Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Liga Mistrzów: triumf weteranów "The Blues"

Bartosz Zasławski
Bartosz Zasławski
Zdziesiątkowana niebieska armia jeszcze raz zebrała szyki i wróciła na wojnę, w której przegrywała dotąd wszystkie bitwy. Tym razem zwyciężyła, choć już na długo przed ostatnim starciem skazywano ją na klęskę.

Nie udało się Jose Mourinho, Avramowi Grantowi ani Carlo Ancelottiemu. Udało się Roberto di Matteo, nazywanemu przez niektórych figurantem, posądzanym wręcz o szkoleniowy analfabetyzm, który kierowanie drużyną oddał w ręce wiekowych generałów: Johna Terry'ego, Franka Lamparda i Didiera Drogby. Przerwany w środku sezonu eksperyment (z dzisiejszej perspektywy trudno znaleźć bardziej adekwatne określenie) z Andre Villasem-Boasem, trenerskim dzieckiem Mourinho, okazał się nieudany do tego stopnia, że przy Stamford Bridge zapanował ponury nastrój dekadentyzmu. Wieszczono koniec pewnej idei opartej na zawodnikach, którzy okres świetności mają za sobą, przewidywano konieczność zmiany generacyjnej.

Ten wstęp to tylko przedsmak do tego, co nas czeka po przewertowaniu faktów towarzyszących piłkarzom Chelsea w boju o otoczoną obsesyjnym pragnieniem wiktorię w Lidze Mistrzów. Logiczna argumentacja i brak odniesień do podobnych historycznych precedensów sprowadza się do wniosku, że "The Blues" dokonali niemożliwego, bo nie mieli prawa wygrać.

Dokonali niemożliwego po najgorszym sezonie w Premier League (6. miejsce) w dziewięcioletniej erze Romana Abramowicza. Erze, która przyniosła pierwsze od pół wieku tytuły mistrza Anglii i otworzyła drzwi na europejskie salony. Zwycięski marsz zatrzymał się przed schodami do królewskiej komnaty, których wysokie stopnie wydawały się już nie do przejścia.

Dokonali niemożliwego pod nieobecność Johna Terry'ego, defensora o władzy absolutnej, największego pechowca finałowego dreszczowca z Manchesterem United sprzed czterech lat i największego impertynenta z rewanżu na Camp Nou, którego pozycję w Chelsea można porównać tylko do tej zajmowanej przez Carlesa Puyola w Barcelonie.

Dokonali niemożliwego po starciu z żądnym krwi Bayernem, dwukrotnie upokorzonym na froncie krajowym przez Borussię Dortmund, czekającym ponad dekadę na triumf w LM, mającym świeżo w pamięci porażkę z Interem sprzed dwóch sezonów. Po drodze "The Blues" rozprawili się z bajeczną "Dumą Katalonii", murowanym faworytem napędzanym myślą o obronie trofeum jako pierwszy zespół w 20-letniej historii rozgrywek.

Dokonali niemożliwego, choć więcej z gry miał zespół Juppa Heynckesa. Zabójczo groźny sekstet Robben-Kroos-Schweinsteiger-Mueller-Ribery-Gomez, z którego każdy ma umiejętności na wagę przesądzenia o losach meczów najwyższej rangi, penetrował pole karne "The Blues" przez 120 minut, szukając tej jednej luki, jednego skrawka boiska, przez które można się przedrzeć. Przeciw kreatywności Bawarczyków wytoczono ogromne zaangażowanie (niezliczona ilość zablokowanych strzałów), podparte niezachwianą wiarą w siebie i drużynę. "Fenomen piłkarzy Chelsea polega na doskonałej atmosferze w szatni" - mówił Jerzy Dudek w piątkowym wywiadzie dla "Gazety Wyborczej".

Czytaj dalej --->

Całokształt dokonań dopełnia postać Didiera Drogby, bohatera romantycznego, balansującego na cienkiej granicy między chwałą a potępieniem. To on strzelił bramkę na wagę zwycięstwa w pierwszym meczu z Barceloną, wczoraj na dwie minuty przed końcem, potężnym strzałem głową doprowadził do wyrównania. Z drugiej strony - po jego faulach, w dość niegroźnych sytuacjach, piłki meczowe z rzutów karnych mieli Leo Messi i Arjen Robben.

Wszystkie te wydarzenia zbladły, gdy jako ostatni ustawił piłkę na jedenastym metrze przed bramką Manuela Neuera. Sprawiał wrażenie, jakby nie miał układu nerwowego, wyłączył świadomość, która musiała mu podpowiadać, że ten strzał jest warty historycznego zwycięstwa i milionów euro. Strzelił pewnie, bez rozbiegu, w prawy róg bramki. Kilka chwil później utonął w objęciach kolegów.

Finał Ligi Mistrzów sezonu 2011/2012 zostanie zapamiętany jako triumf wspaniałego pokolenia (symboliczne podniesienie pucharu jednocześnie przez Lamparda i Terry'ego), które w swoim ostatnim zrywie, wbrew wszelkim przeciwnościom losu, wzniosło się do futbolowego nieba.

Znajdź nas na Google+

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

MECZ Z PERSPEKTYWY PSA. Wizyta psów z Fundacji Labrador

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto