Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Incydent w żarskim ratuszu: policjanci wyprowadzili dziennikarza

Zbigniew Jelinek
Zbigniew Jelinek
Burmistrz Żar (Lubuskie) nie zniósł ustawicznych wizyt dziennikarza lokalnej gazety w urzędzie. W końcu zatrzymała redaktora ochrona ratusza, a policja wyprowadziła skutego z budynku. Mieszkańcy tymczasem śmielej wypowiadają się o burmistrzu. Źle.

Chociaż od samego zajścia w Urzędzie Miejskim upłynęło kilkanaście dni, w okolicach ratusza nie jest spokojnie. Okres świąteczny również nie sprzyja wyciszeniu nastrojów. - Burmistrz nawet nie rozumie, czym jest szacunek dla drugiego człowieka. Ma się za boga i jest pyszałkiem – ocenia poczynania włodarza pani Barbara, 21-latka rodowita mieszkanka Żar.

Wtóruje jej inny przechodzień: - Rządzenie burmistrza przypomina mi Białoruś! – wyjawia pan Tomasz, bezrobotny i bez zasiłku. Żyje z zbierania złomu i puszek po piwie. Kolejna wypowiedź zanotowana przez W24 przy miejskim ratuszu. Pan Wiktor, proszący również o anonimowość, wojskowy emeryt: - Nic pozytywnego o burmistrzu nie mogę powiedzieć, kiedy widzę jaka prywata została przez niego wprowadzona w urzędzie miejskim – komunikuje.

- To czysta prowokacja, ukartowana wcześniej przez dziennikarzy! - wykrzykuje w stronę reportera W24 elegancki pan, podążający do ratusza, kiedy spostrzega odnotowywane wypowiedzi mieszkańców.

19 grudnia br. do żarskiego ratusza przyszedł Norbert Królik, dziennikarz lokalnej „Gazety Regionalnej”. Kilka dni temu zauważył na korytarzu trzeciego piętra Urzędu Miejskiego leżące na podłodze dokumenty. Jak ustalił, należały do wydziału infrastruktury ochrony środowiska, który przeprowadzał się właśnie do pomieszczeń na tym piętrze, i do którego zawsze przychodzi wielu petentów.

- Ku mojemu zdziwieniu na ogólnodostępnym korytarzu, oprócz mebli leżały jeszcze sterty w żaden sposób niezabezpieczonych dokumentów urzędowych – mówi dziennikarz w ekskluzywnej rozmowie z W24. - Postanowiłem tę sprawę wyjaśnić, bo miałem podejrzenie, że mogło dojść do przestępstwa w związku z ujawnieniem danych osobowych – uzupełnia.

Dziennikarz sfotografował część dokumentów i poszedł do biura burmistrza Wacława Maciuszonka. -Sekretarka powiedziała, że nie ma ani burmistrza, ani jego zastępcy Patryka Falińskiego, bo są na komisji, która odbywa się w sali posiedzeń na terenie ratusza. Poszedłem więc do Edyty Nawrot, rzecznika prasowego. Jej współpracownik przekazał, że rzecznik jest poza urzędem i będzie za dwie, trzy godziny – kontynuuje Królik.

Ponieważ dziennikarz uważał, że sprawa jest na tyle ważna, że trzeba ją wyjaśnić natychmiast, więc udał się do drugiego wiceburmistrza Edwarda Łyby. Ten, gdy zobaczył leżące dokumenty był - według oceny dziennikarza - bardzo zmieszany. Obaj udali się do naczelnika wydziału infrastruktury Rafała Fularskiego. Ale naczelnik również był na komisji i akurat coś referował. - Wiceburmistrz zalecił mi, żebym w takim razie udał się do Ewy Bortnik, sekretarza miasta, bo jak stwierdził, to ona odpowiada za porządek w urzędzie – mówi Królik.

I od tego momentu wydarzenia potoczyły się, jak w sensacyjnym filmie z dwoma odmiennymi wersjami akcji.

Mówi dziennikarz: - Zapukałem do drzwi i nie czekając na proszę wszedłem. W gabinecie była sekretarz, siedząca za biurkiem i burmistrz miasta, który siedział na krześle ustawionym bokiem do biurka i rozmawiał przez telefon. Zwróciłem się do pani Bortnik mówiąc, że mam coś ważnego do przekazania i że przysłał mnie do niej wiceburmistrz Łyba. Bortnik kazała mi opuścić gabinet, bo jak stwierdziła, burmistrz rozmawia przez telefon i ja nie mogę słyszeć tego co on mówi.

Wyszedł. Poczekał. Po kilku minutach, ponownie zapukał i wszedł do gabinetu Bortnik. Burmistrz kończył rozmowę.
- Powiedziałem, że przychodzę w bardzo poważnej sprawie. Na co Bortnik nakazała mi ponownie opuścić gabinet, bo jak stwierdziła uniemożliwiam jej wykonywanie obowiązków służbowych i jak nie wyjdę to wezwie straż miejską. -
wyjawia Królik. - Zwróciłem się więc do burmistrza, że na trzecim piętrze na korytarzu leżą niezabezpieczone dokumenty z danymi osobowymi. Burmistrz na to odpowiedział, że jak chcę to mogę to zgłosić na prokuraturę albo policję. Tymczasem przybyli dwaj strażnicy miejscy.

- Zapytałem na podstawie jakich przepisów chcą mnie usunąć z miejsca publicznego, podczas wykonywania przeze mnie pracy dziennikarza – mówi Królik. - Nie potrafili odpowiedzieć, tylko stawali się coraz bardziej agresywni w nakazywaniu mi opuszczenia gabinetu.

Dziennikarz się opierał, więc jeden ze strażników (był zapaśnikiem) – podniósł w górę dziennikarza, wyprowadzając do siłą z gabinetu. Na korytarzu doszło do zamieszania. - Szliśmy prosto na futrynę – tak ocenia to Królik. - Obawiałem się, że zderzę się z nią i odruchowo wystawiłem nogi, żeby do tego nie dopuścić. Podeszwami butów uderzyłem w ścianę. Zaraz pojawiły się krzyki, że stawiam opór i żeby natychmiast wezwać policję.

Dziennikarz zaczął krzyczeć i prosić przechodzących korytarzem urzędników, żeby zareagowali i pomogli, ale, jak zaznacza Królik, odwracali głowy i szli w swoją stronę. Był wśród nich również wiceburmistrz Łyba, on też udawał, że nie widzi co się dzieje.

Królik trafia na posterunek straży miejskiej. Natychmiast zadzwonił do redakcji, żeby powiedzieć co się stało i że oczekuje na pomoc, prosząc również o przyjazd operatora tv. W międzyczasie przybyło dwóch policjantów z patrolu drogówki.
- Zachowywali się bardzo profesjonalnie. Byli uprzejmi. Nie było w nich agresji w przeciwieństwie do strażników miejskich. Nawet poprosili o kubek wody dla mnie, bo w związku z dużymi emocjami tak mi zaschło w gardle, że nie mogłem wypowiedzieć słowa – ocenia dziennikarz.

Ale po chwili pojawił się również inny policjant w cywilu i po zrobieniu oględzin, także po rozmowach z urzędnikami i strażnikami zadecydował, żeby dziennikarza zakuć w kajdanki. - Ze mną nie zamienił ani słowa. Po chwili policjanci poinformowali mnie, że jestem zatrzymany i że jedziemy na komendę. Czynności związane z przesłuchaniem trwały prawie 9 godzin. Komendę dziennikarz opuścił po godzinie 22.

Zatrzymano aparat fotograficzny i dyktafon. - Dziennikarz był zmorą burmistrza – tak ocenia całe zajście jeden z urzędników, do którego udało się W24 nieoficjalnie dotrzeć. - Władze miasta od dawna miały z nim na pieńku. Uważają, że pisze tendencyjne artykuły i nieprawdę. Jest też agresywny.

Norbert Królik przyznaje, że wielokrotnie krytykował na łamach tygodnika „Gazeta Regionalna” burmistrza Wacława Maciuszonka (działacza Platformy Obywatelskiej). Relacjonował też proces sekretarz miasta Ewy Bortnik, która wcześniej była dyrektorem Domu Dziecka w Łęknicy. W ub.r. została skazana przez Sąd Rejonowy w Żarach na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata za znęcanie się nad podopiecznymi. Bortnik złożyła apelację, prawomocny wyrok jeszcze nie zapadł. To, jak na warunki małego miasteczka – kosmiczna droga awansu służbowego. Najpierw Bortnik była szefową sztabu wyborczego Maciuszonka, który po zostaniu burmistrzem natychmiast zatrudnia Bortnik na stanowisko głównego specjalisty ds. kontroli finansowej, potem naczelnika wydziału organizacyjnego-gospodarczego, a na koniec czyniąc ją sekretarzem.

To nie pierwsze takie zaskakujące awanse, kiedy Maciuszonek został szefem ratusza. Królik opisał kariery kilkunastu wysoko postawionych obecnie urzędników, którzy wcześniej byli z Maciuszonkiem w bliskiej przyjaźni lub pracowali w jego wyborczym sztabie. Groza.

Burmistrz Wacław Maciuszonek powiedział zielonogórskiemu oddziałowi „Gazety Wyborczej”, że red. Królik „szukał pretekstu do awantury i taniej sensacji. - Pisze tendencyjne artykuły i nieprawdę. „Człowiek nie może nawet spokojnie pójść do toalety” - informuje „Wyborczą”. Dodaje też: - „Dziennikarze nie mają prawa odciągać mnie od obowiązków”.

Królik z kolei stwierdza dla W24: - W Urzędzie Miejskim nie respektuje się prawa prasowego, utrudnia się dostęp do informacji i do dokumentów publicznych. Króluje typowa dla małych miasteczek, ślepota i ignorancja wobec prawa prasowego.
Maciuszonek wprowadził rygorystyczną regułę komunikacji dziennikarzy z urzędem: składanie pytań a-mailem do rzecznika prasowego, który na odpowiedź, zgodnie z kpa, ma czas miesięczny. Ale i te terminy nie są przestrzegane. - Burmistrz spostrzegł się, że to świetny sposób bojkotowania pracy dziennikarzy, bo jak nie udziela informacji, to dziennikarz wychodzi na nieudacznika, który nie potrafi zdobyć prostych informacji, a poza tym artykuł, który mógłby być dla niego niewygodny zwyczajnie się nie ukazuje – podsumowuje Królik.

Edyta Nawrot, rzecznik prasowy Urzędu Miejskiego nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, czy istnieje konflikt między dziennikarzem, ze sekretarzem miasta, czy z samym burmistrzem. Ograniczyła się jedynie do incydentu. Odparła, że dziennikarz wszedł do biura sekretarza. Gdy nie chciał przez dłuższy czas wyjść, został stamtąd wyproszony. - Według posiadanych przeze mnie informacji, redaktor zachowywał się nieetycznie, gdy pojawili się strażnicy miejscy. Jeden z nich wyprowadził pana redaktora.- oświadcza Nawrot.

Sekretarz miasta Ewa Bortnik twierdzi, że dziennikarz „wyzywał funkcjonariuszy publicznych od buraków”. Nie komentuje relacji między dziennikarzem a jej osobą w kontekście pisanych artykułów na jej temat i toczącej się sądowej rozprawy.
Pojawiły się ponadto – w wypowiedziach urzędników - inne określenia, jakie wykrzykiwać miał dziennikarz do interweniujących strażników: „półmóżdżki, ćwierćmódżki, głąby, imbecyle”.

Do zdarzenia odniosła się także Ewa Barlik, dyrektor biura Stowarzyszenia Gazet Lokalnych, która pierwszy raz słyszy o takim przypadku i uważa, że doszło tu do przestępstwa: - „Jeśli znieważył strażników miejskich, to niech go podadzą o zniesławienie, ale nie można zakuwać w kajdanki dziennikarza, który w urzędzie wykonuje swoje obowiązki” - przekazuje dla „Gazety Regionalnej. - „To ewidentne naruszenie prawa i utrudnianie pracy dziennikarza, o czym mówi artykuł 44 ustawy o prawie prasowym. Nie może dochodzić do tak kuriozalnych sytuacji. Wyprowadzenie go w kajdankach naraziło na utratę reputacji, podważa jego wiarygodność jako dziennikarza. Praca dziennikarza polega na tym, że przeszkadza urzędnikowi i zbiera informacje.

Dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP Wiktor Świetlik, choć, jak przyznaje, nie ma jeszcze pełnej informacji o przebiegu wydarzeń, ale uważa, że mogło w tym przypadku dojść do tłumienia krytyki prasowej i utrudnienia dziennikarzowi zbierania informacji. – Ewidentnie złamano prawo prasowe, bo burmistrz powinien ułatwić dziennikarzowi zbieranie materiału. Ale być może złamano też ustawę o dostępie do informacji prasowej – komentuje.

Jest dla niego dziwny fakt, że jeśli dziennikarz nie zakłócił porządku publicznego, to dlaczego wyprowadzono go w kajdankach? - Postawiono mi trzy zarzuty – wyjawia W24 Norbert Królik. - Wtargnięcia do gabinetu sekretarz Bortnik i niereagowania na nakazy wyjścia, art. 193kk w związku z art. 57a paragraf 1 kk. Ubliżania strażnikom miejskim art. 226 par. 1 kk w związku z art. 57a par. 1 kk. Oraz ataku na strażnika i utrudniania działań art. 222 par. 1kk i art. 224 par.2 kk w związku z art. art. 57a par. 1 kk.

Śledztwo, z własnej inicjatywy, wszczęła żarska prokuratura. Najprawdopodobniej w tym przypadku sprawę przejmą prokuratorzy z Prokuratury w Świebodzinie. - Zdarzenie to, bardzo poruszyło miejscową opinię publiczną i musi być obiektywnie zbadane. Sprawa dotyczy dziennikarza i władz miasta, a wersje obu stron są sprzeczne - stwierdza zastępca rzecznika prasowego zielonogórskiej prokuratury, prokurator Jacek Buśko.

Dziennikarzowi mogą grozić nawet trzy lata więzienia. Dwa lata więcej strażnikom, jeśli dziennikarz udowodni, że ci przekroczyli swoje uprawnienia. - W tym wszystkim nieobliczalnego pecha miał sam dziennikarz – wyraża opinie wcześniej cytowany tu urzędnik miejski. - Wszystko to wydarzyło się w intensywnym okresie przedświątecznym, gdzie nikt do
takich spraw głowy nie ma. A dziennikarzowi przyjdzie spędzać Boże Narodzenie i Nowy Rok z parszywym garbem. Może więc spokornieje.

Przyznaje się do tego sam Królik: - W związku z tymi wydarzeniami przez dwie noce właściwie nie mogłem zasnąć. Wcześniej nie zdarzyło mi się, żeby ktoś użył wobec mnie przemocy fizycznej w związku z wykonywaniem przeze mnie zawodu dziennikarza – mówi.
Zobacz wyprowadzenie dziennikarza z ratusza: http://zary-zagan.regionalna.pl/ps-26072-usunac-go/ lub:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto