Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jerzy Dudek - tańczący między słupkami

Bartosz Zasławski
Bartosz Zasławski
- Dużo więcej mogłem przegrać niż wygrać tym meczem - mówił w środowy wieczór po swoim pożegnalnym występie w kadrze. Ale jeśli o kimś można powiedzieć, że znalazł się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie, to właśnie o Jerzym Dudku.

"Piłka dostała jeszcze poślizgu, po odbiciu od mokrej murawy. Udało mi się tylko ją odbić. Zobaczyłem, że spada najwyżej dwa metry przed bramkę. Miałem nadzieję, że pomogą mi obrońcy. Sam nie mogłem się tak szybko podnieść, żeby ją złapać lub wybić. Próbowałem przynajmniej wstać i wyjść z bramki (...) Gdy się trochę pozbierałem i byłem już na kolanach, odruchowo uniosłem ręce. To był czysto instynktowny ruch". Tak pisał w swojej autobiografii o spektakularnej paradzie po dwóch strzałach Andrija Szewczenki w ostatnich minutach dogrywki meczu meczów, widowiska nad widowiskami - starciu Liverpoolu z Milanem, który bramkarzowi The Reds zapewnił piłkarską nieśmiertelność.

Stambulska noc była świadkiem wydarzeń absolutnie niewiarygodnych - nigdy wcześniej i nigdy później finał Ligi Mistrzów nie miał tak dramatycznego przebiegu, a w centrum tego szaleństwa znalazł się Jerzy Dudek. Wtedy jeszcze nie wiedział, że najpiękniejszy moment swojej kariery będzie w zasadzie jej ostatnim wzniosłym aktem.

Gdyby nie został piłkarzem, założyłby kask ochronny, podbijał kartę pracy i z kilofem w ręku z innymi górnikami jechał kilkaset metrów pod ziemię. To była przymusowa tradycja przekazywana z ojca na syna w 39-tysięcznym Knurowie, który w pierwszej połowie lat 90. nie oferował wielu atrakcji.

Odskocznią od przemysłowego krajobrazu Górnego Śląska była dla Dudka piłka. Powoli piął się po drabinie lokalnych klubów, aż z Concordii ściągnął go do Sokoła Tychy Bogusław Kaczmarek, znany z wyławiania młodych pereł. W Tychach 22-letni bramkarz gościł ledwie przez pół sezonu, bo jego talent dostrzegli skauci Feyenoordu Rotterdam. Zimą 1996 r. Sokół wybrał się na zgrupowanie do Holandii, a jednym z jego sparingpartnerów miał być właśnie gospodarz De Kuip, w składzie z m.in. Ed de Goeyem i Ronaldem Koemanem. Dudek zrobił dobre wrażenie, był na bieżąco monitorowany i latem w Kraju Tulipanów zameldował się na stałe.

Pierwszy sezon, tak jak można było się spodziewać, spędził na ławce asymilując się w klubie-legendzie, poznając otoczkę Eredivisie i podglądając na treningach De Goeya, który niebawem dostał ofertę z Chelsea. Tak dla anonimowego polskiego bramkarza otworzyły się drzwi do bramki Feyenoordu. Na holenderskich boiskach zrobił furorę. Wkrótce wybierano go najlepszym bramkarzem, piłkarzem i obcokrajowcem ligi. Ekipa z Rotterdamu zdobyła tytuł 14. tytuł w historii, grała w Lidze Mistrzów. Dudka zauważyła Europa.

Pierwszym klubem, który poważnie rozważał zatrudnienie Polaka był Arsenal, szukający następcy dla wiekowego Davida Seamana. Dudek nawet przyleciał do Londynu porozmawiać z Arsenem Wengerem. Francuski menadżer oprowadził go po Highbury, opowiedział jak funkcjonuje klub, czego po nim oczekuje. Do potwierdzenia transferu zostały tylko szczegóły, które jednak okazały nie do przebrnięcia. Władze Feyenoordu przedstawiły zbyt wygórowane warunki.

Skorzystał na tym Gerard Houllier, krok po kroku odbudowujący zepchnięty na boczny tor Liverpool, czekający na mistrzostwo od 1989 r. Tym razem negocjacje przebiegły w bardziej cywilizowany sposób. Polak od razu wskoczył do bramki i w debiutanckim sezonie zbierał bardzo dobre noty.

Wpływ Francuza na zespół słabł jednak tak jak słabło jego serce (miał zawał). Forma Jerry'ego, jak nazywano go na Wyspach, również pikowała. W meczu z Manchesterem United zaliczył kompromitująca wpadkę, gdy w prostej sytuacji piłka przeleciała mu między nogami i rękami, a do pustej bramki skierował ją Diego Forlan. Błędy, szczególnie te wynikające z twardej gry na przedpolu, mnożyły się. Nie Dudek pierwszy i nie ostatni (by wspomnieć Luisa Suareza) nie poradził sobie z angielskimi tabloidami, które mają moc zwalniania trenerów i wpływania na losy piłkarzy. Każde jego potknięcie było skrzętnie notowane, bo za jego plecami czyhał perspektywiczny Chris Kirkland, wtedy uważany za najpoważniejszego kandydata do bluzy bramkarskiej z numerem 1 w reprezentacji Albionu. Kirkland nie zrobił kariery, jakiej mu wróżono. W kadrze zagrał raz, dziś zapomniany gra na zapleczu Premier League w Sheffield Wednesday.

Kiedy możliwości współpracy Houlliera z władzami Liverpoolu wyczerpały się, w jego miejsce przyszedł Rafael Benitez, świeżo upieczony triumfator Pucharu UEFA z Valencią. Taktyk, organizator, mający wykrzesać więcej z drużyny wzmocnionej nabytkami z Hiszpanii, Xavi'm Alonso i Raulem Garcią. O ile jedno nie zmieniło się do dziś - Liverpool na tytuł czeka dalej, to zwycięstwo w Lidze Mistrzów, do której The Reds nie startowali, bynajmniej, w roli faworyta, można poczytać jako sukces w skali giga.

Nie był to koniec iberyjskiej kolonii nad rzeką Mercy. Benitez ściągnął z Villarealu Pepe Reinę, niewysokiego, ale obdarzonego refleksem i świetnie wprowadzającego piłkę do gry precyzyjnymi wykopami. Hiszpan wygrał rywalizację ze swoim starszym konkurentem.Niespodziewanie chyba i dla samego Dudka zgłosił się po niego klub, któremu się nie odmawia. Real szukał solidnego następcy dla Ikera Casillasa. Takiego, który pogodzi się z etatową rolą zmiennika, ale zadowoli się, że w zaawansowanym sportowo wieku otrzymał szansę bycia częścią wielkiego projektu. Dudek spełniał oba te warunki. Przez cztery sezony w Madrycie zagrał dwa razy, w Pucharze Króla i Lidze Mistrzów.

Spór o to, czy był najlepszym polskim bramkarzem w historii, jest nierozstrzygalny. Postacie Tomaszewskiego czy Młynarczyka współczesnym odbiorcom futbolu na świecie nic nie mówią, nazwisko Dudek odmieniał cały piłkarski świat. Ale w odróżnieniu od swoich poprzedników, poza eliminacjami do mundialu w Korei i Japonii w zasadzie nie przysłużył się reprezentacji. W swoich dwóch meczach przeciw współgospodarzom turnieju i Portugalii niby nie zawinił przy żadnej bramce, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że mógł zachować się lepiej. Nie uniósł ciężaru mentalnego turnieju, który - jak przyznał później - przerósł całą reprezentację. Organizacyjnie i sportowo.

Potem dla Dudka była tylko gorzej. Nieudane eliminacje do Euro 2004 były ostatnimi, w których regularnie występował od pierwszego do ostatniego meczu. Paweł Janas niespodziewanie nie zabrał go (już rezerwowego w Liverpoolu) na mistrzostwa świata w Niemczech. O braku powołania dowiedział się oglądając konferencję prasową selekcjonera, odczytującego nazwiska swoich wybrańców.

W biało-czerwonych barwach autora najsłynniejszego tańca między słupkami próbował odbudować stary znajomy (również znajomy jego menadżera Jana de Zeeuwa) z Feyenoordu Leo Beenhakker, ale wystarczyło 90 minut i kilka wpadek w otwierającym eliminacje do Euro 2008 meczu z Finlandią, by Holender porzucił ten pomysł. To już nie był ten sam Dudek co kiedyś.

Czym zajmuje się dziś? Prowadzi fundację "Dobry Start", gra towarzysko z Liverpool Legends, odwiedza pola golfowe, zrobił licencję zawodowego kierowcy, podobno przymierza się do beach soccera, który jednak więcej wspólnego ma ze słowem beach niż soccer. Wzbudzająca powszechną zazdrość sportowa emerytura.

Z Liechtensteinem, tak jak lata temu, w bramce zastąpił go Artur Boruc.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

MECZ Z PERSPEKTYWY PSA. Wizyta psów z Fundacji Labrador

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto