Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Mama z dziećmi na festiwalu. SAF z innej perspektywy

Anna Jełłaczyc
Anna Jełłaczyc
Pod Dużą Sceną
Pod Dużą Sceną Anna Jełłaczyc
Lato - dla mnie - tożsame jest z festiwalowym szaleństwem. Uwielbiam kosztować te klimaty, otulać się tą niezwykłą atmosferą, bratać się z Duchem Festiwali. Pozwala mi to odreagować trudy codzienności...

Przedstawię tu Slot Art Festiwal z innej perspektywy. Perspektywy rodzinnej.

Lato - dla mnie - tożsame jest z festiwalowym szaleństwem. Uwielbiam kosztować te klimaty, otulać się tą niezwykłą atmosferą, bratać się z Duchem Festiwali. Pozwala mi to odreagować trudy codzienności, wyrzucić od siebie - precz! - wszystkie "niefajne" emocje, które zagnieżdżą się we mnie, podładować akumulatory na jakiś czas.

Ostatnio wypadłam trochę z obiegu. Cóż, wiek i macierzyństwo mają swoje priorytety. Tego lata jednak poczułam, że Zew Brudnego Brzmienia staje się nie do okiełznania. A jak nie sposób go dłużej tłamsić - cóż, wypada poddać mu się. Tak pomyślałam, ale od razu przeraziła mnie ta myśl - wszak ja plus bliźnięta plus cały ten festiwalowy tumult równa się niezły chaos do ogarnięcia... Możliwe? Niemożliwe?

Od lat marzył mi się Slot Art Festival w Lubiążu, ale zawsze coś stawało mi na przeszkodzie. Teraz, gdy wygrałam darmowy karnet - grzechem byłoby nie skorzystać.

Zew zwyciężył z rozsądkiem i wszelkimi obawami. Pozostało "pójść na pełen żywioł"... Tak też stało się - choć nie do końca...

Przygotowania

Podróż - do znudzenia sprawdzam najdogodniejsze połączenia, aby wszystko grało w najdrobniejszym szczególe. Chwała organizatorom za podstawiane dodatkowe autobusy. Wszystko gra - odfajkowane.

Noclegi: kwatera (na chłodne wieczory) i namiot, karimaty, śpiwory (w razie czego, gdyby z kwaterą coś nie powiodło się, choć raczej nie ma takiej opcji, gdyż wszystko dopięłam na ostatni guzik). Odfajkowane.

Prowiant - odfajkowane.

Bagaże... O rety! Gdzie te czasy, gdy wybierałam się na Przystanek Woodstock czy do Jarocina ze szczoteczką i pastą do zębów w kieszeni bojówek? Teraz... hmm... Klapki basenowe (by pod prysznicem nie załapać czegoś), sandałki (gdy doskwierać będzie upał), półbuciki (bo a nuż będzie chłodno), kalosze (gdyby niebo płakało i błoto kleiło się do stóp) - wszystko razy dwa (przywilej dubeltowych rodziców). To na tyle... gdyby chodziło o buciki. Obuwie - odfajkowane. Dalej: odzież lekka, cieplejsza, przeciwdeszczowa. Artykuły do higieny. Cała apteczka (by nie rzec: apteka): przeciwgorączkowe, na katarek, na kaszelek, na wymioty, na biegunkę, opatrunkowe, na chorobę lokomocyjną, przeciw komarom i kleszczom, przeciwoparzeniowe... rety, czemu człowiek nie ma magicznej kuli, by uspokoić się, że - tym razem - nic złego go nie dotknie, więc nie musi zabezpieczać się na każdą ewentualność? Jakieś kreatywne zabawki, by nie oszaleć w razie niepogody. I tak dalej, i tak daaaaalej... Na mamine rzeczy miejsca już raczej brak.

Niby w porządku, tylko... yhm... jak to dopiąć i jak udźwignąć (by mieć jeszcze dwie ręce wolne dla smyków)?

Przygotowania, choć żmudne, wyczerpujące i zniechęcające (do całego przedsięwzięcia) - ostatecznie opłaciły się. Pomijając fakt, że - oczywistym jest - trzy czwarte z całego ekwipunku na nic się nie zdały. Może: na szczęście?

Kto myśli, że dziatwa na festiwalu to jedno wielkie nieporozumienie - tutaj akurat myli się. Moim synom podobało się bardziej, niźli mnie. Ja miałam sponiewierane ciało i duszę (ale nie przez festiwalowe dzieje, ale "dogadzanie" dzieciom), smyki zaś - szereg atrakcji. Tych bowiem, na SAF nie brakowało.

Warsztaty okazały się kopalnią fantastycznych pomysłów i maluchy z lubością podpatrywały, co kto ma do zaoferowania. A dzielono się tutaj swoim czasem (podobno bezcennym), pasjami, talentem, zdradzano tajniki rozmaitych trików. Było muzyczne eksperymentowanie, sportowe wyzwania, manualne cudeńka. Właściwie to tyle działo się, że nie sposób było wszystkiego ogarnąć, ale staraliśmy się odłamać choć po pożywnym kęsie z tego, co szczególnie ugodziło nasze dusze.

Wystawy i przestrzeń inicjatyw społecznych bezustannie przykuwały uwagę malców. Nie namawiałam, nie przeszkadzałam - nic na siłę. Być może zakiełkowała w nich jakaś drobina tego, z czym tutaj zetknęli się, oby. Czym skorupka za młodu nasiąknie...

Najbardziej energetycznym i widowiskowym miejscem był (chyba) Extreme Summer. Nie pozostawiał na człowieku suchej nitki.
"Created to move" było ulubioną przestrzenią dzieci. Stawiano tu na aktywność, ruch, inicjatywę i dobrą zabawę. Strefa rewelacyjna, by rozruszać ciało i pogimnastykować umysł. Dzień rozpoczynał się pytaniem: "idziemy już w to fajne miejsce, pograć w coś?" A to "fajne miejsce" zapewniało nie tylko niezłą rozrywkę, ale i błogi relaks na "wrocławskich leżakach". A nieopodal znajdowało się Rodzinne Pole Namiotowe - zatem odpowiednie właśnie dla rodziców i dzieci. A takich tu nie brakowało.

O rodzinach pomyślano nie tylko w kategorii "noclegi", ale zapewniono też profesjonalną kadrę Klubu Odkrywców. Innymi słowy: na czas trwania festiwalu uruchomiono Przedszkole, gdzie maluchy mogły miło i zabawnie spędzać czas, podczas gdy dorośli oddawali się festiwalowym rozkoszom. Wspaniałe i godne pochwały posunięcie!

Także rozmaite sceny były tym, co - magią jakąś nieomal - przyciągały moich synów. A potem, godzinami, odgrywali scenki, iż są prawdziwymi, kidsrockendrolowcami. Czarujące chwile. A mama? Niedosyt czuła, gdyż koncerty rozpoczynały się zbyt późno, by mogła wystarczająco potaplać w nich zmysł słuchu. Gdy wszystko zaczynało się właśnie rozkręcać - my zmykaliśmy "lulu". Szkoda.

Co do pełnowartościowych posiłków - tuż pod bramą mieści się wspaniała karczma, która - o dziwo - zaspakajała potrzeby moich niejadków. Serwowane potrawy - szok! - nie wywoływały grymasu niezadowolenia na buźkach smyków i zmykały z talerzy w okamgnieniu. A ceny były naprawdę przystępne.

Prawda jest taka, że te pięć dni spędziliśmy w niezwykłej atmosferze, serdecznej, przyjaznej i na skroś przesiąkniętej subtelnymi kropelkami artyzmu (zjadliwego w rozmaitych formach). Nie było wulgaryzmu, przemocy, pijaństwa i żadnych bezeceństw (czego, przyznam, troszkę się obawiałam). Potwierdzam na skórze swojej i swoich - jeszcze nie - pięciolatków, że WARTO, naprawdę warto! Jeśli jacyś rodzice wahali się, tęsknili za festiwalowymi wojażami, ale nie bardzo wiedzieli, "czy to już odpowiedni czas" i "czy SAF w Lubiążu jest odpowiednim miejscem", to ja pokuszę się o podpowiedź: to miejsce przyjazne rodzinom z dziećmi. Naprawdę, w każdym calu.

Nawet pogoda dopisała, komary nie kąsały i kolejki nie były takie straszne (no, może poza pierwszym dniem, gdy wszyscy chcieli jak najprędzej dostać się do rejestracji i móc wskoczyć w artystyczny wir).

Ja już wpisałam tę imprezę w przyszłoroczny grafik (hasło przewodnie tegorocznego SAF: "Slot Art Festival - sztuka życia"). Już dziś tęsknię za tą przestrzenią, wypełnioną pokojem i wspaniałymi ideami. Za miejscem, gdzie kreatywność jest wartością nadrzędną i gdzie nie ma czasu na nudę. Gdzie trzeba się śpieszyć, by doświadczyć wszystkiego i nie trzeba wcale pośpiechu, gdy ktoś spokoju właśnie łaknie. Gdzie wkracza się w zupełnie inny wymiar i obcuje ze sztuką (szeroko pojmowaną) w każdym kroku, każdym spojrzeniu, każdym działaniu i w każdym oddechu.

Gdzie wolno - a nawet trzeba - eksponować talenty, którymi Los hojnie nas obdarował. Do tego miasteczka, które wchłonęło to, co najcenniejsze i najwartościowsze w kulturze alternatywnej. I dzieli się tym, dzieli, dzieli...

Myślę, że gdyby moi synowie potrafili pisać - podpisaliby się pod każdą myślą tu zawartą.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto