Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Linijką po łapkach, czyli w poszukiwaniu nauczyciela idealnego

Marta Jenner
Marta Jenner
Szkoła w XVII w.
Szkoła w XVII w.
Srogi belfer z rózgą czy brat łata z sercem na dłoni? Poskramiacz czy kumpel? Jakiego nauczyciela potrzebuje polska szkoła?

Nie ukrywam, że do napisania tego tekstu skłonił mnie kontrowersyjny artykuł Izy Miszczyk
(link), której przy okazji pragnę podziękować za wywołanie tematu. Tematu może wyświechtanego, ale wciąż aktualnego, jako że na razie nikt nie odkrył skutecznego leku na bolączki polskiej szkoły.

Styl autorytarny

Moją pierwszą nauczycielkę pamiętam do dziś, ponieważ budziła w nas lęk władczym tonem głosu, lodowatym wyrazem twarzy, groźnym spojrzeniem zmrużonych oczu i ...linijką. Ileż razy wchodziłam do szkoły z żołądkiem ściśniętym w kulkę, choć jako pilna uczennica i grzeczna dziewczynka teoretycznie nie miałam się czego bać. Teoretycznie, bo w praktyce mogłam zostać ukarana za krzywo napisaną literkę lub zbyt wolno obliczony "słupek". Najgorsze było to, że nauczycielce zdarzało się postępować w myśl przysłowia "łaska pańska na pstrym koniu jeździ", więc nie zawsze kara była współmierna do winy.

Stosowała niekonwencjonalne metody wychowawcze: chłopiec, którego fryzura wydała się jej niechlujna, został ostrzyżony nożyczkami do papieru, inny spędził pół lekcji w kącie, odwrócony tyłem do klasy. Oczywiście na zajęciach panowała idealna dyscyplina, mogliśmy się też pochwalić dobrymi wynikami w nauce. Ale coś za coś: przez kilka lat sam zapach perfum używanych przez naszą panią wywoływał we mnie uczucie niepokoju, a czyjś podniesiony głos do dziś potrafi mnie na chwilę sparaliżować. Kilkoro co bardziej wrażliwych dzieciaków nabawiło się czegoś, co obecnie nazwalibyśmy fobią szkolną.

A może autorytatywny?

Na szczęście kolejna wychowawczyni zbudowała swój autorytet na zupełnie innych podstawach - zamiast na strachu, oparła go na czytelnym zbiorze reguł obowiązujących obie strony i konsekwentnym przestrzeganiu tych zasad. Nauczycielka respektowała nasze prawa, egzekwowała obowiązki, przy czym stosowany przez nią "wymiar sprawiedliwości" miał zawsze ludzkie oblicze - starała się dociec, co było przyczyną przewinienia lub zaniedbania i brała pod uwagę okoliczności łagodzące.

Zawsze spokojnie tłumaczyła, dlaczego nagradza lub karze czyjeś zachowanie. Dopuszczała możliwość dyskusji. Kary były dotkliwe, ale nie ośmieszały ani nie upokarzały ukaranego delikwenta. Była przez nas nie tylko szanowana, ale i lubiana. I kiedy sama zdecydowałam się zostać "siłaczką", przez wiele lat była moim guru.
Skuteczna recepta? Tak, ale pod warunkiem, że nikt nie przeszkodzi w jej realizacji.

Wymuszone laissez-faire

Przeszkodą często okazują się nierozumne działania dorosłych. Lęk przed oskarżeniem o stosowanie w szkole przestarzałych "komuszych metod" powoduje absurdalne posunięcia i popadanie z jednej skrajności w drugą.

Obowiązek wkładania mundurka, zakaz manifestowania ubiorem przynależności subkulturowej, przynoszenia do szkoły wartościowych przedmiotów, posługiwania się elektronicznymi gadżetami - wszystko to bywa odbierane jako ograniczanie swobód uczniowskich. Co ciekawe, często sam uczeń przyjmuje ze zrozumieniem wyjaśnienie, że mundurki noszą wychowankowie elitarnych szkół na całym świecie, makijaż w stylu emo może wywołać agresję ze strony innego nastolatka, skradzionego iPoda raczej nie uda się odzyskać, a wysyłanie sms-ów na lekcji nie jest tym, co matematyk lubi najbardziej. Regulaminowe wymogi krytykują natomiast jego rodzice. Czyżby w ten sposób odreagowywali własne przeżycia w szkolnej ławie?

Dyrektorzy i nauczyciele pod wpływem medialnej nagonki, a nierzadko pod naciskiem nadgorliwych wizytatorów, obchodzą się z nieposłusznym podopiecznym jak z jajkiem, godząc przy okazji w poczucie sprawiedliwości społecznej pozostałych dzieci. Przykład? Wyrostek, który publicznie sponiewierał i obrzucił wyzwiskami kolegę, otrzymuje naganę w zaciszu dyrektorskiego gabinetu, bo przecież trzeba chronić jego godność własną. Nie zawsze przemyślane przepisy ograniczają możliwość stosowania skutecznych kar, jak choćby przeniesienie stosującego przemoc ucznia do innej szkoły, w której nie będzie miał oparcia w grupie. Źle widziane jest karanie w postaci pracy na rzecz szkoły, choć byłby to doskonały sposób na szkolnych wandali.

Poważnym problemem jest często brak wspólnego frontu grona pedagogicznego. Nauczyciele stosują różne style wychowawcze, nie zawsze zgodne z posiadanymi predyspozycjami. Niechętnie zwracają się z prośbą o radę do kolegów, ukrywają nabrzmiewające problemy, obawiając się oskarżenia o nieudolność. Grzeszą niekonsekwencją. Dyrektorom zdarza się w obecności uczniów podważać kompetencje uczących lub zmieniać ich decyzje pod wpływem nieuzasadnionych pretensji rodziców.

Współczesna polska szkoła wcale nie jest dla ucznia bezstresowa - zmieniły się tylko przyczyny stresu. Zagubione w szkolnej dżungli nastolatki stają się impulsywne, agresywne albo lękliwe, nieufne i roszczeniowe w stosunku do dorosłych, w których nie znajdują oparcia. Nieprzypadkowo najbardziej poważaną nauczycielką w moim gimnazjum jest pani, o której uczniowie napisali: "Na jej lekcjach zawsze jest porządek i nikt nie przeszkadza, sprawiedliwie ocenia, nie pozwala krzywdzić innych."

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto