Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Lincz" Krzysztofa Łukaszewicza: mroczna ballada o dręczycielu

Redakcja
Plakat filmu "Lincz" Krzysztofa Łukaszewicza.
Plakat filmu "Lincz" Krzysztofa Łukaszewicza. materiały prasowe
Film Krzysztofa Łukaszewicza, debiutującego jako I reżyser, miał swoją premierę 13 maja 2011 roku, jednak ze względu, jak się domyślam, na małą liczbę kopii do kin poza metropoliami trafia z pewnym opóźnieniem. Ja obejrzałem go w piątek po Bożym Ciele w towarzystwie trzech innych osób, w tym biletera kina "Etiuda" w Ostrowcu Świętokrzyskim.

U podstaw scenariusza, który napisał sam reżyser, legła słynna sprawa samosądu we Włodowie, którym w 2005 roku żyły wszystkie media i spora część opinii publicznej. 1 lipca mieszkańcy wsi w województwie warmińsko-mazurskim dokonali aktu "sprawiedliwości społecznej" na niejakim Józefie Ciechanowiczu, pseudonim "Ciechanek", który przez wiele lat szykanował mieszkańców miejscowości, groził im, biegając po wsi z tasakiem. Policja nie reagowała na zgłaszane przez włodowian akty przemocy słownej i fizycznej. Dlatego, niejako w akcie rozpaczy wywołanej bezsilnością, postanowili wziąć sprawę w swoje ręce. Ręce uzbrojone w szpadle, kije, łomy...

Wieś, a właściwie kilka sąsiadujących ze sobą mazurskich osad, w filmie Krzysztofa Łukaszewicza jest nękanych przez niejakiego Zaranka, 61-letniego recydywistę, mieszkającego samotnie w popadającej w ruinę chacie. Poznajemy go, gdy ubrany w garnitur udaje się do urzędu, by załatwić sobie rentę. W tym samym ubraniu dokonuje następnie kolejnych przestępstw: najść, pobić, napadów, a w "najlepszym" przypadku gróźb. Nikt z jego otoczenia nie może się czuć bezpiecznie (zabezpieczeniem nie jest nawet groźnie wyglądający wilczur, któremu psychopatyczny przestępca ucina głowę). Jego ofiarą padają głównie kobiety (co wiele mówi o konstrukcji psychicznej bandyty), ale i silni mężczyźni nie są w stanie powstrzymać jego zbrodniczych działań. Do czasu.

Łukaszewicz z pomocą autora zdjęć Witolda Stoka i kompozytora Jarosława M. Papaja znakomicie pokazuje narastające osaczenie mieszkańców, ich potęgujący się strach i bezradność, zwłaszcza gdy instytucje powołane do niesienia pomocy nękanym obywatelom bagatelizują, by nie powiedzieć lekceważą ich problem. Tak jest z policją, dla której ważniejsze jest zapewnienie spokoju na ludowym festynie niż ujęcie groźnego przestępcy, który właśnie zmierza z siekierą do bezbronnej staruszki. Lekarz prośbę o obdukcję napadniętej kobiety traktuje jako próbę pozbycia się niekochanego męża. Można by nawet powiedzieć, że do tytułowego linczu dochodzi w wyniku "zachęty" ze strony dyżurnego na komendzie policji, który mówi do jednego z braci Gradów: "to z dziadkiem nie potraficie sobie poradzić?"

Czytaj też: Wyrok ws. linczu Włodowie w 2005 roku

Kiedy dochodzi do tragedii, ludzie solidaryzują się z oskarżonymi i później skazanymi, między innymi poprzez zbieranie pieniędzy na dobrego adwokata, a właściwie panią adwokat Łubieńską (w tej roli Tamara Arciuch), która doprowadzi do uniewinnienia Gradów. Nie jest ona jednak w stanie odbudować stosunków w ich rodzinie: nie wróci życia Marcinowi Gradowi (bardzo dobra rola Macieja Mikołajczyka), który nie wytrzymał presji i popełnił samobójstwo, ani nie naprawi relacji córki z ojcem, przeciwko któremu ta wystąpiła, by ocalić miłość męża, Adama (w tej roli występuje Leszek Lichota, aktor, który coraz pełniej prezentuje swój nietuzinkowy talent, a za tę rolę otrzymał nagrodę na festiwalu w Koszalinie, gdzie "Lincz" zdobył Grand Prix "Wielki Jantar").

Skoro już jesteśmy przy rolach w tym filmie, to z całą mocą należy stwierdzić, iż "Lincz" należy do Wiesława Komasy, znakomitego aktora teatralnego, który tworzy tu postać przerażającą od pierwszego ujęcia. Komasa gra nieruchomą prawie twarzą, oszczędnym gestem i ironicznym uśmiechem; nawet gdy grozi, nie krzyczy. Doskonałe aktorstwo, oby częściej takie można było podziwiać na ekranie. Warto też zwrócić uwagę na Magdalenę Kutę (Lodzia z "Rancza") w roli Charewiczowej, kobiety rozdartej między chęcią pomocy córce i współczuciem dla męża i zięcia.

"Lincz" Krzysztofa Łukaszewicza porównywany jest do "Domu złego" Wojciecha Smarzowskiego i "Długu" Krzysztofa Krauzego. Zwłaszcza do tego ostatniego, jak sądzę, bo obydwa wyraźnie pokazują, że w sytuacji realnego zagrożenia obywatel naszego państwa bywa pozostawiony sam sobie. Niestety...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto