Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Łatwy sposób na poprawę władzy sądzenia

Waldemar Korczyński
Waldemar Korczyński
Pogląd, że kiedykolwiek uda się zbudować idealny wymiar sprawiedliwości, jest oczywistą iluzją. Równie oczywisty jest jednak i fakt, że aby człowiek mógł jakąkolwiek decyzję uznać za sprawiedliwą musi ją wcześniej zrozumieć.

Co najmniej dwa z ubiegajacych się o miejsca w Sejmie ugrupowań deklarują naprawę prawa. PiS chce zmian organizacyjnych i zmiany niektórych ustaw, a Kukiz’15 zwiększenia społecznej kontroli organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości oraz odpowiedzialności funkcjonariuszy tegoż wymiaru za swoje czyny.

Program PiS jest z grubsza biorąc znany. Dobry zarys ważniejszych punktów ruchu Kukiz’15 znaleźć można na stronach portalu aferyibezprawie. Są to postulaty wynikające z – bolesnych często – doświadczeń wielu ludzi którzy swe osobiste krzywdy opisywali na jego łamach. Generalnie chodzi w nich o obronę prostego człowieka przed działającą, delikatnie mówiąc, w mało zrozumiały sposób bezduszną machiną „prawa”, która zadufana w swą omnipotencję i gwarantowaną ustawami bezkarność traktuje obywatela jako kłopotliwy dodatek do swoich uroczystych działań.

W sądach toczy się, podobna do futbolu, gra, w której obywatel robi za piłkę, która jak wiadomo głosu nie ma i – zdaniem wielu prawników – mieć nie powinna. Artykułowane na łamach aferibezprawia żądania, to z grubsza biorąc propozycja dołożenia do tej gry kogoś w rodzaju sędziego piłkarskiego (w tym dobrym znaczeniu), który miałby prawo piętnować faule i dawać żółte i czerwone kartki. Bez spełnienia tych postulatów nasz system wymiaru sprawiedliwości przypominać będzie NRD-dowskie władze, o których Brecht pisał, że nie zostały wybrane przez naród, ale wybrały sobie naród do rządzenia. (Młodszym Czytelnikom warto przypomnieć, że istniało kiedyś państwo pod tytułem NRD. O szczegółach poczytać można również w Internecie.)

Pogląd, że kiedykolwiek uda się zbudować idealny wymiar sprawiedliwości, jest oczywistą iluzją. Równie oczywisty jest jednak i fakt, że aby człowiek mógł jakąkolwiek decyzję (np. wyrok sądowy) uznać za sprawiedliwą musi ją wcześniej zrozumieć. Coś takiego mieli pewnie na myśli twórcy tzw. europejskich praw człowieka gdy postanowili, że nie tylko wyrok, ale nawet cała rozprawa musi się toczyć w języku zrozumiałym dla oskarżonego. Szkoda, że nie napisali jak to rozumieć ani kto ma owo „rozumienie rozprawy i wyroku” stwierdzać. Może oni z polskimi sądami nie mieli przyjemności? Tak czy siak jest co jest i warto by to poprawić.

Proponowane przez różne partie bezpłatne porady prawne niczego, poza forsą dla prawników, nie załatwiają. Działalność takich „poradców” to wypisz wymaluj pomaganie przez nauczyciela uczniowi zgadywania co też „poeta miał na myśli” pisząc omawiany na lekcjach wierszyk. Nie wiem jak Państwo wspominacie to ze szkoły, ale ja miewałem odczucia inne niż nauczyciel. Zmarłego przed laty poetę o stan jego ducha i umysłu w chwili pisania wiersza zapytać raczej trudno, więc musimy kontentować się poglądami nauczyciela. W przypadku orzeczenia sądowego zazwyczaj kłopot ten nie występuje. Sędziowie pozostają na ogół przy życiu w chwili, gdy my ich dzieła czytamy. I bardzo często rozumiemy mniej niż w omawianych na lekcjach dziełach poetów.

Tu jest istotna różnica między twórcą literackim i tw(f?)órcą sądowym. Jeśli literat żyje, to mogę go o sens każdego fragmentu jego utworu bezpośrednio zapytać. Wypisującego brednie w uzasadnieniu wyroku sędziego zapytać o nic nie mogę. Nie mogę, bo uzasadnienie – jeśli w ogóle odczytywane jest na sądowej sali, a nie przesłane pocztą – czytane jest w „warunkach sądowych”, które znacznie obciążają mnie psychicznie i ograniczają moja percepcję. Gdybym jednak nawet był bardzo odporny psychicznie i próbował dopytywać sędziego o znaczenie tego co napisał, to i tak on byłby obciążony np. mającą wiele punktów wokandą. A bywa i tak, że sąd po prostu proponuje by o znaczenie wydanego przez siebie zapytać innego prawnika. I nie daje żadnej gwarancji, że będzie respektował uzyskaną w ten sposób informację o tym, co też miał na umyśle pisząc wyrok. Być może prawo do mętnego gadania jest jakimś istotnym atrybutem władzy sądowej. Nie wiem, Monteskiusz chyba o tym nie pisał.

Nie byłoby z tym wielkiego kłopotu, gdyby nie fakt, że ja – pod rygorem utraty prawa do odwołania się – do tfurczości sędziego muszę ustosunkować się w bardzo krótkim terminie, np. siedmiu dni. Jestem więc zmuszany do podejmowania decyzji w oparciu o wiedzę, która z racji obowiązującego prawa i obyczajów, jest niepełna (jeśli czegoś w uzasadnieniu brak) lub niepewna (jeśli nie kumam co sąd napisał). A wielu BU (bałwan uroczysty) jeszcze mi powie – bywa, że po łacinie – iż nieznajomość prawa szkodzi.

Tę sytuację można łatwo naprawić. Wystarczy wyraźnie ustalić, np. decyzją Ministra Sprawiedliwości, w miarę sensowne wymogi, które spełniać musi uzasadnienie wyroku, by mógł on zostać uznany za możliwy do zrozumienia przez przeciętnie inteligentnego osobnika. Uzasadnienie wyroku, to pewna forma dowodu, że wyrok da się wydedukować z opisu stanu faktycznego i obowiązujących przepisów. Minister mógłby więc zarządzić, by uzasadnienie taki właśnie dowód zawierało. Można nawet – to zadanie dla studenta II roku studiów gdzie jest normalnie traktowana logika (ale nie prawa, bo tam ważniejsze jest np. prawo rzymskie!) – opracować do takiego dowodu formularz. Popularną chyba w sądach metodą „wytnij i wklej” możnaby wtedy dowód taki tworzyć. Za jego poprawność ręczyć mógłby np. własnymi dochodami prezes stosownego sądu. Do takiego dowodu możnaby dołączyć uzasadnienie obniżenia kary (bo, np. nie uprzedzono złodzieja, że policja ma zamiar go złapać) lub jej zaostrzenia (bo oskarżony np. nie zrozumiał, że władzy wszystko wolno). Każdy obywatel mógłby sobie taki wyrok za flachę skonsultować z bardziej kumatym w logice sąsiadem. Byłoby o wiele tańsze niż porada u prawnika, który logiki na ogół nie pojmuje. Co bardziej leniwi mogliby też przepuścić taki dowód przez komputer i mieć sprawę z głowy za kilkanaście sekund. Programów jest mnóstwo, więc dobrze byłoby, gdyby Minister Sprawiedliwości jakiś do powszechnego użytku zalecił. Termin odwołania należałoby liczyć od chwili zaprezentowania delikwentowi rzeczonego dowodu (m.in. i na to, że sędzia rzeczywiście nad jego sprawą pogłówkował).

Pomysł ten ma – jak każdy inny – i zalety i wady. Niewątpliwą wadą jest fakt, że wielu dobrze zarabiających prawników zarabiałoby mniej. Jedna z najważniejszych części tzw. kultury prawnej, tj. nadęta mowa końcowa w procesie zyskałaby należną jej rangę monologu kabaretowego. Zmalałaby drastycznie liczba decyzji o odwołaniu się od wyroku, bo trudniej byłoby taką decyzję uzasadnić. Sędziowie sądów odwoławczych byliby być może zagrożeni bezrobociem (ale oni mają chyba tzw. stan spoczynku?). Obaw jest sporo. Można np. obawiać się, że jakiś człowiek potraktuje na serio logikę na studiach prawniczych lub na egzaminie magisterskim na takim kierunku. Skutkowałby to prawdopodobnie oblaniem tak ca 95% kandydatów do prawniczych stołków. A – Bóg jeden wie dlaczego – jest wśród nich wielu synów i córek prawników, choćby i lokalnie, wybitnych.

No cóż, miło toto nie wygląda. Myślę jednak, że żadnych poważnych zagrożeń dla kreatywności naszego wymiaru sprawiedliwości pomysł ten nie niesie. Prawnik potrafi! Ja w to, niestety, wierzę.

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto