Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Karnawałowa noc z Angelique Kidjo w Domu Cankarjeva

Natalia Skoczylas
Natalia Skoczylas
Koncert promujący najnowszą płytę diwy z Beninu okazał się najpewniej najlepszą karnawałową imprezą w mieście - z kostiumami, świetną muzyką, zaangażowaną konferansjerką i dwiema godzinami tańca (no prawie).

Jedna z głównych sal Cankarjev Dom, najważniejszej instytucji kulturalnej Słowenii, Gallusowa Hala, została przeznaczona na koncert wokalistki z Beninu, występującej w Lublanie w ramach cyklu muzyka świata. Trzy poziomy prawie pełne - na parterze brakowało dostawek. Po raz kolejny tutejsza publiczność dowiodła, że na dobrą muzykę zawsze znajdzie czas. Ponieważ koncert ten zbiegł się z szalonym karnawałowym weekendem, sporo osób przyszło już w kostiumach - lata 20-te, anioły, pióra i tak dalej. Całe szczęście, bo w ten sposób chociaż trochę dotrzymaliśmy kroku przepysznie ubranej Angelique, która miała tradycyjny strój: fioletową, wzorzystą suknię z rozszerzającymi się rękawami i krótkim przodem, przez który widać było w pełnej krasie jej zaskakująco smukłe nogi, obleczone w brokatowe rajstopy i czarne kozaki. Do tego żółta biżuteria (czy jest to rodzaj złota, nie mogę stwierdzić) - gruba kolia i kolczyki. Całość sprawiała piorunujące wrażenie: było w tym stroju tyle dystansu i szacunku do tradycji zarazem. Zapowiadając jedną z piosenek, taneczny weselny kawałek, mówiła o małżeństwach z wyboru i radosnych weselach w Beninie, na który kobiety szyją sobie same suknie, każda według własnego gustu - i te suknie przyćmiewają targi w Milanie i Paryżu, tak są eleganckie, ekstrawaganckie i zaskakujące. Jej pełna dowcipu i dystansu opowieść o lokalnych tradycjach i strojach, w połączeniu z faktem, że sama takie ubranie na sobie ma, świetnie pokazywały, jak ograniczony i nadęty bywa dyktat dobrego stylu w Europie, obowiązujący, dominujący wzór elegancji, w którym Angelique nijak się nie mieści - a jednak wygląda cudownie.

To może piosenka o afrykańskiej sukni?

No dobrze, ale nie o strojach miało być, a o muzyce. Angelique wybrała sobie świetne towarzystwo: dwóch muzyków z Nowego Jorku (jej gitarzysta i perkusista), Senegalczyk na perkusji i Francuz na gitarze, wszyscy cholernie uzdolnieni i szczęśliwi graniem. Chociaż koszule mieli kompletnie mokre na koniec ciężkiej pracy, uśmiech nie schodził im z twarzy. Czuć było, że ta niezwykła kobieta potrafi zadbać o pozytywne emocje w zespole - od czasu do czasu wchodzi w interakcje z muzykami, zachęca ich do improwizacji, nie jest bezustannie dominującą figurą. Dzięki temu występ był dynamiczny i przybierał różne postaci, przechodząc z bardzo etnicznej formuły, w której królują wszelkiego rodzaju bębny i rytm jest clue, do kompozycji wplatających znacznie więcej z jazzu, bluesa czy rocka. Przeważała radosna, energetyczna muzyka, do której Angelique brawurowo śpiewała, głównie we własnym języki, bodajże raz przechodząc na angielski, śpiewając utwór z najnowszej płyty "Eve" (dopiero co wydanym nota bene). Możliwości wokalne ma fenomenalne, nie wspominając o wrażliwości, która pozwala jej sprawnie mieszać etniczną artykulację z uniwersalnym stylem śpiewania. A do tego tańczy jak szalona.

Występ został okraszony całą serią opowieści i wypowiedzi - przeważnie dotyczyły one sytuacji kobiet w Afryce (tak, szeroko potraktowała temat), dotykając takich problemów jak wymuszone małżeństwa, brak edukacji, marginalna rola społeczna i traumy powojenne, odsunięcie od decyzji na wysokim szczeblu, patriarchalny system i jego konsekwencji, które są dość wyraźnie jądrem politycznych zainteresowań artystki. Jej fundacja z resztą zajmuje się ułatwianiem dostępu do edukacji dziewczynom w Afryce. Nie zabrakło też dowcipnych, uszczypliwych komentarzy w stronę "zachodu", który przedstawia Afrykę jako kontynent bezustannej biedy, śmierci i cierpienia, puentując to - "nikt na świecie nie może żyć tylko tak, dajcie spokój" i krytykując wyzysk, któremu należy dać koniec. Zdarzyły się też ciepłe nawiązania do lokalnej rzeczywistości - wsamplowała głos śpiewającej matki w pierwszą kompozycję i zaśpiewała razem z nią, później odtańczyła tradycyjny, bardzo powolny i repetytywny taniec lokalny, który jak stwierdziła jest nie dla niej, bo ona musi ruszać się szybko. Wreszcie przebiegła przez całą salę i uścisnęła ręce wszystkim napotkanym osobom, zmuszając nas do śpiewu, a na koniec zaprosiła część publiczności na scenę i urządziła na niej nie lada zabawę - każdy z zaproszonych musiał odbyć taneczny pojedynek z jej fenomenalnym bębniarzem, który improwizował dziwne rytmy i prowokował dziwne reakcje.

Repertuar koncertowy sięgał także pierwszej płyty, z 1981 roku, ale skupiał się przede wszystkim na najnowszym krążku "Eve", oczywiście z mocno feministycznym przesłaniem i kontekstem. A sam występ był po prostu wspaniały. Ta kobieta to torpeda.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto