudzenia sumień”) wzmocnienie retoryki. Jednak ludzie rozumujący samodzielnie wolą – jak sądzę – dyskutować bez egzaltacji.
Dlatego warto wiedzieć, na czym konkretnie stoimy. Jak powiedział ks. prof. Andrzej Szostek na odbytej niedawno debacie KAI (Pytania o in vitro) – w nauce Kościoła katolickiego zawarte są dwa argumenty uzasadniające sprzeciw wobec metody in vitro. Z jego wystąpienia wynikały następujące wnioski. Po pierwsze Kościołowi nie podoba się los nadliczbowych embrionów, które – niewykorzystane – są zamrażane lub giną. Po drugie „każde dziecko ma prawo zrodzić się z miłosnego aktu małżeńskiego jego rodziców” – znane już z gazet sformułowanie funkcjonuje w retoryce hierarchów Kościoła jako mniej dobitne, ale niemniej ważkie uzasadnienie potępiania in vitro.

O co chodzi świeckim

Przy embrionach nadliczbowych jak refren powtarza się riposta ginekologów: „podobnie jest w przyrodzie – nie wszystkie zarodki przeżywają” (prawdopodobieństwo prawidłowego rozwoju embrionu przy in vitro bywa w niektórych klinikach nawet nieco wyższe). Dlatego – trzeźwo patrząc – problemem wydaje się tutaj nie śmierć zarodków użytych przy próbach implantacji ich do macicy, ale los tych embrionów, które zostają zamrażane. Do tego zagadnienia powrócę przy prawnych problemach z in vitro. Kończąc rozprawę o sprzeciwie Kościoła należałoby wyjaśnić ów subtelny wywód o akcie małżeńskim.
Myślę, że jego pozorne oderwanie od prozy życia (bezpłodność i inne dramaty), nie powinno być podstawą do spisywania go na straty jako „nie mające nic wspólnego z rzeczywistością dywagacje panów w celibacie”. Przeciwnie: w tzw. akcie małżeńskim tkwi wiele sensu, o czym świadczy chociażby to, że każdy człowiek borykający się z niepłodnością swojego związku marzy o poczęciu dziecka drogą naturalną. Do refleksji skłania również „pycha człowieka współczesnego”, jak ujmuje to abp Michalik, która nie pozwala nam zaakceptować odwiecznych praw rządzących tym światem. Patrząc z tej perspektywy, człowiek sam – poprzez rozwój nauki – dostarcza sobie dylematów moralnych. O słuszności tego spojrzenia można dyskutować, ale ze strony lekarzy znów padają w tej kwestii trafne i bardzo bliskie zwyczajnym uczuciom argumenty. Na wspomnianej debacie KAI dr Piotr Lewandowski (ginekolog, kierownik Przychodni Leczenia Niepłodności "Novum") przekonywał, że trudno znaleźć bardziej upragnione ciąże i kochane dzieci, niż te, którym pomogło in vitro. Kościelny zarzut „niegodziwości” wydaje się wobec tego stwierdzenia doświadczonego lekarza-praktyka po prostu fałszywy.

Polskie prawo – w powijakach

Wobec wszystkich dylematów bioetyków, lekarzy, księży i pacjentów klinik ginekologicznych jedno pozostaje - niestety - niezmienne. W Polsce nie ma dostatecznie jasnego prawa, które rozstrzygałoby wszelkie wątpliwości związane z in vitro i odpowiadałoby europejskim standardom. Nie ma sensu przytaczać wszystkich ważniejszych przepisów prawnych obecnych w dokumentach organizacji międzynarodowych, które na chwilę obecną mogą być dla nas wzorem. Dociekliwych odsyłam do wymienionych na końcu źródeł. To, co warto zaznaczyć, to wszechobecna w prawie międzynarodowym zasada ochrony godności ludzkiej, która wpływa decydująco na wszelkie ustalenia zawarte w deklaracjach i paktach.

Najważniejsze normy zawarte w tych przepisach prawnych to:
- Przewaga interesu i dobra istoty ludzkiej nad wyłącznym interesem społeczeństwa lub nauki.
- Przyznawanie państwom autonomii(!) w określaniu statusu prawnego i respektu należnego istocie ludzkiej w okresie prenatalnym.
- Obowiązek zapewnienia ochrony embrionom in vitro (w szkle).
- Obowiązek określenia ochrony prawnej, jaka winna być przyznana embrionowi ludzkiemu z chwilą, gdy ludzka komórka jajowa zostaje zapłodniona.
- Zakaz wykorzystywania technik medycznie wspomaganej prokreacji, jeśli ich celem jest wybór płci przyszłego dziecka (z wyłączeniem uniknięcia „poważnej choroby dziedzicznej związanej z płcią dziecka) oraz zakaz interwencji w genom, którego celem byłoby wywołanie dziedzicznych zmian i potomstwa.

Z polskim prawem mamy problem dlatego, że nie ujmuje ono zagadnienia dość literalnie i kategorycznie. O ochronie ludzkiego embrionu można przeczytać gdzieś między wierszami poczynając od ustawy zasadniczej (zakaz uprzedmiotawiania embrionu), poprzez prawo własności przemysłowej i ustawę o zawodzie lekarza i lekarza dentysty (5 grudnia 1996 r.), a kończąc na kodeksie karnym (najważniejszy na chwilę obecną art. 157a). Polskiej ustawy o pobieraniu, przechowywaniu i przeszczepianiu komórek, tkanek i narządów (1 lipca 2005 r.) nie stosuje się do tkanek zarodkowych i płodowych (a więc również embrionów).

Czego nam potrzeba?

Powszechnie mówi się dziś nie tylko o ratyfikowaniu podpisanej już przez Polskę Karty Praw Podstawowych UE, ale również stworzeniu Narodowego Komitetu Bioetycznego. Komitet taki rozwiązałby ręce politykom, którzy nie wiedzą, na jakie wartości powoływać się tworząc nowe prawo, a wobec postawy Kościoła nie potrafią zaryzykować rozsądnych propozycji. – Rząd się boi, bo fałszywie ocenia stopień dojrzałości moralnej i intelektualnej Polaków – konkluduje w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” prof. Zbigniew Szawarski. Tymczasem najważniejsze pytania pozostają bez jednoznacznej odpowiedzi:

- Jaki etyczny i prawny status mają ludzkie embriony?
- Czy dopuszczalne jest implantowanie wielu zarodków do macicy dla zwiększenia prawdopodobieństwa przeżycia embrionu z ryzykiem wywołania ciąży mnogiej (sprzeciwia się temu Polskie Towarzystwo Ginekologiczne)?
- Czy dopuszczalne jest „wynajmowanie macicy”, czyli procedura tzw. matki zastępczej?
- Za co odpowiedzialni są lekarze, jeśli nie ma ustalonych procedur w razie powikłań i skutków ubocznych in vitro.
- Czy można zaakceptować stymulację hormonalną (potrzebna dla utrzymania ciąży uzyskanej dzięki in vitro) skoro jest ona niebezpieczna dla zdrowia, a nawet życia matki?

Panta rei panowie-politycy

Wszystko zdaje się wisieć w powietrzu. Lekarze postępują zgodnie z własnym sumieniem, według rad swoich spowiedników, wreszcie według zaleceń PTG i norm prawnych zawartych m.in. w dokumentach Rady Europy. Jednocześnie rośnie liczba zamrożonych embrionów. Do tej kwestii obiecałem wrócić, gdyż zasługuje ona na uwagę. Ponieważ krioprezerwacja (zamrażanie embrionów) nie jest ani zabroniona ani dozwolona w Polsce, ludzkie zarodki przechowuje się bez określonego celu (jeśli na chwilę zapomnieć o godności istoty ludzkiej). I – co gorsza – nie wiadomo, co z tym zrobić. Jeśli zabronimy zamrażać – jak we Włoszech – narazimy się pacjentom, którzy będą musieli kilkakrotnie zapładniać komórki jajowe in vitro i zapłacić za to o wiele więcej niż teraz. Jeśli ustalimy czasowe granice przechowywania jak w Finlandii (15 lat), to będziemy uchodzić w oczach Kościoła za nowoczesnych wyrafinowanych Herodów. Czy trzymanie zamrożonych zarodków (których nie sposób w stu procentach wykorzystać) w nieskończoność ma sens, skoro „embriony-rekordziści” stały się dziećmi po 8 (w Polsce) lub 17 (USA) latach mrożenia?

Pozostaje wreszcie przekorne pytanie: czy można finansować coś, co jest nieuregulowane prawnie? Jeśli coś nie jest zabronione, ani dozwolone, to chyba mimo wszystko nie jest nieprawne. A może się mylę?

Ważne akty prawne

- Konwencja o ochronie praw człowieka i godności istoty ludzkiej wobec zastosowań biologii i medycyny, podpisana w Oviedo 4 kwietnia 1997 r., wraz z trzema protokołami dodatkowymi
- Europejska konwencja o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności (Rzym 1950 r.),
- Rekomendacje Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy nr 1046 (1986) i nr 1100 (1989).
- Karta Praw Podstawowych, wraz z odwołującymi się do niej dyrektywami:
- Dyrektywa Parlamentu Europejskiego i Rady Unii Europejskiej nr 98/44 o ochronie prawnej wynalazków biotechnologicznych z 6 lipca 1998 r.
- Dyrektywa nr
2004/23/WE Parlamentu Europejskiego i Rady UE z 31 marca 2004 r.,
- Dyrektywa wykonawcza Komisji Europejskiej nr 2006/17/EC z 8 lutego.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto