Duchowni, ONR-owcy i kontestatorzy egalitarnych reform w odczuciu fundatora Agory i towarzyszącej mu w zatroskaniu Magdaleny Środy są, co najmniej, nieprzystosowanym i wymagającym reedukacji marginesem.
Testowanie ludzkiej wolności i naginanie reguł demokratycznych do antropologicznych i ekonomicznych wizji demonicznej międzynarodówki stało się tak powszednie, że Adam Michnik nie zauważył setek tysięcy osób, które nie będąc głaskane przez władzę przeszły ulicami Paryża w obronie podstawowych praw człowieka. Nie jest w stanie pojąć sensu praw, o które walczy paryska ulica.
Obiektem miękkiej obsesji pana Adama jest katolicyzm, zbyt bierny, aby stanowić obiekt twardy, ale i zbyt niezależny, aby w ogóle nie zakłócać mesjanistycznych - w wydaniu laickim rzecz jasna - idei.
Esej, w którym Michnik pyta o Kościół, ("Dokąd idzie Franciszek?"), jest bardzo miły. Lewica laicka zauważa duchową instytucję i jej społeczny wymiar. Wcale to jednak nie znaczy, że guru polskiego laicyzmu zdjął z obecności religijnej nałożone w latach 90. embargo. Obecność wspólnoty wiernych to przykra konieczność, którą łatwiej znieść, jak się z nią pogodzić. Właściwe, więc pytanie zawarte w tytule artykułu Michnika o Kościele kryje niepokój o demontaż kontroli, władzy i ładu, których beneficjentem i współtwórcą są zasadniczo ci sami ludzie, posługujący się kolejnymi ideologiami.
Dziennikarz stawia tezę, że współczesna dystrybucja kultury, informacji, zysku jest czystą i spontaniczną grą, której nie wolno posądzać o wyższą organizację. Komu o tym mówi?
Gdyby jeszcze paręnaście lat temu przekonywano nas w GW do nieprzewidywalności kryzysów trapiących ludzkość, pewnie byśmy uwierzyli. Ale mamy XXI wiek i doświadczenie koncentracji zasobów oraz kulturowego zdzierstwa, które dusi nagminnie i namacalnie wolność sztuki i wypowiedzi.
Różnica między uciskiem dawnym a dzisiejszym polega na subtelności metod, konkretnie technik wpływu społecznego, które urosły z pomocą mediów do rozmiarów apokaliptycznej bestii zarządzającej kłamstwem i komunikacją między ludźmi. Nie trzeba dawniejszej cenzury. Wystarczy strach o miejsce w redakcji, żeby ludzie pisali, co chce władza.Nie wiadomo, czy Michnik i Środa szczerze wierzą w to, że wolny rynek idei, materii gospodarczej lub informacji, która w ich gazecie jest nieprzyzwoicie hierarchizowana i manipulowana istnieje i ma się tak dobrze, jak chcą do tego przekonać masy. Bo nawet polaryzacja między prawicowcami i lewicowcami mieści się w sztucznych granicach regulowanych przez właścicielski dyktat i koniunkturę rynkową.
Redukowanie demokracji do laicyzmu państwowego, intelektualne torowanie ładu korporacyjnego, cenzurowanie to grzechy, które słusznie przypisuje się Gazecie Wyborczej (GW).
Adam Michnik nie jest lewicą. Brzydzi się redystrybucją dóbr i w globalnym korporacjonizmie dostrzega najlepszą gwarancję liberalnej ekonomii - lub na odwrót.
Naczelny Wyborczej nigdy nie był też konsekwentnym liberałem ani demokratą. Z idei jednego i drugiego czerpie wybiórczo i adresuje założenia demokracji liberalnej do tego, komu uważa, że się należą. Nie należą się zaś tym, którzy stają na drodze nowej władzy - definiowanej przez wspólnotę kapitału medialnego i spekulacyjnego.
Pomysłodawca debaty o rzekomych zagrożeniach ze strony nacjonalistów do paru faktów i zdarzeń z najnowszej historii powinien się ustosunkować. Po tak podłym obchodzeniu się z całymi narodami przez Goldmana Sachsa wypada przeprosić za system, który się współtworzy.
Michnik jednak ciągle kogoś oskarża. Zwłaszcza, gdy jednostki i siły społeczne - stające w poprzek pochodowi tej monstrualnej armii, której otwiera bramy broniących się ostatkiem sił miast - są głosem opozycji.
Seria neurotycznych (o podłożu lękowym) inicjatyw pana Adama toczy się kołem poprzez egocentryczne poczucie wybrania do sprawowania rządu nad ludzkością: Polaczkami, Niemcami, Francuzami. Redaktor to odpowiednik namiestnika w wielkim imperium, który poważnie i umiejętnie podchodzi do swoich zadań. Retuszuje demokracją organizację życia społecznego, którą znakomity myśliciel Rajmund Aaron nazwał totalitaryzmem.
Lęku Adama Michnika wcale nie należy wiązać z podniesieniem się z cmentarzy duchów wyklętych przez komunizm czy liberalizm żołnierzy: antykomunistów, antydemokratów i antyliberałów. Strach który ogarnia szczerze przekonanego do laickiego mesjanizmu idolatry pochodzi z niekłamanej troski o integralność dominium. Tylko tak można wytłumaczyć zapał w wyszukiwaniu wrogów systemowych.
Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?