Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jak odebrałem poród, czyli cud narodzin

Mariusz Wójcik
Mariusz Wójcik
Bywają sytuacje których zupełnie się nie spodziewamy. Sytuacje tak zaskakujące i nieprzewidywalne, że jesteśmy pewni, iż znalezienie się w nich jest tak prawdopodobne jak szóstka w totka i że los nas nie wskaże. A jednak...

Historia, którą chcę opowiedzieć, to historia z rodzaju tych, które nie mają prawa nam się przydarzyć. Niespodziewana, zaskakująca, nie do wiary i taka... szczęśliwa.

Zdarzyło się to gorącego lata 1997 roku, roku powodzi, która nie ominęła także Wrocławia. Razem z kolegą zostaliśmy oddelegowani do służby w rejonie wrocławskiego ogrodu zoologicznego. Żartowaliśmy z tej sytuacji i z takiej dyslokacji służby, bo dzień wcześniej, całkiem prywatnie układaliśmy worki z piaskiem, które miały uchronić ogród zoologiczny przed zalaniem.

Służba miała charakter prewencyjny, polegała na przeganianiu gapiów z wałów, kierowaniu ruchem oraz rutynowym patrolowaniu wyznaczonego sektora. Nic szczególnego. Po prostu służba.

Z nieba lał się żar nie do wytrzymania, było bardzo gorąco i co rusz wycieraliśmy spocone czoła.
Szukaliśmy zacienionych miejsc, żeby złapać trochę oddechu i powiew powietrza. Przez dwie godziny wypiliśmy chyba po trzy litry wody, ale pragnienie nie ustępowało. Sprzedawczyni ze sklepu znajdującego się naprzeciwko zoo, bardzo przejęła się naszym losem i dbała o to, żebyśmy za każdym razem przychodząc do niej, mieli schłodzoną wodę. Po trzech czy czterech godzinach, ponownie udaliśmy się do ''wodopoju'', ustalając, że tym razem weźmiemy wodę ''na wynos'' i udamy się w okolice Przystani Zwierzynieckiej, w celu poszukania ławki, na której moglibyśmy trochę odpocząć.

Zmierzając do celu, dostrzegliśmy młodą kobietę opartą o barierkę przystani. Kobieta była odwrócona do nas tyłem, ubrana w ciemnozieloną bluzkę na ramiączkach i dziwnie szerokie dżinsy. Pomyślałem, że jej także musi być gorąco i pewnie szuka ochłodzenia, którego namiastkę dawała Odra. Obydwaj z kolegą zwróciliśmy uwagę na jej ładny profil i na to, że jakoś tak dziwnie nienaturalnie opierała się o tą barierkę, w zasadzie mocno ją ściskała. Kolega spekulował, że może to narkomanka i warto ją ''sprawdzić''. Odpowiedziałem mu, że najpierw odpoczniemy, napijemy się wody, zapalimy papierosa, a potem możemy ''sprawdzać'' choćby i całe miasto.

Zgodnie z pierwotnymi ustaleniami, udaliśmy się za przystań gdzie znaleźliśmy upragnioną ławkę i w dodatku schowaną w cieniu. Pełnia szczęścia. Zarówno dzisiaj jak wtedy, nie umiem i nie umiałem sobie wytłumaczyć tego, że podczas półgodzinnego odpoczynku, moje myśli
krążyły wokół mijanej przez nas kobiety przy barierce. Nie wiem co, ale coś nie dawało mi spokoju. Zapaliliśmy jeszcze po papierosie, po czym powoli ruszyliśmy w powrotną stronę.

Kiedy znaleźliśmy się na wysokości przystani, zauważyliśmy tę samą kobietę, która tym razem w pozycji półsiedzącej, oparta plecami o barierkę wykonywała jakieś dziwne ruchy głową. Przyśpieszyliśmy kroku, który przeszedł w bieg. Dopadliśmy do niej niczym do rannej zwierzyny. Zapytałem: co się stało? Kobieta płakała a łzy spływające jej po policzkach mieszały się z wielkimi kroplami potu. Odpowiedziała: panowie, pomóżcie, ja rodzę! Dopiero teraz dostrzegliśmy jej ''duży'' brzuch.

Zapytałem: jak to, teraz, już? Na co odparła: to kwestia sekund, odeszły już wody płodowe, miałam rodzić dopiero za około dwa miesiące - boję się. - O cholera, o kur... - wyrwało mi się. Kolega przez radio informował o sytuacji i żądał karetki. Biegał z radiem w kółko jak opętany i darł się na całe gardło: szybko karetka, kobieta rodzi! Gdzie? Tutaj rodzi! To znaczy przy Przystani Zwierzynieckiej. Dawać tu karetkę, z ginekologiem, szybko, kurw..., szybkooooo! Nie przestawał biegać, cały czas w kółko.

Kobieta bardzo szybko oddychała, jej spodnie były mokre. Krzyknęła parę razy, po czy powiedziała: O Boże, to już, zaczyna się - rodzęęęęę! Wtedy zacząłem działać, zdjąłem koszulę i to samo kazałem zrobić koledze. Ułożyłem kobietę na skrawku trawy przy barierce, podkładając pod jej głowę koszulę kolegi. Szybko, ale delikatnie, zdjąłem jej spodnie i nienaturalnie duże figi. Moją koszulę podłożyłem pod pośladki kobiety. Byłem w jakimś niewytłumaczalnym transie. Kazałem koledze lać wodę na moje ręce, żeby je umyć. Następnie poleciłem mu, aby przyklęknął za jej głową i ocierał jej twarz z potu, i nie wiedząc czemu, kazałem mu też masować jej ramiona.

Kobieta zapytała mnie: czy pan się na tym zna? Czy wszystko będzie dobrze? Skłamałem, że tak i przez moment zrobiło mi się wstyd. Tymczasem Katarzyna, bo tak miała na imię, chyba instynktownie rozchyliła uda. Chyba zdobyłem jej zaufanie, to dobrze - pomyślałem. Rozwarcie było już bardzo duże. Katarzyna oddychała krótkimi, szybkimi ''seriami'', po czym wstrzymywała oddech. Zauważyłem w rozwarciu ciemny, kulisty kształt. Jest, widzę główkę, przyj Kasiu, przyj! Prawie wrzeszczałem. Lewą dłoń podłożyłem na linii jej pośladków, poniżej rozwarcia,
prawą położyłem na jej udzie. Koledze odpłynęła krew z twarzy, był blady. Wstał przytrzymując się barierki i odszedł kawałek dalej. Zrozumiałem, że muszę liczyć tylko na siebie.
Krzyczałem na przemian: przyj i spokojnie, przyj i spokojnie. Krzyczeliśmy już oboje, Katarzyna z bólu, ja z emocji. Oczy piekły mnie od potu. Wiedziałem, że nie mogę spanikować. Słychać było już sygnał karetki. Tymczasem dziecko ''wysuwało'' się coraz szybciej, pomagałem mu delikatnie przesuwając lewą dłoń, a prawą asekurowałem. Kiedy dziecko było już w połowie drogi, jednym ruchem dosłownie wyskoczyło.

Przytuliłem je do siebie, mówiąc do Katarzyny - masz dziecko, masz syna, udało się, udało! Uderzyłem je dwoma palcami w pupę - nic. Jeszcze raz - nic. Uderzyłem jeszcze raz, tym razem całą dłonią i rozległ się krzyk niemalże całego stadionu piłkarskiego. Byłem szczęśliwy, nie wstydziłem się łez. Masz syna Kasiu, już dobrze, nie śpij.

Karetka była na miejscu, zanim podbiegł lekarz, krzyknąłem jeszcze: pępowina, nie umiem, nie mam czym, nie wiem, nie umiem, nie śpij Kasiu, nie zasypiaj. Byłem cały w śluzie i krwi. Lekarz, bodajże pan Jaworowski, ale nie pamiętam, odebrał ode mnie dziecko, przeciął i zawiązał pępowinę. Zanim sanitariusze położyli Katarzynę na noszach i zanieśli do karetki, Katarzyna zacisnęła zęby i wydaliła łożysko. Nie mogłem wstać, pomógł mi chyba kierowca karetki i jakiś mężczyzna. Mojemu koledze, lekarz robił jakiś zastrzyk.

Byłem bardzo zmęczony, miałem skaleczone kolano, z trudem wyprostowałem nogi. Podszedłem do ławki, na której siedział kolega i przyciskał watę w miejsce ukłucia igły. Zapytałem lekarza co z dzieckiem? - Wcześniak - odpowiedział. Półtora miesiąca za wcześnie. Upał i wysiłek spowodowany spacerem przyśpieszyły poród, ale wszystko w porządku. Dobra robota - powiedział klepiąc mnie w ramię. Nie miałem siły się już o nic pytać. Pomimo nieznośnego upału, zaczęło mi być bardzo zimno.

Zdążyłem pomyśleć jeszcze, że musimy z kolegą komicznie wyglądać rozebrani do połowy z radiostacjami w dłoniach i straciłem przytomność. Trafiłem do szpitala z podejrzeniem udaru słonecznego, jednakże moja niedyspozycja spowodowana była zupełnie czym innym. Na szczęście. To była wyjątkowo szczęśliwa służba, przyłożyłem ręce do szczęścia innego człowieka i sam byłem szczęśliwy. Przydarzyła mi się historia niemalże tak niespodziewana, jak szóstka w totka.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Grupę krwi u człowieka można zmienić, to przełom!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto