Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Libertas Polska. A co to takiego?

Redakcja
Partia polityczna "Libertas Polska" faktycznie nie istnieje, a jej komitet wyborczy zgłoszony do PKW to koalicja LPR, "Naprzód Polsko", PSL "Piast", Parti Regionów (Filipka i Hojarskiej) na dokładkę z Benderem i Sobecką.

Nie ma i nie będzie żadnego programu partii Libertas Polska. Przypomnijmy, że "partia" ta przyjęła nazwę "Libertas Polska" w połowie lutego. Poprzednio nazywała się "LiD". Tak, tak... LiD - ale nie ten. Ten LiD powstał jako polityczny wygłup "Młodzieży Wszechpolskiej", która rejestrując nieistniejącą partię chciała zablokować użycie nazwy LiD ówczesnej koalicji "Lewica i Demokraci". Utworzenie partii "Libertas Polska" z partii "wyciągniętej z szuflady" i nie mającej żadnych członków ani żadnego programu, miało jedynie cele organizacyjne: zarejestrowanie komitetu wyborczego bez konieczności zebrania tysiąca podpisów poparcia, wymaganego od komitetów obywatelskich.

Obchodząc przepisy ordynacji wyborczej do PE, partia "Libertas Polska" zgłosiła do PKW partyjny komitet wyborczy i rozpoczęła tworzenie koalicji. Aczkolwiek PKW nie dopatrzyła się w działaniu Komitetu Wyborczego Libertas naruszenia prawa, niemniej z "obejściem przepisów" - a co za tym idzie wprowadzeniem w błąd wyborców mamy bez wątpienia do czynienia, skoro sami kandydaci z list Komitetu Wyborczego Libertas nazywają swoje listy "porozumieniem programowym" (czyli koalicją właśnie), a wyborca nie jest o koalicyjnym charakterze tej listy przez PKW informowany. Wyborca nie jest też informowany o programie Libertas, który jest rzekomą podstawą międzypartyjnego porozumienia.

Do koalicji (czyli wejścia na listy wyborcze) przystąpiło 40 członków LPR, od kilku do kilkunastu "Naprzód Polsko", PSL "Piast" i... "Partii Regionów" Filipka i Hojarskiej oraz dwójka wyjątkowych już postaci radiomaryjnych - Sobecka i Bender. Koalicję lepił Artur Zawisza, jedyny wiceprzewodniczący partii politycznej (Libertas), który nie był jej członkiem (aktualnie PKW podaje, że Artur Zawisza jest członkiem "Libertas Polska, nb. jednym z dwóch na listach tego partyjnego komitetu wyborczego; natomiast na pewno nie był nim w dniu przekształcenia LiD w "Libertas Polska", kiedy to podano, że wiceprzewodniczącym partii wespół z Danielem Pawłowcem został). Jest oczywiste, że taki polityczny śmietnik nie ma żadnego programu politycznego, a nawet jest wysoce wątpliwe, aby był w stanie jakikolwiek program opracować.

A program dla "Libertas Polska" jest gotowy. Jest nim przesłanie Lecha Wałęsy "O wartości i tożsamość europejską" - tekst przygotowany wspólnie z internautami na posiedzenie "Rady Mędrców Europy" - tekst spójny, krytyczny wobec instytucji unijnych, a zarazem wyważony. Ale "Libertas Polska" tekstu tego za swój program nie przyjmie. Bo "Libertas Polska" niezbyt szanuje Lecha Wałęsę, czego wyrazem było obrażenie byłego Prezydenta przez polskich uczestników Konwencji Libertas w Rzymie. Ponadto "Libertas Polska" nie przyjmie programu i dlatego, że program mimo wszystko zobowiązuje, a bez programu będzie można po wyborach do Parlamentu Europejskiego (gdyby przedstawiciele "Libertas Polska" do niego weszli) nie przystąpić do parlamentarnej frakcji "Libertas".

I tak "Libertas Polska" ma niewiele wspólnego z tym, co głosi Declan Ganley i co prezentuje (rzekomo) Libertas w Europie. Ale brak reakcji ze strony Declana Ganleya może sugerować, że wiedząc o tym, jaki jest polski Libertas, godzi się z tym. A jaki jest, Ganley mógł się przekonać na konwencji Libertas w Rzymie, gdzie polscy przedstawiciele "Libertas Polska" obrazili publicznie Lecha Wałęsę. Fakt, że Ganley nazwał polskich przedstawicieli Libertas Polska "idiotami" nie oznacza, że się od "Libertas Polska" odciął.

Lech Wałęsa odciął się od "Libertas Polska", deklarując wyraźnie, że w wyborach do Parlamentu Europejskiego popiera PO i Donalda Tuska. Wałęsa znalazł się w sytuacji delikatnie mówiąc niezręcznej. Z jednej bowiem strony ruch Libertas w postaci głoszonej przez Ganleya, mógł przyjąć przesłanie Wałęsy "O wartości i tożsamość europejską" jako swój program, ale tego nie uczynił. Tak więc Wałęsa znowu jest w środku swego słynnego dylematu "jestem za a nawet przeciw". Ale w stosunku do Libertas postawę taką był zmuszony prezentować od pierwszego spotkania z Declanem Ganleyem.

Skoro Lech Wałęsa wybiera się do Madrytu na kolejną konwencję Libertas, to powinien Ganleyowi powiedzieć wprost: "Drogi Panie, niechże się Pan odetnie od ludzi, którzy Panu zrobili "Libertas Polska" jeszcze przed wyborami, wtedy okaże się Pan mężem stanu. Inaczej nikt Panu w Polsce ręki nie poda, a cały ten "Libertas Polska" i tak do Parlamentu Europejskiego nie wprowadzi ani jednego posła. A jak wprowadzi, to będzie dla idei Libertas, którą Pan głosi jeszcze gorzej".
Wyłącznie w sytuacji, w której Declan Ganley na wniosek Lecha Wałęsy odciąłby się od "Libertas Polska" obaj panowie pokazaliby, że są prawdziwymi europejskimi mężami stanu. Ganley niewiele ryzykuje; a Wałęsa mógłby wówczas powiedzieć uczciwie: jestem za reformowaniem Unii Europejskiej, chcę Europy obywatelskiej, chcę solidarności obywateli i narodów Europy, a jeśli paneuropejski ruch polityczny, który te idee głosi, tym ideom się sprzeniewierza w moim własnym kraju, w Polsce - mówię to głośno. W takim wypadku doniesienie dziennika.pl, że Libertas może zaproponować Lechowi Wałęsie kandydowanie do godności Prezydenta Unii Europejskiej nie miałoby znamion "political fiction".

W Polsce istnieje polityczna przestrzeń dla ruchu politycznego, który by zainicjował poważną debatę publiczną o przyszłości integracji europejskiej i jej kierunkach, rozpoczynając od zanegowania tzw. "Traktatu Lizbońskiego". Taki ruch można stworzyć, nawiązując do koncepcji komitetów obywatelskich z wyborów 1989 r. I można go stworzyć z Wałęsą i przy Wałęsie. Ale bez tego towarzystwa, które zawłaszczyło sobie w Polsce nazwę "Libertas". Skoro "Libertas Polska" zawłaszczyła sobie hasło "Libertas" to trzeba mu je odebrać. Mogą to zrobić: Wałęsa i Ganley. Chyba, że... rację od początku mieli ci, którzy w poczynaniach Ganleya dopatrywali się nieszczerych intencji.

Szkoda, była (i nadal istnieje) szansa dla zbudowania alternatywy dla partyjniactwa POPiS'u. Tyle tylko, że "Libertas Polska" uprawia partyjniactwo do kwadratu. Chociaż na odległe miejsca list wyborczych (nie mające oczywiście żadnych szans wyborczych) wpisano nieco ludzi, którzy zgłosili się do Libertas.eu drogą internetową (dla zachowania pozorów "obywatelskości" ruchu), to znaczna część tych ludzi dzisiaj wstydzi się tego, że w tej zabawie uczestniczy. Nie jest wykluczone, że część z nich jeszcze przed wyborami poprosi o skreślenie ich z list.

Ale najniebezpieczniejszą (tak dla Polski jak i dla europejskiego ruchu obywatelskiego Libertas) jest perspektywa (i niestety szansa) uzyskania przez "Libertas Polska" niezłego wyniku wyborczego. Ponieważ frekwencja wyborcza w wyborach do Parlamentu Europejskiego 7 czerwca 2009 r. nie przekroczy 15 proc. jest oczywiste, że ci wszyscy, którzy z powodów wyznawania przez siebie ideologii prymitywnego nacjonalizmu, uzyskają w tych wyborach swoją nadreprezentację. A jest tak dlatego, że są to środowiska mobilne, idące do wyborów na wezwanie.

Ci wyborcy nie będą się zastanawiali, nad tym, że Declan Ganley jest zwolennikiem wspólnej waluty euro i bezpośrednich wyborów prezydenta Europy. A co na to Artur Zawisza z jego hasłem sprzeciwu "Libertas Polska" wobec euro? Nic! Bo i po co? Tę kampanię wygrywa się niską frekwencją, bazując na niekumatym elektoracie i mając duże wsparcie w publicznej telewizji. Więc po co sobie zawracać głowę programem?

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto