Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

JOW-y niszczą demokrację

Michał Górawski
Michał Górawski
Popularnością w Polsce cieszy się ostatnio idea wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Sejmu. Niestety, można odnieść wrażenie, że większość jej zwolenników nie zdaje sobie sprawy ze skutków, jakie to przyniesie.

W takiej ordynacji wyborczej okręgów jest bardzo dużo – dokładnie tyle ile wynosi liczba przedstawicieli – i z każdego z nich jest wybierany jeden kandydat, który uzyska największą liczbę głosów. Zwolennicy JOW-ów uważają, że w ten sposób wyeliminują dominację partii w życiu politycznym, zwiększą szanse kandydatów niezależnych, przybliżą wyborców do ich reprezentanta, a także uproszczą system wyborczy, czyniąc go bardziej zrozumiałym dla przeciętnego obywatela.
Generalnie JOW-y mają zdemokratyzować parlament i zwiększyć wpływ wyborców na podejmowane przez polityków decyzje. Założenia te są bez cienia wątpliwości słuszne. Niestety, nawet najpiękniejsza teoria musi prędzej czy później zostać skonfrontowana z rzeczywistością. W tym przypadku to zderzenie jest wręcz miażdżące i powinno wywołać w zwolennikach takiego systemu wyborczego głęboką refleksję. W istocie tą drogą nie może i nie zostanie zrealizowane żadne z założeń, które przyświeca jego orędownikom. Więcej – stoją one w jawnej sprzeczności z logiką i sposobem działania tej ordynacji. W jaki sposób? Otóż, jeśli przyjmiemy, że w jakimś okręgu jest 4 kandydatów, a liczba wyborców w nim wynosi 100 osób, to przy wyniku wyborów; 29 głosów dla kandydata A, 26, dla B, 23, dla C i 22 dla D mandat uzyska A. Głosy nie oddane na niego zostaną de facto zmarnowane. Tylko jego zwolennicy będą reprezentowani, choć innych kandydatów poparło 71 osób. W demokratycznych realiach, przy kilku silnych partiach podobne proporcje zdarzają się bardzo często.
Krótko mówiąc ordynacja ta oparta jest na założeniu, że zwycięzca bierze wszystko. Dla pozostałych, choć zazwyczaj stanowią sporą większość, nie zostaje kompletnie nic. Trudno w takich warunkach doszukiwać się realizacji szczytnych ideałów, które przyświecają polskim zwolennikom JOW.
Prawdziwość mojej tezy będzie jednak najbardziej widoczna, gdy zobaczymy jak taki system funkcjonuje na konkretnych przykładach.

Wielka Brytania. Większość dla torysowskiej mniejszości
W tym kontekście szczególną uwagę warto zwrócić na wyniki niedawnych wyborów parlamentarnych w Wielkiej Brytanii. Zjednoczone Królestwo, ojczyzna JOW-ów i najstarsza nowożytna demokracja na świecie, jest podawana przez Pawła Kukiza, a także innych popierających tę ordynację, jako podręcznikowy przykład jej zbawiennego wpływu na jakość rządzenia krajem. Spróbujmy zatem na podstawie ogólnodostępnych danych zweryfikować to przekonanie.
W tegorocznej generalnej elekcji najwięcej głosów zdobyła Partia Konserwatywna, tradycyjnie określana mianem torysów. Ugrupowanie premiera Davida Camerona zdobyło 36,9 % głosów. Na drugim miejscu uplasowało się największe stronnictwo opozycji, czyli centrolewicowa Partia Pracy, określana mianem laburzystów. Obóz polityczny prowadzony przez Eda Milibanda uzyskał 30,4 % poparcia. Na dalszych miejscach uplasowały się eurosceptyczna Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP) 12,6% i Liberalni Demokraci z dorobkiem 7,9 %.
W realiach jednomandatowych okręgów wyborczych podane wyżej poparcie, nieco przekraczające 1/3 wyborców, dało torysom 331 mandatów i samodzielną większość w liczącej 650 deputowanych Izbie Gmin! Z kolei laburzyści otrzymali 232 mandaty. Trzecią reprezentację w parlamencie uzyskała natomiast… Szkocka Partia Narodowa, która na większości terytorium kraju nawet nie wystawiła kandydatów! Wzrost nastrojów nacjonalistycznych w Szkocji spowodował jednak, że ugrupowanie to z poparciem wśród tamtejszych wyborców na poziomie 50 % uzyskało 56 z 59 mandatów do zdobycia w tym kraju. UKIP, na który głos oddało prawie 4 miliony Brytyjczyków uzyskał jednego przedstawiciela, czyli o 7 mniej niż Liberalni Demokraci na których zagłosowało ledwie 2,5 miliona osób. W ten sposób konserwatyści, dysponujący poparciem jednej trzeciej elektoratu, mogą dzięki posiadanej większości przegłosować każdą ustawę, nawet jeśli pozostałe partie reprezentujące w sumie 2/3 Brytyjczyków będą temu przeciwne. Jednocześnie popierane przez kilka milionów obywateli ugrupowania spoza „wielkiej dwójki”, czyli laburzystów i torysów, uzyskały reprezentację nieproporcjonalnie małą w stosunku do uzyskanej liczby głosów.
Taki rezultat elekcji nie jest bynajmniej owocem wyborczych przekrętów. Spiskowe teorie dziejów także w tym przypadku nie mają żadnego sensu. Jedyną przyczyną tego stanu rzeczy jest sama natura jednomandatowych okręgów wyborczych, które promują duże ugrupowania, marginalizując średnie i małe.
Nie jest również prawdziwa teza, jakoby JOW-y odpartyjniały system polityczny. W Zjednoczonym Królestwie kandydaci niezwiązani z partiami nie zdobyli żadnego mandatu, a fakt, że liczba uzyskanych miejsc w parlamencie bezpośrednio wynika z poparcia dla całej partii jednoznacznie wskazuje, iż również Brytyjczycy nierzadko głosują na szyld. Stwierdzenie „przecież to do Wielkiej Brytanii emigrują Polacy, a nie odwrotnie, więc na pewno nie może być zła ta ordynacja”, które często wobec powyższej argumentacji stosują zwolennicy JOW, i które ma wielkie szanse by paść w komentarzach pod tym artykułem, jest demagogiczne, a przez to nieprawdziwe. Trzeba mocno i uczciwie powiedzieć, że nie istnieje korelacja pomiędzy ordynacją wyborczą, a jakością rządzenia państwem. Znakomicie zarządzana są także Szwecja czy Holandia, gdzie stosuje się ordynację proporcjonalną. Tam też Polacy wyjeżdżają. Fakt, że Zjednoczone Królestwo jest bez wątpienia lepiej rządzone niż Polska, a tamtejsza klasa polityczne należy do jednych z najlepszych na świecie, nie wynika z prawa wyborczego, ale z długoletniej tradycji polityki demokratycznej w tym kraju. Tej różnicy nie przeskoczymy żadnym systemem wyborczym i stawianie innej tezy jest zwykłą manipulacją lub przejawem niewiedzy.

JOW-y w polskim samorządzie. Rzeź opozycji.
Sympatycy ruchu na rzecz wprowadzenia w naszym kraju JOW-ów zapominają, że taki system już w Polsce funkcjonuje. Na podstawie takiej ordynacji wybieramy Senat oraz rady miast i gmin z wyjątkiem tych funkcjonujących na prawach powiatu.
W przypadku Senatu konsekwencje są identyczne jak w brytyjskiej Izbie Gmin. Izba wyższa polskiego parlamentu jest całkowicie zdominowana przez Platformę Obywatelską oraz Prawo i Sprawiedliwość – dwie główne partie występujące na scenie politycznej. Włos na głowie demokraty jeży się dopiero, gdy przyjrzymy się wynikom wyborów na szczeblu samorządowym.
Analiza danych ogólnie dostępnych na stronie internetowej PKW wskazuje jednoznacznie, iż JOW-y w polskich gminach tworzą de facto system monopartyjny. Ugrupowanie z największą liczbą głosów przejmuje całkowitą dominację nad lokalną sceną polityczną. Szczególnie sprzyja to komitetom dotychczasowych wójtów, burmistrzów i prezydentów. Doświadczenia wyborcze w polskich samorządach od lat wskazują, że słabe zainteresowanie mieszkańców lokalną polityką oraz szerokie uprawnienia organów wykonawczych miast i gmin powodują, iż dotychczas rządzący zyskują polityczną premię, która na starcie kampanii wyborczej daje im, a także tworzonym przez nich lokalnym komitetom, często będącym jedynie listkiem figowym dla terenowych struktur partii politycznych, znaczącą przewagę. Przy ordynacji proporcjonalnej ma to mniejsze znaczenie, gdyż opozycyjne komitety zazwyczaj wprowadzają jakąś grupę przedstawicieli, która pozwala im zaistnieć w świadomości obywateli i skuteczniej patrzeć zwycięzcom na ręce. JOW-y sprawiają jednak, że premia dla obecnego włodarza i jego przewaga, często wynikająca tylko z rozpoznawalności, skutkuje przejęciem przez niego absolutnej władzy.
Tezę powyższą znakomicie udowadniają konkretne przykłady. I tak w Kutnie komitet urzędującego prezydenta dostał 38 % głosów, co dzięki jednomandatowym okręgom wyborczym dało mu 100 % mandatów w Radzie. 62 % mieszkańców zostało bez jakiegokolwiek głosu w tym gremium. W Lubinie komitet wyborczy prezydenta Roberta Raczyńskiego otrzymał w wyborach do rady 55 % czyli 22 mandaty na 23 możliwe. Jedynym radnym, który uzyskał mandat z innego komitetu jest Stanisław Klimowicz, który publicznie określa siebie mianem „człowieka Raczyńskiego”. 45 % mieszkańców Lubina nie ma reprezentanta w radzie miejskiej. W Nowej Soli komitet Wadima Tyszkiewicza, urzędującego prezydenta, uzyskał 19 mandatów na 21 przy 52 % głosów. Najbardziej paradoksalny jest chyba przykład Głogowa gdzie dotychczasowy włodarz, Jan Zubowski, przegrał wybory prezydenckie, ale dzięki 29 % głosów uzyskanych przez jego komitet posiada samodzielną większość w radzie (14/23 radnych, czyli 60 % składu). Ta wyliczanka nie jest grupą wyszukanych przeze mnie wyjątków. Przeciwnie – to reguła.
W Polsce większościowa ordynacja do rad miejskich i gminnych spowodowała polityczną zagładę lokalnej opozycji dając rządzącym całkowity monopol na władzę, a co za tym idzie, polityczną bezkarność. Oczywiście od tej reguły zdarzają się wyjątki, są one jednak nieliczne i nie zmieniają całego obrazu. Jak bardzo mają się te fakty do pięknych ideałów ruchu na rzecz JOW? Odpowiedź na to pytanie nasuwa się sama.

Fałszywa alternatywa.
Jednomandatowe okręgi wyborcze oznaczają samodzielne rządy mniejszości, czasem absolutne rządy niewielkiej większości. Pozbawiają wielkiej części wyborców reprezentacji, uniemożliwiają powstanie silnej opozycji, której istnienie jest podstawowym elementem demokratycznej krytyki i weryfikacji władzy. We wszystkich krajach, gdzie znajdują zastosowanie, są drogą donikąd i Polska nie jest wyjątkiem. Nie dziwi więc, iż nawet w krajach anglosaskich, silnie przywiązanych do tego systemu wyborczego, coraz silniejsza jest tendencja do zmiany prawa w tym zakresie. Polska ordynacja sprawdza się znacznie lepiej choć oczywiście ma również wady. Nie jest jednak prawdą, że JOW-y są dla niej jedyną alternatywą. Istnieje na świecie kilka systemów, które mogą zastąpić stosowany w Polsce dzisiaj, a które nie wywołują tak szkodliwych konsekwencji. Być może dobrym rozwiązaniem byłoby zastąpienie metody D’Hondta metodą Sainte-Lague w podziale mandatów, co wspiera mniejsze partie, choć może prowadzić do nadmiernego rozdrobnienia parlamentu. Niektóre środowiska proponują wprowadzenie systemu pojedynczego głosu przechodniego (stv) na wzór Australii czy Irlandii. Inni sugerują, że lepiej byłoby skopiować niemiecki system mieszany. Można długo dyskutować która z tych propozycji jest najlepsza. Z pewnością jednak zapewniają one demokratyczność ciał wybieralnych, czego nie można powiedzieć o systemie wyborczym, który będziemy rozpatrywać we wrześniowym referendum. Jedno można uznać za pewne – poziom naszej klasy politycznej i debaty publicznej nie jest spowodowany ordynacją wyborczą, więc jej zmiana niczego automatycznie nie poprawi.
Twierdzenie, iż jednomandatowe okręgi wyborcze odmienią oblicze polskiej polityki jest jedynie demagogicznym szukaniem drogi na skróty, która zaprowadzić może tylko w przepaść.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto