Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jak to było, czyli matura przed pół wiekiem

Jadwiga Hejdysz
Jadwiga Hejdysz
Matura
Matura
W dniu rozpoczęcia matur - po zmianach w szkolnictwie o których wiem, oraz o wszelkich innych o których pojęcia zielonego nie mam - dla wyrażenia solidarności ze zdającymi postanowiłam pocieszyć ich wspomnieniem mojej własnej matury.

Z matematyki, która była i znowu będzie, z bliżej nie sprecyzowanych powodów orłem nie byłam. Ale od początku.

Kiedy naszą klasę objął "Siwek" czyli dyrektor, matematyk - pasjonat, nie tylko na mięczaków padł blady strach. Po pierwszych kartkówkach, w których najwyższą moją oceną było "dwa na szynach" wedle dyrektorskiej skali, doszłam do stanu, kiedy wywołana do tablicy zapisywałam dyktowane zadanie, odkładałam kredę i oznajmiałam: "nie przygotowałam się do lekcji i nie wiem jak to rozwiązać."

Po kilku takich występach Siwek, zamiast poruszyć siwymi wąsiskami i wpisać kolejną dwóję do dziennika ryknął. – Jadźka, jak mi jeszcze raz zaczniesz od "nie" to do końca roku moje lekcje będziesz spędzać na korytarzu.

To był argument! Zaczynałam więc potem od "tak panie dyrektorze, nie wiem od czego zacząć" i Siwek, człek groźny w gębie, ukrywający starannie uśmiech pod wąsami zaczynał ciągnąć za uszy. Tak się to wtedy nazywało. Męczył, pokrzykiwał, naprowadzał, wyduszał do ostatniego tchnienia aż doprowadzał do łez i prawidłowego rozwiązania. W ten sposób, wędrując po wyboistej drodze, przypisanej na żywot doczesny wszystkim Jadwigom z racji imienia, dotarłam do matury.

Ostatnie dni przygotowań poświęciłam na wielogodzinne wgapianie się w podręcznik, wzory i zadania. Dzień przed egzaminem miałam głowę pustą jak balon i gdyby nie ciężar reszty ciała poleciałabym w przestworza.

Wreszcie dostałam napadu śpiączki (co zapewne obecnie miałoby swoja uczoną nazwę) i mama dobudziła mnie w ostatniej chwili słowami - ..." bo podobno masz tam coś ważnego w szkole"? Miałam. I pognałam biegiem. Sala, stoliki w rzędach i odstępach, arkusze papieru kancelaryjnego z numerem i pieczęcią, komisja, Otwieranie koperty z tematami. Pióro w spoconych rękach i kolejne odczytywanie zadań. Amen, kaput, nic z tego nie będzie.

Z rozpaczliwą determinacją zaczynam wyliczenia, przywołuję przydatne i nie przydatne wzory, by w połowie drugiego zadania zaciąć się na dobre. Po sali w której cisza jak makiem zasiał biega w charakterze owczarka drugi matematyk aż w pewnym momencie rozlega się teatralny szept Siwka: "czy ty wreszcie do cholery usiądziesz na d...."? Owczarek siada a ja opuszczam rękę i gimnastykuję dwa palce.

Przyjaciółka, siedząca kilka stolików dalej (znamy się jak łyse konie) maszeruje natychmiast po dodatkowy arkusz papieru. Potyka się akurat obok mojego stolika z powodu nagłego zawrotu głowy, a mnie dobiega szept: podziel strony przez dwa.

Dzielę, coś się daje poruszać dalej, kombinuję, wzór za wzorem, dochodzę do końcowego i na dalsze przekształcenia już szans nie ma. Kaniec filma. Niech dzieje się wola boska.

Oddaję arkusze i wychodzę na korytarz. Po kilku dniach ogłoszenie wyników i zamieniamy się w słupy soli: Siwek, swoim barwnym językiem najpierw opowiedział jak Jadźka do Paryża przez Bombaj i Kocmyrzów jechała, potem narzekał że porównanie mojego wyniku z prawidłowym zajęło mu dwie godziny rozwiązywania równości i wreszcie ogłosił wyniki. Za moją pracę piątkę na równi z kilkoma, od zawsze matematycznymi tuzami! Za zagmatwanie. Za wybrnięcie. Za niesłychany, głupi, babski sposób. Za stworzenie matematycznej zagadki. Za to, owo i coś tam jeszcze.

Ponieważ dla wszystkich ten wynik nosił cechy tak zwanego fuksa, część ustna matematycznej matury odbyła się jak każda normalna lekcja - Jadźka przy tablicy, zadania z karteczki wylosowanej - za łatwe; do rozwiązania to, co Siwek wymyślił na poczekaniu, "czesząc" gęstym grzebieniem cztery lata nauki.

Z powodów, które obwieścił zbulwersowanej takim trybem egzaminu komisji: przecież muszę w końcu sprawdzić czy ona jest, czy tylko udaje głąba.

Dlaczego to wspominam? Bo naprawdę nie wiem czy obecne przepisy i regulaminy pozwoliłyby nauczycielowi na na tak autentyczne sprawdzenie wiedzy ucznia. Aktualny system egzaminów niewiele ma wspólnego z ówczesnym. Jedyne co łączy nas, maturzystów sprzed pół wieku i obecnych, to takie samo zdenerwowanie i uczucie kompletnej pustki w głowie przed wejściem na salę. A cała reszta? Chyba już porównaniom nie podlega.

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto