Artyści tworzą nocą… Przynajmniej wielu „tak ma”. Jak zatem pogodzić nocne godziny pracy twórczej z prozą codziennych obowiązków w ciągu dnia? Każdy, kto „tworzy” nocą wie, że to karkołomne, a przeważnie niewykonalne zadanie.
Z takim właśnie (nakreślonym symbolicznie) problemem zmagał się Franz Kafka – przynajmniej w sztuce „Kafka tańczy” wystawianej na deskach warszawskiego Teatru Żydowskiego. Ujęcie lub nie w codziennym grafiku pozycji: „PISANIE” staje się metaforycznym pytaniem bohatera o to, co wybrać – zwyczajne życie u boku kochającej kobiety, czy sztukę.
Pytanie to splata się nierozerwalnie z innym pytaniem-problemem młodego, niepewnego siebie i kruchego Franza (brzmiącym dla nas skądinąd bardzo znacząco): „Jak żyć?!”. Słabego zdrowia i psychiki chłopak miota się między dominującą (żeby nie powiedzieć – tyranizującą go) rodziną a narzeczoną. Ta ostatnia - choć kocha, to jest pragmatyczna i zbyt „poukładana”, żeby rzeczywiście żyć z artystą i dać mu również przestrzeń do życia i tworzenia.
Na scenie przy Placu Grzybowskim to miotanie się jest znakomicie przedstawione dzięki dwóm płaszczyznom, na jakich rozgrywa się akcja przedstawiania: tej realnej, w której toczy się prawdziwe życie, i drugiej – pełnej groteskowych postaci ni to aktorów z wędrownej trupy, ni to mar i zjaw z wyobraźni pisarza.
W tej pierwszej Franz nie radzi sobie wcale. Stłamszony zwłaszcza przez apodyktycznego ojca, bez kontaktu z zapracowana żydowską Mame, ma w miarę bliską relację jedynie z młodszą siostrą.
Z przytłaczającego domu nieszczęśnik ucieka regularnie na występy obwoźnego teatru, którego aktorzy udzielają mu porad, jak grać i grę tę zastosować w życiu. Wędrowna trupa składa się z galerii karykaturalnych postaci bez wątpienia stanowiących odbicie w krzywym zwierciadle członków rodziny Kafki. Z czasem dołącza do nich praktyczna niedoszła Panna Młoda.
Żeby lepiej wyobrazić sobie panujący na scenie klimat należy wspomnieć, że wszystko dzieje się w scenografii, w której dominuje podłoga wyglądająca, jak wielka, czarno-biała szachownica. Bohaterowie, jak pionki w szachowej rozgrywce, poruszają się po niej, przestawiając nieduże stoły i krzesła (co też oczywiście nie jest bez znaczenia). Dodatkowo aktorzy-mary wyobraźni Franza przywodzą na myśl demoniczne kukiełki. Całość przypomina straszno-niesamowitą atmosferę z Alicji w Krainie Czarów… (potęgowaną przez świetną muzykę "na żywo").
Aktorzy znakomicie odnajdują się w tej dwuwymiarowej, rozmytej konwencji. Widać kunszt i wyrafinowanie profesjonalistów. Choć w wielu dynamicznych dialogach, jak i nie mniej intensywnych monologach, dają się nie raz wychwycić minimalne (a jednak nie umykające uwadze) przejęzyczenia i zacięcia…
I tak oto Kafka balansuje na granicy jawy i snu (czy też własnej wyobraźni) i toczy walkę nie tyle ze swoimi bliskimi i ich prozaicznymi wymaganiami, co z samym sobą. Musi podjąć decyzję, jak ułożyć na tej szachownicy życia swój los mężczyzny i pisarza jednocześnie. To trzyma się kurczowo Felicji w nadziei, że „wszystko jest możliwe”. To znowu biernie chowa się za polecenia rodziców.
Wreszcie dokonuje wyboru: stół, krzesło i lampa nad głową pisarza – to będzie cały jego świat. Felicja straciła narzeczonego, a czytelnicy zyskali utalentowanego pisarza, którego geniusz wiele wniósł do dorobku światowej literatury.
Choć to Franz i jego zmagania dotyczące wyboru życiowej drogi, określenia tożsamości religijnej, kulturowej i narodowościowej są w centrum wszystkiego, co dzieje się na scenie, to nie można przegapić odmalowanego plastycznie obrazu całej rodziny! Bo to rodzina, jakich wiele i dziś - tak w żydowskim, chrześcijańskim i potencjalnie każdym innym kręgu religijno-kulturowym.
Dla potwierdzenia, że w tekście sztuki nie brakuje też poczucia humoru, przytoczę słowa z monologu Felicji-Panny Młodej, która tak charakteryzuje burżuazyjne (przyjmijmy, że według dzisiejszych standardów znaczy to mniej-więcej tyle, co „zamożne i wielkomiejskie”) małżeństwo: „Na początku jest miłość i stres. Potem miłość znika, a stres pozostaje”. Zdaje się, że niewiele się w tej kwestii zmieniło od czasów Kafki? ;)
Franz, tworząc swój grafik, umieścił czas na PISANIE pomiędzy godziną 22.30 a 3.00 rano. Osobiście zawsze uważałam, że to najbardziej twórcza pora;)
Tak się zastanawiam – czy zbyt innowacyjnym pomysłem byłoby prowadzenie pisemnych matur z języka polskiego w tych - tak płodnych dla pisarzy - godzinach…? (Oczywiście po uprzednim przywróceniu "egzaminu dojrzałości językowej" w jego formule dla ludzi piśmiennych…)
"Szpila" i "Tiger" znowu spełniają marzenia
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?