Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kicz w polskim kinie. Dzień drugi – najgorsze filmy przygodowe

Marta Szloser
Marta Szloser
Kadr z filmu "Klątwa Doliny Węży"
Kadr z filmu "Klątwa Doliny Węży" materiały prasowe
W dniach 12-14 marca we Wrocławiu odbywa się przegląd filmów pod nazwą „Produkty filmopodobne – kicz w polskim kinie”, zorganizowany przez Klub Filmowy „Introspekcja”. W drugim dniu przeglądu widzowie oglądali najgorsze polskie filmy przygodowe.

13 marca we wrocławskim Multikinie w galerii Arkady odbyły się projekcje najgorszych, w ocenie organizatorów, polskich filmów przygodowych. Filmy były naprawdę okropne, ale publiczność bawiła się świetnie. Oto magia kiczowatego kina!

Polska Lara Croft boi się węży

Komandos Bernard Traven (Roman Wilhelmi) jesienią 1950 r. walczył z partyzantami na laotańsko-wietnamskiej granicy. Został zestrzelony i, szukając schronienia, trafił do buddyjskiej świątyni, z której ukradł tajemniczą szkatułę. Po trzydziestu latach zgłosił się do profesora Sorbony, sinologa Jana Tarnasa (Krzysztof Kolberger) specjalizującego się w starych tajskich rękopisach. Traven prosi Tarnasa o rozszyfrowanie manuskryptu, który znajduje się w szkatule. Profesor odkrywa, że jest w nim ukryty inny dokument. Oznajmia więc, że rozetnie manuskrypt „bardzo skomplikowanym aparatem własnej konstrukcji”, po czym stawia na stole coś w rodzaju prostego drewnianego imadła, które trzymało manuskrypt, gdy profesor rozcinał go skalpelem. Rzeczywiście bardzo skomplikowane. W gabinecie gaśnie światło. Monter, który przyszedł naprawić awarię, zostaje uduszony przez jadowite węże…

Tajemniczy dokument informuje o pewnej substancji, która daje władzę nad światem, a znajduje się w Dolinie Węży. Prowadzi do niej mapa wyciągnięta z manuskryptu. Obaj mężczyźni wybierają się więc na poszukiwania do Wietnamu. Towarzyszy im dziennikarka Christine Jobert (Ewa Sałacka-Krauze) związana z tajemniczą organizacją. To właśnie ona – piękna, skąpo ubrana i waleczna, mogłaby zostać uznana za polską Larę Croft, mimo iż boi się gumowych węży i nie potrafi chodzić po dziurawym moście. Ostatecznie poszukiwacze odnajdują niezwykłą amforę, w której jest tajemnicza substancja. Traven zdradza resztę wyprawy, uciekając ze znaleziskiem.

Efekty specjalne wykorzystane w „Klątwie Doliny Węży” może kiedyś robiły wrażenie, dziś mogą tylko bawić widzów. W świątyni, w której znajduje się amfora, do bohaterów filmu strzelają laserami kamienne rzeźby na ścianach. Przypadkiem na ziemi znajduje się metalowa płyta, pod którą cała trójka się chowa i w ten sposób bez szwanku pokonuje niebezpieczną trasę. Laser odbija się od płyty, która pęka dopiero wtedy, gdy wszyscy są już poza zasięgiem promieni. To jednak nie koniec – dalej czyha na nich okropny, wielki potwór z żółtymi kocimi oczami. Nie wiem z czego został zrobiony, ale był bardzo nieprzekonywający. Na szczęście dzielni poszukiwacze przygód unicestwili bestię. Kolejna scena-perełka: Breecher (Igor Przegrodzki), członek tajemniczej organizacji, ulega przeobrażeniu w obrzydliwe monstrum, gdy na jego twarz pryska dziwna substancja wydobyta z amfory… I nie pomaga tu ostrzeżenie współtowarzyszy "Kryj twarz!". Potwora trzeba więc unieszkodliwić.

Jak mówią organizatorzy przeglądu: „Fabuła tego obrazu jest tak kosmiczna, że David Lynch po jego oglądnięciu musiałby uznać, że jego twórczość jest prosta jak budowa cepa”. „Klątwa Doliny Węży” to koprodukcja polsko-radziecka zrealizowana na podstawie noweli Roberta Strattona (właśc. Wiesław Górnicki) „Hobby dr Travena”, przygodowy kicz w najgorszym (a może najlepszym) wydaniu. To po prostu trzeba zobaczyć. Nieustanny śmiech gwarantowany.

„Klątwa Doliny Węży” (1984), reżyseria Marek Piestrak, scenariusz Władimir Wałucki, Wojciech Niżyński, Marek Pietrak, zdjęcia Ryszard Lenczewski, Janusz Pawłowski, muzyka Sven Grynberg.

A Wenus nadal milczy…

Rok 1970, na Syberii odnaleziono kawałek metalu nieznanego dotąd ludzkości. Po badaniach naukowcy ustalili, że jest to fragment statku kosmicznego z Wenus, który rozbił się na Ziemi. Na Wenus wyrusza pierwsza w historii ludzkości wyprawa – pod hasłem „Astronauci wszystkich krajów łączcie się!”, uczestniczą w niej bowiem przedstawiciele Niemiec, Polski, Japonii (kobieta), Ameryki, Rosji, Afryki, Chin oraz Indii. Celem wyprawy jest porozumienia się z mieszkańcami Wenus i uniemożliwienie im inwazji na Ziemię.

Pokonawszy ogromną chmarę (!) meteorów załoga statku Kosmokrator ląduje w końcu na powierzchni Wenus. Odkrywa tam pozostałości wysokorozwiniętej wenusjańskiej cywilizacji, zniszczonej przez nieumiejętne obchodzenie się z energią atomową, która miała zostać wykorzystana w czasie inwazji na naszą planetę. Na Wenus wyzwalają się niszczycielskie siły, które zmuszają załogę do powrotu na Ziemię. Ale nie wszyscy przeżyli wyprawę…

Efekty specjalne wykorzystane w filmie są naprawdę niezłe, jak na tamte czasy. Dziś uśmiech na twarzy widza wywołuje wnętrze Kosmokratora pełne banalnych i do niczego niepotrzebnych migających światełek czy krajobraz Wenus usiany dziwacznymi konstrukcjami – szklanymi lasami, dziurawymi wieżami itd. Niestety, aktorzy nie dali z siebie wszystkiego, w ogóle niewiele z siebie dali. Są sztuczni, plastikowi, mówią tak, jakby recytowali wiersz – szczególnie Tchen-Yu z Chin (Tang-Hua-Ta) i Tulus z Afryki (Julius Ongewe), który na dodatek ciągle się uśmiecha, nawet w momentach krytycznych, rażąc widzów błyskiem porażająco białych zębów. Kiedy Rosjanin Arseniew (Michaił Postnikow) zostaje przejechany przez robota Omegę, zdolna Sumiko (Yoko Tani) przeprowadza operację na pokładzie Kosmokratora. Ciekawą postacią w tym filmie jest prezenterka Interwizji (Lucyna Winnicka), która relacjonuje przebieg wyprawy. Ma śliczne wąsy.

„Milcząca Gwiazda” to film o wyprawie naukowców, możemy się więc z niego dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy, np. tego, że prawie wszystkie kobiety w Chinach interesują się nauką, że meteory przemierzają przestrzeń kosmiczną w chmarach, a dzięki wynalazkom nie ma już na Ziemi ciężkiej pracy fizycznej. Film jest niezwykły i niezwykle zabawny dla widzów oglądających go obecnie. Nawet początkowe napisy wywołują uśmiech, jest w nich mowa o twórcy „muzyki elektronowej” do filmu oraz informacja: „w pozostałych rolach aktorzy z różnych krajów oraz robot Omega”. Urocze.

„Milcząca Gwiazda” to koprodukcja Polski i NRD, pierwszy polski film science-fiction, zrealizowany na podstawie powieści Stanisława Lema „Astronauci”. Lem powiedział, że jest to dno dna: „Dzięki Bogu nikt już o tym filmie nie pamięta. »Milcząca gwiazda« była okropną chałą, bełkotliwym socrealistycznym pasztetem. Dla mnie to bardzo smutne doświadczenie”. A dla mnie obejrzenie tego filmu to doświadczenie bardzo pozytywne, właśnie przez tę jego nieudolność i kiczowatość.

„Milcząca gwiazda” (1959), reżyseria Kurt Maetzig, scenariusz Alexander Stenbock-Fermor, Kurt Maetzig, Jan Fenke, zdjęcia Joachim Hasler, muzyka Andrzej Markowski.

I deser na koniec

Przed nami ostatnie spotkanie w ramach przeglądu „Produkty filmopodobne – kicz w polskim kinie”. 14 marca (piątek) obejrzymy dwa horrory: „Powrót Wilczycy” Marka Piestraka (1990 r.) oraz „Lubię Nietoperze” Grzegorza Warchoła (1985 r.).

Przegląd odbywa się pod patronatem www.piekna-polska.pl. Wiadomości24.pl objęły wydarzenie patronatem medialnym.

Przeczytaj również Produkty filmopodobne, czyli kicz w polskim kinie oraz Kicz w polskim kinie. Dzień pierwszy - najgorsze musicale

Więcej informacji na stronie www.introspekcja.art.pl.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto