Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kanadyjska alternatywa w Paryżu: Besnard Lakes, Silver mt Zion

Natalia Skoczylas
Natalia Skoczylas
W Gaite Lyrique wczorajszego wieczora pojawili się bohaterowie kanadyjskiej sceny muzycznej: zjawiskowi The Besnard Lakes z ich barokowym hałasem, oraz A Silver Mt Zion z ich antykapitalistyczną sztuką.

Nie pamiętam już początku swojej historii z The Besnard Lakes - wypłynęli oni gdzieś z głębin internetowych poszukiwań i skojarzeń, i przekonali mnie od pierwszego przesłuchania. Ich niezwykłość polega głównie na połączeniu inspiracji i skojarzeń, dzięki którym słuchacz siedzący od dawna w alternatywie może dosłownie zanurzyć się w ich kompozycjach i rozgryzać je jak skomplikowane zagadki. Dlatego też opisanie The Besnard Lakes nie należy do łatwych zadań - ani to post-rock, ani alternatywny rock (cokolwiek to w ogóle oznacza), ani to folk (chociaż naleciałości typowych dla nowej folkowej amerikany nie brakuje), ani slow core, chociaż łatwo o skojarzenie wokali Jace i Olgi ze stylem Alana i Mimi z Low. Ich koncertowa forma nie odbiega od płytowego kunsztu: mnóstwo pięknego dream-popu (ostatnia płyta, "Until in Excess, Imperceptible UFO", ma sporo słodkich momentów tego typu), nagłych rozbłysków solówek, krótkotrwały acz intensywny ogrom hałasu godnego My Bloody Valentine, a potem znów przejście do smutnego slow core. Podczas koncertu dominowały najświeższe kompozycje - "46 Satires", "Colour Yr Lights In" i "Alamogordo" na zamknięcie, przeplecione starszymi "For Agent 13" i "Albatross". Świetnie się również patrzy na ten bardzo zróżnicowany zespół, z fantastyczną liderką w blond czuprynie i z basem zawieszonym na basie z odblaskowym pomarańczowym napisem "Iron Maiden", z ubranym w kontusz niemalże, wpadającym w falsety liderem, z brodatym, niezbyt filigranowym perkusistą, którego mimika uzewnętrzniała emocje i przeżycia nie z tego świata, i tak dalej, i tak dalej. Niech o poziomie tego zdecydowanie zbyt krótkiego występu świadczy pełna cierpienia twarz jednego z francuskich słuchaczy, który zrozpaczony podbiegł pod scenę i błagał o jeszcze jeden utwór.

A później było widowisko z A Silver Mt Zion - punkowym w duchu, folkowo-post-rockowym w warstwie estetycznej projekcie muzyków z Godspeed You! Black Emperor. Nie obyło się bez politycznych deklaracji i krótkich "statements" - coś, czego Godspeedzi nigdy nie robią na żywo, bo zajęci są bezustannym, niekończącym się, nieprzerwanym produkowaniem monumentalnych kompozycji, jakich nijak nie należy profanować słowem. Muszą wystarczyć nam internetowe czytanki oraz obrazy wyświetlane za nimi - i tak wiemy, skąd są i jak myślą o świecie. Oczywiście i na koncert A Silver Mt Zion jesteśmy przygotowani od strony ideologicznej, pewnie właśnie dlatego uwielbiamy ich oglądać, bo podzielamy ich poglądy. Ale tutaj są wokale i liryki, a Efrim pozwala sobie na krótkie zapowiedzi, na temat polityków, kapitalizmu, oszczędzania, życzeń samotnej śmierci wszystkim wspaniałomyślnym rządzącym, i tak dalej, i w tym duchu. Występ składał się przede wszystkim z monumentalnych utworów z ich ostatniej płyty "Fuck Off Get Free We Pour Light on Everything", wydanej na początku 2014 roku. Jest to zdecydowanie jedna z najbardziej przekonujących i poruszających płyt, jakie słyszałam od dawna - konsekwentnie Zionowska, a jednocześnie ekstremalnie, nawet jak na nich, głośna i agresywna. Nie porwę się na elaborat na temat tego wydarzenia, bo to ta misterna konstrukcja pełna napięcia, niezwykle sugestywnych dźwięków, jazgoczących skrzypiec, tradycyjnych folkowych zaśpiewów, harmonii i dysharmonii, połamanego i chropowatego piękna melodii wybuchających kaskadami hałasu, wreszcie bardzo specyficznego wokalu Efrima, jest czystej wody przeżyciem. Dajesz się wciągnąć w nurt nieoczywistych, skomplikowanych dźwięków. Ciekawi pewnie znajdą listę w internecie, ale w razie czego - "Fuck Off Get Free (For the Island of Montreal)", "Austerity Blues" , "What We Loved Was Not Enough", Rains Thru the Roof at Thee Grande Ballroom (For Capital Steez)", przeplecione zostały starszymi "Take Away These Early Grave Blues", 'Piphany Rambler", "The State Itself Did Not Agree" oraz "13 Blues for Thirteen Moons". The Silver Mount Zion Memorial Orchestra urośli w tym roku na moich bohaterów, przyćmiewając nawet, o dziwo, szerzej znany i otoczony oczywistym kultem GY!BE. Ich ostatnia płyta jest konieczną reakcją na problemy współczesności i dramatycznie spadkowe tendencje, paradoksalną i idiotyczną politykę oraz globalną ignorancję wynikającą z konsumpcyjnego zapętlenia - stąd jej potęga, stąd polityczna poetyka, stąd pewnie tak silne oddziaływanie na słuchacza. Efrim miał nadzieję, że od ostatniego koncertu w Paryżu zobaczy wszystkich w nieco lepszym świecie - niestety nie, ale walka trwa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Kanadyjska alternatywa w Paryżu: Besnard Lakes, Silver mt Zion - Nasze Miasto

Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto