Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jerzy Grzywacz: To była walka o suwerenność Polski

Darek Szczecina
Darek Szczecina
Pomnik małego powstańca
Pomnik małego powstańca Ze zbiorów autora
O największym zrywie zbrojnym przeciwko niemieckiemu okupantowi wspomina Jerzy Grzywacz - harcerz z Szarych Szeregów i żołnierz powstania warszawskiego.

W przeddzień rocznicy wybuchu powstania warszawskiego o chwilę wspomnień i refleksji poprosiłem uczestnika tamtych walk - Jerzego Grzywacza, konspiracyjny pseudonim Tapir, obecnie prezesa Oddziału Morskiego Stowarzyszenia Szarych Szeregów.

Darek Szczecina: Jak Pan, z urodzenia gdynianin, znalazł się w Warszawie?
Jerzy Grzywacz: Do wojny mieszkaliśmy w Gdyni. Tu należałem do harcerstwa, do drużyny prowadzonej przez harcmistrza Lucjana Cylkowskiego. W 1939 ojciec został zmobilizowany i bronił Kępy Oksywskiej. Po klęsce wrześniowej ojciec dostał się do niewoli a nasza rodzina została pozbawiona środków do życia. W tamtym czasie z kolegami zbierałem ubrania i żywność dla jeńców pracujących na bulwarze. W marcu 1940 po powrocie ojca z niewoli zostaliśmy wysiedleni do Warszawy.

1 sierpnia o godz. 17 zawyją syreny upamiętniające 70. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Zatrzymaj się i oddaj hoł naszym powstańcom.

Powstanie Warszawskie nie było pierwszą Pana akcją konspiracyjną
podczas II wojny światowej. Jak Pan, młody chłopak, trafił do konspiracji?
W Warszawie, podczas nauki w Gimnazjum Mechanicznym, zostałem wciągnięty do Szarych Szeregów. Należałem do Roju Kampanii Wrześniowej. Naszym znakiem rozpoznawczym były czarne szpilki w klapach marynarek. Jedną z konspiracyjnych akcji było złożenie kwiatów i zatknięcie biało-czerwonych chorągiewek na grobach polskich żołnierzy w podwarszawskiej miejscowości - Brwinowie. Ponadto my, Zawiszacy, dokonywaliśmy dokładnego rozpoznania i sporządzaliśmy plany uwzględniające przejścia, podwórza i ruiny. Były one przekazywane do sztabu AK i wykorzystywane w różnych akcjach.

Czy już podczas Powstania, chodził Pan na czołgi z butelką benzyny, jak to pokazują na filmach?
Nie. Byłem łącznikiem kpt. Krybara - dowódcy 3 i 8 zgrupowania na Tamce. Naszym zadaniem było przenoszenie rozkazów. Byliśmy dyspozycyjni dniem i nocą. Nieraz szliśmy pod obstrzałem niemieckim. W nocy było, oczywiście, łatwiej. Broni nie mieliśmy, meldunki były zaszyfrowane a chodziliśmy po cywilnemu. Często ułatwiało to nam przejście przez linię wroga i wykonanie zadania.
Miał Pan jakąś wpadkę?
Nie, nigdy nie wpadłem w ręce Niemców. Chociaż raz, gdy do piwnicy wszedł za mną patrol niemiecki, nieźle najadłem się strachu.

Czesław Miłosz napisał: "Było to powstanie muchy przeciwko dwóm
olbrzymom. Jeden olbrzym stał za rzeką i czekał, aż drugi olbrzym
zdusi muchę". Jakie były nastroje powstańców, gdy to uświadomiliście sobie?
Tam gdzie byłem, na Powiślu, z początku nie było najgorzej. Dość długo funkcjonowała poczta i elektrownia, pieczono chleb. Ataki lotnicze były rzadkością. Walki trwały na obrzeżach dzielnicy. Dopiero na początku września poszło na nas główne uderzenie. Przyjmowaliśmy ludzi uciekających kanałami ze Starego Miasta. Byli wykończeni i pogrążeni w depresji. Niektórzy sprzedawali lub oddawali broń. Wtedy zdobyłem pistolet i hełm. Było ciężko, opiekowaliśmy się ludźmi ze Starówki i wśród żołnierzy szybko zapanował dobry nastrój. Pewnego dnia otrzymaliśmy zadanie utrzymania barykady i osłaniania odwrotu innym powstańcom.

Nikt z nas, harcerzy, nie myślał o tym, by uciec lub nie posłuchać rozkazu. W czasie walk zostałem raniony odłamkiem bomby w szyję. Nawet tego nie poczułem, zajmując się bardziej poszkodowanymi kolegami. Później zostałem zasypany w budynku trafionym przez bombę. Po tych niekorzystnych dla nas przejściach coś się w nas załamało. Przez pewien czas poczucie klęski dominowało, ale szybko otrząsnąłem się z tego.

Przed kilkunastoma laty Gazeta Wyborcza przedstawiła pogląd, że w godzinach kryzysu, gdy było już wiadomo, że powstanie upada, młodzi
ludzie dopuszczali się różnych występków. Chcieli zasmakować życia,
nagminnie łamali 6. przykazanie. Czy tak było w rzeczywistości?
Być może były takie pojedyncze wypadki, ja osobiście nie spotkałem
się z tym, ani nie słyszałem. Nasi dowódcy dobrze rozumieli, że wojna deprawuje, że trudno będzie odbudować kraj z pomocą społeczeństwa
moralnie zniszczonego. Dlatego u nas, w Szarych Szeregach, kładziono duży nacisk na stronę wychowawczą, moralną. Tamte lata były dla nas lekcją patriotyzmu, poczucia odpowiedzialności i obowiązku. Nie było samosądów, mordów i rozbojów. Był natomiast u nas waleczny oddział utworzony z warszawskich chuliganów i złodziejaszków. Stali się innymi ludźmi, gdy zaczęli walczyć dla szlachetnej idei.

Jak z perspektywy czasu ocenia Pan powstanie? Czy nie było ono bezsensownym przelewaniem krwi?
Jest to pytanie z rodzaju tych nie do rozstrzygnięcia. Zdaję sobie sprawę, jak tragiczne skutki pociągnęło za sobą powstanie. Ale uważam, że nie było innego wyjścia. Dziś wiemy, że Stalinowi, mimo deklaracji niesienia pomocy, zależało na upadku powstania. Gra toczyła się o wielką stawkę - o suwerenność Polski. Niestety, przegraliśmy. Było to prawdziwym wstrząsem dla ludzi. Zdaliśmy sobie sprawę z prawdziwych intencji Stalina. Jestem jednak przekonany, że dzięki temu potrafiliśmy w swoich domach zachować pełną świadomość
historyczną i tożsamość narodową. Przetrwaliśmy okres komunistycznego zniewolenia. Okupiony wielkimi stratami zryw zbrojny 1944 roku nie poszedł całkiem na marne.

Dziękuję za rozmowę i te refleksje

Znajdź nas na Google+

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto