Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Marcin Prus i "Wszystkie barwy siatkówki". Recenzja

Bartosz Zasławski
Bartosz Zasławski
okładka książki
Krótka, ale intensywna była kariera środkowego reprezentacji Polski. Po 11 latach od jej zakończenia spisał swoje niesztampowe wspomnienia, które układają się w słodko-gorzką opowieść o życiu siatkarza po przejściach.

Z szatni ostatni raz wyszedł kiedy był u szczytu, jako mistrz Polski i etatowy członek robiącej stałe postępy kadry. Siatkarski boom nad Wisłę dopiero miał nadciągnąć: Polacy powoli ogrzewali się w blasku Ligi Światowej, kluby grały jeszcze w nieprzyjaznych, "surowych" halach, dieta i suplementy nie należały do stałego menu serwowanego zawodnikom. To była inna siatkówka, niż ta, którą znamy dziś. Mniej sprofesjonalizowana, mniej obostrzona rygorami, ale bardziej romantyczna i czarująca pierwiastkiem żywiołowości.

Prus wyznaje od początku - bycie siatkarzem to fantastyczna sprawa. Niezastąpiona niczym innym przyjemność z gry, podróże dookoła świata, ciekawi ludzie szybko mijani na autostradzie kariery, popularność. Jako człowiekowi z natury energicznemu, lubiącemu się wyróżniać nie tylko kolorową fryzurą, sport dał nieograniczoną przestrzeń dla autoekspresji. Trenerzy narzekali na jego zbyt emocjonalne reakcje, dzięki którym poziom decybeli w hali gwałtownie wzrastał, ale bez tego nie byłby tym samym zawodnikiem.

Zapowiadał się rewelacyjnie. Na mistrzostwach świata juniorów w Bahrajnie wybrano go najbardziej wartościowym zawodnikiem, mimo że był rok młodszy od kolegów z rocznika 1977, najlepszego w historii polskiej siatkówki (Zagumny, Świderski, Gruszka, Murek, Papke, Szczerbaniuk). Tylko trzem pierwszym (plus rówieśnikom autora, Krzysztofowi Ignaczakowi i Grzegorzowi Szymańskiemu) było dane zawiesić na szyi medal seniorskiego mundialu w 2006 r.

Trochę jak Wojciech Kowalczyk, do którego z pewnością Prus będzie (niesłusznie) porównywany, uprawianą przez siebie dyscyplinę traktował w kategorii przygody. W odróżnieniu jednak od futbolowego skandalisty - nie przede wszystkim, raczej - przy okazji. Stąd też całonocne wyprawy z opiekunką reprezentacji na juniorskim turnieju w Portugalii po okolicznych pubach i nie tylko. Stąd występ na turnieju siatkówki plażowej w Sopocie, gdy powinien stawić się na kadrze. Siatkarz też człowiek.

Ale nie ulegajmy złudzeniu - przekonuje były ulubieniec publiczności - że sukces można osiągnąć bez wylania hektolitrów potu, niekończącego się pasma kontuzji, zaciśnięcia zębów przy ogromnych obciążeniach dla stawu skokowego, kolan i kręgosłupa. Sportowcem nie można być na pół etapu. To zawód, który wymaga bezwzględnego poddania, nie gwarantuje niczego w zamian i bezceremonialnie skreśla cię, kiedy nie dajesz rady.

W historii Prusa przeplata się postać Ireneusza Mazura. Z pierwszego zgrupowania pod jego reżimem wyjechał, bo - jak sam przyznał - nie dawał rady fizycznie i psychicznie. Po takim numerze ponownego zaproszenia raczej się nie wystosowuje, ale Mazur złamał własne zasady i powołał go przed wygranymi mistrzostwami Europy juniorów w Izraelu w 1996 r. Jego treningi i bez tej książki przeszły do legendy, ale po raz pierwszy żaluzja została podniesiona trochę ponad parapet: trzy serie ćwiczeń dziennie po dwie i pół godziny lub więcej, kilkukilometrowe "spacery" po górach nawet w dniu meczu, dyscyplina surowa jak w radzieckim wojsku. Droga do sukcesu, jaką obecny ekspert telewizyjny wyznaczył swoim podopiecznym to nie świeżo położony asfalt, tylko błoto, kamienie i dziury.

"Bluszcz", jak mówili o nim znajomi, złamał się pod naporem nieugiętego kalendarza, w którym sezon klubowy mieszał się z reprezentacyjnym bez chwili wytchnienia. W barwach wielkiego Mostostalu Waldemara Wspaniałego doznał kontuzji, która została źle zdiagnozowana. Próbował jeszcze grać, ale z czasem ból nasilił się do tego stopnia, że uniemożliwiał chodzenie. Skończyło się na dziewięciu skomplikowanych i drogich operacjach, również zagranicą, które w większości musiał finansować sam. Zostawił go klub, związek, zostawili przyjaciele z boiska. Z centrum uwagi siatkarskiej społeczności trafił na jej peryferia.

Jeżeli będziecie kiedyś na meczu Zaksy Kędzierzyn-Koźle, skierujcie wzrok tuż za bandy reklamowe za boiskiem, lekko w stronę narożnika. Tam znajdziecie dobrze zbudowanego pana po trzydziestce. Na uszach ma słuchawki, w ręku mikrofon, a przed sobą czarne pudełko z kilkoma przełącznikami. To właśnie Marcin Prus, ze średniej długości (chyba naturalnymi?) włosami, komentujący mecze dla lokalnej rozgłośni radiowej. Z tą dyscypliną nie można się rozstać.

"Wszystkie barwy siatkówki" to pierwsza w historii autobiografia polskiego siatkarza.

Marcin Prus "Wszystkie barwy siatkówki"
Wydawnictwo SQN

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto