Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Maestro grafiki prasowej - ukoronowany

Redakcja
Grand Front 2006 - nagrodzona okładka
Grand Front 2006 - nagrodzona okładka
Krzysztof Ignatowicz pochodzi z Białegostoku, mieszka w Gdańsku, Grand Front 2006 w konkursie na Prasową Okładkę Roku odebrał w Warszawie. Jego pasjami są grafika komputerowa, narciarstwo, włoska kuchnia i wino, a natchnieniem… piękna żona

Czy nosisz przy sobie broń?
- Nie, jestem bezbronny (śmiech).

To skąd ślady kul na okładce „Dziennika Bałtyckiego”, która wygrała w konkursie na Prasową Okładkę Roku? Ktoś do Ciebie strzelał? Zasłaniałeś się gazetą?
- Strzelali policjanci, ale szczęśliwie nie do mnie. W trakcie produkcji numeru, fotoedytor Przemek Świderski, współautor okładki, zaniósł na komisariat plik, jeszcze nie zadrukowanych gazet. Policjanci przestrzelili papier, Przemek go sfotografował, a ja w studio dokończyłem dzieła. Moim marzeniem było, żeby w sprzedaży pojawiły się gazety z dziurami po kulach, ale z przyczyn technicznych, pomysł nie został zrealizowany.

Kiedy zobaczyłeś wydrukowaną okładkę, wiedziałeś, że jest świetna?
- Wiedziałem, że jest dobra. Stanowiła kontynuację okładki związanej z 25. rocznicą wprowadzenia stanu wojennego, na której z kolei były ślady gąsienic czołgu. Tamta też była czarno-biała, a obie miały nawiązywać do ulotek rozrzucanych w ponurych czasach głębokiej komuny.

Twój projekt, kolejny już raz brał udział w konkursie, a tym razem otrzymał nagrodę główną, Grand Front. Jednocześnie, jako pierwszoligowy grafik zasiadasz w jego jury. Skojarzenie tych faktów może zastanawiać…
- Może, natomiast jury składa się z dwudziestu pięciu osób, wśród których są dyrektorzy artystyczni, fotoreporterzy i wydawcy najbardziej znaczących pozycji na rynku wydawniczym w Polsce. W związku z tym, praktycznie każda z nominowanych okładek jest związana z którymś z członków jury. Regulamin jest tak skonstruowany, że jeżeli istnieje konflikt interesów, to juror nie ma prawa głosu. Ja nigdy nie głosuję w przypadku gazet regionalnych, które przecież reprezentuję.

W związku z nagrodą otrzymujesz mnóstwo pochwał, gratulacji i życzeń od ludzi z branży. Sądzisz, że przeciętny Polak słyszał o istnieniu konkursu na najlepszą okładkę?
- Jest to bardzo prestiżowa nagroda, ale rzeczywiście o niewielkim zasięgu, więc przeciętny czytelnik nie zdaje sobie sprawy z jej rangi. Zresztą to nie chodzi o to, żeby się zastanawiał, czy to jest wielka sztuka, czy nie. Ważne, żeby ona mu się podobała. Uprawiam sztukę użytkową, która musi trafić do oglądającego i wyzwolić w nim emocje, jakiekolwiek, ale emocje. Podkreślam tu słowo „oglądającego”, bo gazety w moim pojęciu są w pierwszej kolejności do oglądania, a dopiero później do czytania. A konkursy, nagrody? Nie, czytelnik nie musi o nich wiedzieć.

Czy nie jest więc tak, że swoim rodzicom sprawiłbyś większą radość, gdybyś na przykład wygrał konkurs akordeonistów lub skrzypków w Białymstoku. Takie muzykowanie, którym zresztą usiłowali Ciebie zarazić, wydaje się czymś bardziej pożytecznym, trwałym...
- Myślę, że rzeczywiście nie są świadomi, że ta nagroda, to polski Oskar prasowy. Gdybym wygrał konkurs muzyczny, to pewnie bardziej by się cieszyli, ale to z tego powodu, że muzyka jest im bliższa, bardziej ją rozumieją. Moje prace żyją zaledwie jeden dzień, być może trudno im pojąć, że też mogą być wartościowe, niemniej cieszą się z mojego sukcesu.

Prace Twoich kolegów artystów malarzy znajdują swoje miejsce w galeriach, rzeźbiarze stawiają pomniki, a projekty wielu artystów wzornictwa są wdrażane do produkcji. Czy to, że Twoje dzieła żyją jeden dzień nie stwarza pewnego dyskomfortu, artystycznego dyskomfortu?
- Absolutnie nie, ta praca daje mi mnóstwo satysfakcji, chociaż przyznam, że zająłem się grafiką jakby przypadkowo, a raczej z powodu sytuacji, która panowała w kraju w latach 80., kiedy kończyłem studia. Ukończyłem wydział wzornictwa przemysłowego na PWSSP, dzisiaj ASP, w Gdańsku. Poważne traktowanie wzornictwa było w tych czasach raczej nierealne. To był kierunek trochę sztuczny. Nie było przecież firm zainteresowanych nowym wzornictwem, a poza tym, do takiej pracy potrzebne były duże przestrzenie, którymi ja nie dysponowałem. Ponieważ w czasie studiów uczęszczałem na zajęcia z grafiki i dobrze się w niej odnajdywałem, moje odejście od stricte wyuczonego zawodu było naturalne. Dzisiaj doskonale czuję się w dziedzinie grafiki prasowej, a otrzymana nagroda Grand Front 2006 utwierdza mnie w przekonaniu, że chyba jestem dobry (śmiech)

Coraz większa rzesza ludzi amatorsko zajmuje się grafiką. Powstaje mnóstwo gazetek od szkolnych, przez kościelne po osiedlowe. To samo zjawisko można zaobserwować w Internecie. Jak oceniłbyś, w skali 0-10, kulturę graficzną Polaków?
- Niestety, bardzo nisko. Nie tylko graficzną, ogólnie plastyczną. Problem zaczyna się już w szkołach, w których zajęcia artystyczne traktowane są po macoszemu. Nauczyciele plastyki często nie mają odpowiedniego przygotowania, są to przypadkowi pedagodzy. Efekty widzimy wokół siebie. To, jak się ubieramy, jak dekorujemy nasze mieszkania, jakie szyldy wypisujemy, to wszystko - niestety - bardzo źle o nas świadczy. W większych ośrodkach ta kultura jest znakomicie wyższa, ale średnia krajowa, w moim pojęciu, nie przekracza dwóch punktów na dziesięć. Jeśli chodzi natomiast o grafikę komputerową, to najczęściej powielanymi przez amatorów błędami, są zabawy z literami. Rozciąganie, rozszerzanie, zwiększanie światła między literami i słowami jest zbrodnią poczynioną na tekście. Tego nie można robić. Młodzi adepci sztuki graficznej zapominają też o makiecie, o konsekwentnym stosowaniu reguł na wszystkich, kolejnych stronach publikacji. Zainteresowanym poleciłbym znakomity podręcznik do nauki projektowania graficznego, autorstwa Amerykanina Tima Harrowera Podręcznik projektowania gazet. Do zapoznania się z tą pozycją, która w zeszłym roku pojawiła się na polskim rynku, namawiałbym również wszystkich dziennikarzy.

Miłośnicy grafiki prasowej, mieszkający w okolicach Trójmiasta, od najbliższego poniedziałku będą mieli okazję obejrzeć wystawę całkiem niezwykłą.
- „Dziennik Bałtycki” przygotowuje wystawę „déjà vu”, na której będzie można obejrzeć okładki gazety, począwszy od pierwszego numeru. Przy okazji, będzie możliwość przypomnienia sobie sporego kawałka historii Gdańska, Polski i świata. Organizujemy ją przede wszystkim z okazji 62. urodzin gazety i otrzymania Grand Frontu, ale nie tylko. W lutym minęła 24. rocznica mojej pracy zawodowej, a w maju mija szesnaście lat mojego związku z Dziennikiem Bałtyckim. Obchodzę też pięćdziesiąte i pół urodziny. Te wszystkie „okrągłe” (śmiech) rocznice, zaczynamy świętować w najbliższy poniedziałek.

Czy potrafisz oderwać się od pracy, zapomnieć o komputerze? Umiesz odpoczywać?
- Zdecydowanie, a szczególnie na nartach, to moja największa pasja. Świetnie się też czuję w przydomowym ogródku, którego pielęgnowanie niezwykle mnie odpręża.

- A praca w ogrodzie najlepiej idzie przy piwie…
Nie, ja jestem fanem kuchni włoskiej, a więc i wina, jako nieodłącznego jej elementu.

- Włoska kuchnia, wino, i wtedy przychodzi natchnienie…?
Natchnienie czerpię z otaczającego mnie życia, w którym ważne miejsce zajmuje moja żona Jola.

- Wspomniałeś, że gazety przede wszystkim oglądasz. Życzę więc miłego oglądania, w gazecie internetowej Wiadomości24.pl, wywiadu z Krzysztofem Ignatowiczem.
Dziękuję, to akurat przeczytam (śmiech).

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto