Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jarosław Kret w Ostrowcu: "Jestem zwierzęciem ciepłolubnym"

Redakcja
Jarosław Kret po siedmiogodzinnej podróży wysiada z samochodu.
Jarosław Kret po siedmiogodzinnej podróży wysiada z samochodu. Krzysztof Krzak
Na spotkanie zorganizowane 8 czerwca 2011 roku przez Miejską Bibliotekę Publiczną w Ostrowcu Świętokrzyskim Jarosław Kret przybył spóźniony pół godziny, po 7 godzinach nieprzerwanej podróży: jadąc z Opola utknął w rozkopanej Częstochowie, a i później nie było lepiej na naszych "polskich drogach". Licznie przybyli wielbiciele telewizyjnego "pana od pogody" wytrwale jednak czekali, mimo duchoty spowodowanej upałem.

Pracuś - perfekcjonista

A czekać warto było, bo Jarosław Kret jest interesującą osobowością, a przy tym człowiekiem nie mającym w sobie nic z napuszonego gwiazdora telewizyjnego, bezpośrednim, kontaktowym, ciekawie opowiadającym kompetentnym dziennikarzem, reporterem i autorem książek: "Kret na pogodę", "Madagaskar", "Moja Ziemia Święta" i "Moje Indie". To promocji tej ostatniej i opowieściom o Indiach było w głównej mierze poświęcone spotkanie w Ostrowcu Świętokrzyskim. Ale Kret opowiadał też o swoim życiu, pracy, fascynacjach. I robił to w sposób ... fascynujący. Przez ponad trzy godziny. A potem jeszcze jechał do Warszawy, gdzie w czwartek miał nagrywać kolejny program z cyklu "Podróże z barometrem" dla TVP Info, po czym znów wracał do Opola, gdzie w piątkowy wieczór poprowadzi koncert "Debiuty" 48. Festiwalu Polskiej Piosenki. To będzie też jego debiut w roli festiwalowego konferansjera.

Bo Jarosław Kret, jak sam wyznał, lubi nowe wyzwania i jest pracoholikiem. A w dodatku perfekcjonistą. Jego wojaże po świecie to przede wszystkim ciężka praca, związana na przykład z powstawaniem kolejnych odcinków programu "Planeta według Kreta", który być może zostanie wznowiony jesienią. Ekipa współpracująca z nim wie, że na labę raczej nie ma co liczyć. Kiedy przez kilka dni kręcili zdjęcia na Mauritiusie, na plaży "byczyli" się całe ... 20 minut!

Zapytany o to, jak i gdzie najbardziej lubi odpoczywać, jedynkowy "pogodynek" odpowiedział: - Jeżdżę na wykopaliska archeologiczne do Libanu, pomęczyć się. Mój kolega ze studiów jest szefem polsko-libańskiej misji archeologicznej i prawie co roku jeżdżę do niego i jego ekipy na 2 - 3 tygodnie. Ja nie umiem odpoczywać bez ruchu i wysiłku. Od 2000 roku praktycznie nie miałem urlopu w potocznym tego słowa rozumieniu.

Tym, którzy chcą się w tym roku wybrać na wypoczynek w Polsce, Jarosław Kret radzi zrobić to w lipcu, pogoda ma być piękna. Nie poleca natomiast Egiptu, Turcji, Tunezji czy Maroka latem, by nie narazić się na "zemstę faraona", czyli dolegliwości spowodowanych wysoką temperaturą i obżarstwem połączonych z nicnierobieniem. Opisał tę przypadłość w książce "Mój Egipt", która ma się ukazać we wrześniu tego roku.

Niedoszły filolog klasyczny

Zanim został "panem od pogody", Jarosław Kret przez kilka lat był dziennikarzem, który zajmował się przybliżaniem widzom świata. Pokazywaniem go takim, jakim jest, byśmy jako Polacy nie mieli problemów z przyjmowaniem innych krajów i narodów, gdy stanowić będziemy składową część wielkiej wspólnej Europy (było to jeszcze w czasach naszej izolacji od Europy Zachodniej, przed wstąpieniem do UE). Pomogły mu w tym ukończone studia. Jako laureat olimpiady przedmiotowej miał ułatwiony wstęp na wyższe uczelnie.

Wybrał filologię klasyczną, czyli zgłębianie łaciny i greki, bo chciał, by jego przyszła praca wiązała się z ciepłymi rejonami świata ("Jestem zwierzęciem ciepłolubnym. Kocham słońce" - wyznał podczas spotkania w ostrowieckim BWA). Uciekł jednak z tego kierunku studiów po dwóch tygodniach, nie zatrzymał go nawet fakt, iż na roku był "rodzynkiem" wśród 18 dziewczyn. Przeraziło go 46 godzin tygodniowo zajęć, których większość polegała na wkuwaniu formułek łacińskich i greckich na zasadzie "jakby ktoś młotkiem w blachę stukał". I wtedy spotkał koleżankę z liceum, która nie dostała się na arabistykę, ale zaproponowano jej w zamian studia na egiptologii. Na całym roku było 5 studentów, tygodniowo mieli 12 godzin zajęć. - Egipt, pomyślałem sobie, jeszcze dalej niż Grecja, też ciepło - wspomina Jarosław Kret. - Napisałem podanie, że chcę być Champolionem, odkrywać kolejne tajemnice egipskie i zostałem studentem egiptologii. Zgłębianie pisma egipskiego też kłóciło się z moim temperamentem, ale szybko nadarzyła się okazja wyjazdu do Egiptu. Dostaliśmy głodowe stypendium, ale dorabialiśmy sprzedając miedzy innymi przywiezione z Polski srebrne lisy, w których eleganckie Egipcjanki chodziły do teatru.

I to podczas tego stypendialnego pobytu pod piramidami postanowił, że będzie dziennikarzem robiącym filmy o ludziach z innych kręgów kulturowych i jeżdżącym po świecie jak jego idole: Tony Halik czy Ryszard Badowski. Swą wiedzę Kret poszerzał na kolejnych studiach: afrykanistyce, archeologii śródziemnomorskiej, kulturoznawstwie. - Studiowałem dla wiedzy, nie dla dyplomu - zastrzega pan Jarosław. - Ta wiedza pozwoliła mi pojechać w świat z podniesionym czołem, bez kompleksów.

Pan z telewizji

Telewizja pojawiła się w życiu Jarosława Kreta na początku lat 90. minionego wieku, trochę przez przypadek, jak to często bywa. Była to prywatna Nowa Telewizja Warszawa stworzona przez ludzi z kręgów "Solidarności": Michała Komara i Mirosława Chojeckiego. Nie było wtedy jeszcze TVN czy Polsatu. Poszukiwali ludzi nieskażonych manierami wyniesionymi ze "starej" telewizji. Kolega powiedział Kretowi, że NTW szuka kandydatów na stanowisko prezenter - reporter. Ten przyszedł, stanął przed obliczem reżysera Wyszyńskiego. Po przesłuchaniu dowiedział się, że sepleni, "podrywa koguty" (to jest: robi błędy intonacyjne podczas zadawania pytań). Myśląc, że wszystko już stracone, kandydat na prezentera zaoferował się, że może zostać gońcem, wszak niejeden "wielki" tak zaczynał karierę. I wtedy usłyszał od reżysera: - Seplenić seplenisz, no i te koguty... Ale masz jeden walor: niebieskie oczy, za które babki cię będą kochały! I tak trafił Jarosław Kret na półtora roku do NTW.

Po jej rozpadzie trafił do Teleexpressu, gdzie przeszedł prawdziwą szkołę zawodu: naukę logicznego czytania i interpretowania tekstów, właściwego zachowania się przed kamerą. Wtedy też zrozumiał, że należy mówić prostym, zrozumiałym językiem. Do dziś prezentując pogodę nie mówi, że nadciągają "fronty atmosferyczne", ale że nadchodzą opady lub burze, bo to jest zrozumiałe przez wszystkich widzów. W Teleexpressie nauczyli go też, jak walczyć ze swoim seplenieniem, nie tylko uświadamiając sobie, że Wojciech Mann też sepleni.
Te niedoskonałości zakrywa Jarosław Kret odpowiednią tonacją głosu, interpretacją tekstu, a od siebie dodam, że także niezwykle interesującym sposobem opowiadania, powodującym, że słuchacz nie zwraca uwagi na owo miękkie sz czy cz.

Z Teleexpressu Jarosław Kret trafił do Warszawskiego Ośrodka Telewizyjnego, gdzie robił cykl programów "Klub podróżnika", reaktywował kultowy "Klub sześciu kontynentów". A stamtąd przeszedł do magazynu "National Geographic". Jeździł po świecie z aparatem fotograficznym i robił reportaże. Po odejściu z etatu w tym czasopiśmie rozpoczął się okres jego wyjazdów do Indii; mało brakowało, a ożeniłby się tam z gwiazdą Bollywood. Na szczęście dla swoich wielbicieli, Jarosław Kret wrócił do Polski, pisze książki, robi filmy podróżnicze, prezentuje pogodę w TVP 1, a na spotkaniach autorskich ... stroje indyjskie. W przyszłości chciałby przybliżyć widzom Cejlon, a prywatnie - zwiedzić Japonię.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Danuta Stenka jest za stara do roli?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto