Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Manchester United, Ferguson a sprawa Lenczyka

Bartosz Zasławski
Bartosz Zasławski
Niedzielne zwycięstwo Śląska nad Koroną zmienia niewiele - dni Oresta Lenczyka wydają się policzone. On sam nie pozostaje bez winy, ale za personalny kryzys mistrza Polski odpowiada megalomania piłkarzy.

Cristian Omar Diaz zaimponował nienaganną polszczyzną i 70-letniego trenera określił w taki sposób, że nawet po 22 nie wypada powtarzać. Śledząc wrocławską "developing story" można dojść do wniosku, że Lenczyk nie popadł w konflikt chyba tylko ze sprzątaczkami.

Po przejęciu obowiązków dyrektora sportowego tylko pozornie ma pełnię władzy. Od razu miał pod górę: trzech kluczowych zawodników nie wyraziło zainteresowania pozostaniem w klubie, skład bardziej uzupełniono niż wzmocniono ("Grodzicki to nie jest mój pomysł" - mówił), do tego na początku rozgrywek zawieszeni są śląscy wokaliści.

Zawodnicy narzekają na nadmiar zajęć fizycznych kosztem ćwiczeń typowo piłkarskich. Można byłoby ich zrozumieć, jeśli rzeczywiście piłka nie przeszkadzałaby im w grze. Ale skoro taki Mariusz Pawelec (w jego miejsce można wstawić w zasadzie dowolnego zawodnika poza Sebastianem Milą i Waldemarem Sobotą) w wieku 26 lat nie nauczył się przyjąć piłki, to trudno liczyć, że nagle olśni techniką. Lenczyk, uczeń specjalisty od przygotowania fizycznego dr Jerzego Wielkoszyńskiego, dawno zyskał potwierdzenie tezy, że wybieganiem, wydolnością można wiele osiągnąć w polskich realiach mimo braków w wyszkoleniu.

Piłkarze Śląska opowiadają w wywiadach o swojej nostalgii za Ryszardem Tarasiewiczem, z którym ani razu nie weszli do pierwszej piątki ligi. Bez Lenczyka Śląsk nie zanotowałby swojego najlepszego okresu w ubogiej w sukcesy historii - nie byłby kolejno wicemistrzem, mistrzem, a mecz o Superpuchar piłkarze i i działacze mogliby obejrzeć w telewizji jednego ze swoich współwłaścicieli, który zresztą nie jest specjalnie szczodry do łożenia pieniędzy na klub. Działacze do spółki z prezydentem Wrocławia Rafałem Dutkiewiczem, który trzyma Śląsk przy życiu dzięki dotacjom z miejskiego budżetu, stoją przed dylematem: czy pozbyć się trenera z trudnym charakterem i skomplikowaną osobowością, czy zgrai piłkarzy, którzy pozostaną bezkarni wobec wypowiedzenia mu posłuszeństwa.

Nie można jechać w przeciwnych kierunkach i odwlekać decyzji o przyszłości Lenczyka. Decyzji rozumianej nie jako narzędzia zemsty, ale analizy zalet i wad zachowania status quo. Warto przy tym spojrzeć, jakie standardy obowiązują w zaawansowanych futbolowo krajach, w których relacje na linii piłkarze-trener przebiegają w klarowny sposób.

Manchester United zaczął sezon od porażki na Goodison Park z Evertonem (0:1). Jej minimalne rozmiary nie oddają rzeczywistego obrazu gry, bo cudów między słupkami dokonywał David de Gea. Trudno sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz widziano "Czarwonych Diabłów) tak bezbronnych, zneutralizowanych przez ligowego średniaka (nawet zimą ubiegłego sezonu, kiedy przegrał dwa mecze z rzędu z Blackburn i Newcastle, nie wyglądał tak bezsilnie).

Co zrobił Ferguson? Winą za inauguracyjną wpadkę obarczył tych, na których liczył najbardziej: Wayne'a Rooneya, Paula Scholsa i Danny'ego Welbecka, którzy mecz z Fuhlam zaczęli na ławce rezerwowych. Dla Naniego nie znalazło się miejsce nawet w kadrze meczowej.

Nikt decyzji sir Alexa nie kwestionował, nikt nie podważał jego autorytarnego prawa do selekcji wg kryteriów znanych tylko jemu. Piłkarze nie lecieli poskarżyć mediom, które na pewno chętnie podchwyciłyby temat, tylko zakasali rękawy gotowi do pomocy drużynie. Gdy Rooney wszedł na plac gry w drugiej połowie, harował jak wół dopóki nie opuścił boiska z koszmarnie rozciętym udem. I choć United dopisało szczęście (w sporcie wiadomo, że sprzyja lepszym), bo najniższy na boisku Rafael następnego gola głową strzeli pewnie za kilka lat (jeśli w ogóle), było widać zaufanie drużyny do trenera.

Szkot, bynajmniej, nie budował swojego autorytetu na cukierkowych relacjach z piłkarzami, o czym mógłby opowiedzieć Ruud van Nisterlooy. Na Old Trafford sytuacja jest jasna - najważniejszy jest trener. Nie podporządkujesz się - szukaj nowego klubu, na twoje miejsce czekają następni. Zarząd zajmuje się zarabianiem pieniędzy, menadżer wynikami. On nie wtrąca się w ich robotę, oni w jego. Zdrowy, jasny podział ról.
Czy Ferguson nie rotuje składem, nie zaskakuje - wydawałoby się kompletnie nieuzasadnionymi - rotacjami? Jeden z najlepszych skrzydłowych Premiership Antonio Valencia często gra na prawej stronie defensywy. Na pozycji stopera od początku sezonu z konieczności występuje Michael Carrick, nominalny defensywny pomocnik.

Gdy na ławce ląduje któryś z gwiazdorów Śląska, od razu czuje się urażony. Idzie poskarżyć się działaczom, puszcza "anonima" do mediów, namawia kolegów do rozprawy z tym tyranem, który każe zasuwać na treningach. Prawdą jest, że pod batutą Lenczyka zespół z każdym meczem w europejskich pucharach wchodził na wyższy poziom kompromitacji, ale to piłkarze są od realizowania koncepcji swojego opiekuna, a nie na odwrót.

Na utracie posady przez Oresta Lenczyka najwięcej straci klub. Za kilka lat nikt we Wrocławiu nie będzie pamiętał o Kaźmierczaku, Sosze czy Voskampie. Sukces Śląska będzie identyfikowany z osobą trenera, który nie ma zwyczaju negocjowania z futbolowymi terrorystami.

Znajdź nas na Google+

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pomeczowe wypowiedzi po meczu Włókniarz - Sparta

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto