Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kogo dostrzegać, kogo słuchać

MichalTyrpa
MichalTyrpa
Wystawa "Twarze wrocławskiej bezpieki". Fot. SPGW/Wojtek Wilczyński
Wystawa "Twarze wrocławskiej bezpieki". Fot. SPGW/Wojtek Wilczyński
Szukając kryteriów do oceny przeszłości warto zapytać o zdanie także tych spośród zwykłych ludzi, którzy za nas wszystkich nadstawiali karku. Może nie tylko „gwiazdy” i „moralne autorytety” mają nam do powiedzenia coś ciekawego?

Janusz
Korwin-Mikke opowiadając onegdaj „Pod Jaszczurami” o zabawach w chowanego,
jakie niejednokrotnie uskuteczniali wobec niego dzielni ubecy, wyznał, że tak
wówczas, jak i dziś, nie ma do nich o to cienia pretensji. Ot, taką panowie
mieli pracę. Mniej lub bardziej skutecznie wykonywali zadania na odcinku
powierzonym im przez partię. A nie zawsze była to służba wdzięczna. Zdarzało
się, że podczas gdy antydemokratyczny opozycjonista spędzał upojne chwile u
boku damy, pilnujący go funkcjonariusze mokli jak psy pod oknami.

Oczywiście,
nie wszyscy działacze dawnej opozycji wspominają kontakty ze smutnymi
panami
w równie frywolny sposób. Znajomy, który za sprawą „ścieżek
zdrowia” w obozie dla internowanych stracił słuch w jednym uchu, pewnie mniej
chętnie podałby dzisiaj rękę byłym „opiekunom”. I to nawet tym, których udało
się nawrócić samemu księdzu Mieczysławowi Malińskiemu...

Ośmielam
się twierdzić, że nasz stosunek do „ludzi honoru” z dawnego kierownictwa PZPR
oraz ich wiernych janczarów, powinien być w większym stopniu funkcją stosunku,
jaki mają do nich ich ofiary. I to również te, dla których III RP nie była
czasem oszałamiających karier. Zbyt wiele było w ostatnich latach samozwańczych
„sumień narodu”, które mając lepszy lub gorszy do tego tytuł, nie szczędziły
pouczeń pod adresem innych. Nie szczędziły często pouczeń wobec osób o równie
pokaźnym, lub wręcz większym bagażu zasług. Zdumiewające, że niektórym spośród
„moralnych autorytetów”, spoglądających na tłum z perspektywy etycznych
Himalajów udaje się przechodzić do porządku dziennego nad łamaniem podstawowych
zasad sprawiedliwości i solidarności międzyludzkiej. Wielu zdaje się zapominać
o przestrodze zawartej w słowach poety: „i nie przebaczaj, zaiste nie w
twojej mocy przebaczać w imieniu tych, których zdradzono o świcie”.
Zamiast
tego lansuje się kicz „narodowego pojednania”, którego nie chcą traktowani z
pogardą „wiecznie wczorajsi”. Tym, którzy dla odzyskania wolności ponieśli
największe koszty, przypisuje się uleganie najniższym instynktom. Po roku ’89
większość takich osób znalazła się na ekonomicznym marginesie. Jako nagrodę za
poświęcenie, „postępowe” media zaczęły im serwować lekcje demokratycznego savoir-vivre’u
.
Przy okazji okazało się, że wobec tzw. „ludzi honoru” podobne pouczenia nie są
konieczne.

Pokłosiem
decyzji Benedykta XVI w sprawie nieszczęsnego ingresu jest odzyskiwanie przez
słowa ich pierwotnych znaczeń. Coraz lepiej rozumiemy, że jest to warunek sine
qua non
przywrócenia pełnej suwerenności. Przełamanie bariery wieloletniej
niemożności, czego przejawem chociażby coraz bardziej chętne rozliczanie się
przez Kościół katolicki z trudną przeszłością, pomaga przyspieszyć proces
odzyskiwania polskiej pamięci. Zostawiając prokuratorom i sędziom stricte
prawny aspekt zagadnienia, warto zastanowić się nad stopniem odpowiedzialności
związanej z konkretnymi postawami wobec działań komunistycznych służb
specjalnych. Czyje postępowanie zasługuje na ostrzejsze potępienie? Tych,
którzy tworzyli aparat ucisku, którzy mają na rękach krew, którzy ponoszą
odpowiedzialność za drenaż mózgów i ekonomiczny zastój? Czy tych, którzy
denuncjowali własnych przyjaciół, stawiali się ponad innymi, dopuszczali się
zdrady? Z kim należałoby dziś wymienić znak pokoju? Z byłymi esbekami, w
rodzaju Kazimierza Kasprzyka albo Stefana Tyrpy [zbieżność nazwisk przypadkowa]
– którzy „jedynie wykonywali rozkazy”? Czy z takimi, jak Lesław Maleszka,
Henryk Karkosza, albo – toutes proportions gardees
– Wojciech
Dzieduszycki i Olgierd Terlecki? Ci ostatni za cenę donoszenia na przyjaciół i
bliskich, korzystali z udogodnień, jakie w PRL zarezerwowane były tylko dla
„równiejszych”. W dodatku do niedawna wszyscy przekonani byli o ich
przyzwoitości.

Gdybym
miał wpływ na decydentów w (publicznej?) telewizji, zaproponowałbym im zaproszenie
do studia otwartego, byłych zwyczajnych
opozycjonistów. Szeregowych
członków pierwszej „Solidarności”. I namówiłbym dziennikarzy do zadania gościom
wyżej postawionych pytań. Taka debata (debaty?) – na żywo, bez niepotrzebnej
„reżyserki” – byłaby także jakąś, prawda że niedoskonałą, formą
„zadośćuczynienia” za niegdysiejsze nadstawianie karku. A nam wszystkim być
może pomogłaby wreszcie się dowiedzieć, jak to możliwe, że 18 lat po upadku
komunizmu dawny esbek nie waha się na ulicy zaczepić swego „podopiecznego”.
Stać go na dobry humor zażywnego biznesmena, który na widok śmiesznego rencisty
reaguje spontanicznym: „No i co, panie Iksiński, jak się panu żyje w tej IV RP?
Bo mnie bardzo dobrze”...

A
czy obok dawnych, „bezimiennych” opozycjonistów, nie dałoby się „odkryć” także
żyjących jeszcze wśród nas żołnierzy polskiego Państwa Podziemnego? A może
bolesna prawda jest taka, że zarówno jedni, jak drudzy, tak dawniej, jak i dziś
nadają się jedynie na mięso armatnie polityków? Jeśli jakimś cudem nie polegli i
nie zgnili w więzieniach, kamera i mikrofon dostrzega ich tylko przy okazji
kampanii wyborczej. Ostatecznie od czasu do czasu może ich spotkać zaszczyt
odgrywania roli tła dla przecinającego wstęgę dygnitarza..

Od
kiedy podczas transmisji z otwarcia Muzeum Powstania Warszawskiego usłyszałem
głos pani Zofii Korbońskiej, zastanawiam się, dlaczego żywym świadkom historii
– nie tylko tej sprzed 60. lat – poświęcamy tak mało uwagi. Dlaczego mainstreamowe
media stać jedynie na nagranie zdawkowych wypowiedzi z okazji kolejnej
rocznicy? Czy rzeczywiście Zofia Korbońska i Irena Sendlerowa, nie wspominając
o tylu mniej znanych bohaterach, po prostu nie mają nam do powiedzenia nic
ciekawego? Czy naprawdę interesujące może być jedynie to, co wylewa się z ust
naszych niezastąpionych mężów stanu
? Ewentualnie to co – na każdy
temat - powie Doda Elektroda, polski Beckham, Mandaryna i lider „Ich Troje”?
Czy nasz szczery podziw potrafią wzbudzać wyłącznie Jolanty Kwaśniewskiej uwagi
na temat stylu albo błyskotliwe riposty Kuby Wojewódzkiego?

toutes proportions gardees - franc.: zachowując wszelkie proporcje

od 7 lat
Wideo

echodnia.eu W czerwcu wybory do Parlamentu Europejskiego

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto