Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Marek Siudym: "Lubię dynamiczne życie"

Redakcja
Marek Siudym i Michał Lesień czyli teatralny ojciec i syn z przedstawienia pt. Trzy razy łóżko
Marek Siudym i Michał Lesień czyli teatralny ojciec i syn z przedstawienia pt. Trzy razy łóżko Adam Sęczkowski
Popularny aktor Marek Siudym wspominał prestiż Szkoły Filmowej w Łodzi, swoją karierę aktorską, opowiedział mi również o swojej pasji do koni a także o tym przed czym się broni w swoim życiu.

Adam Sęczkowski: Witam serdecznie w Łodzi, w Pańskim rodzinnym mieście.
Marek Siudym: Tak, to jest moje rodzinne miasto. Tutaj się urodziłem i do 19. roku życia mieszkałem.

Jak Pan wspomina młodzieńcze lata spędzone w Łodzi?
Moja siostra po dziś dzień tutaj mieszka. W Łodzi przeżyłem swoje piękne chwile, pierwszą miłość itd. Wracam do tego miasta z wielkim sentymentem i kiedy widzę jak podupada to mnie to boli. Pamiętam dobrze Łódź z lat 50-tych i 60-tych, gdzie jeszcze te fabryki włókiennicze działały. Łódź nie była wtedy biednym miastem. Mimo, że dziś w mieście widać dużo oznak wielkiego świata chociażby patrząc na odnowione zabytki czy kamienice to jednak jak głębiej wejdzie się w te podwórka to w wielu miejscach widok jest naprawdę przykry. Widać wyraźne zubożenie wielu mieszkańców miasta. Ja wiem, że ktoś powie, że w innych miastach jest podobnie, ale przyznam, że może, dlatego że stąd pochodzę, widzę, że w Łodzi ten poziom biedy jest naprawdę wysoki.

Łódź kiedyś kojarzona była ze Szkołą Filmową.
Ja akurat jestem aktorem po warszawskiej szkole teatralnej, ale to prawda. Ukończenie Szkoły Filmowej w Łodzi gwarantowało prestiż i pracę. Łódź była wielkim centrum, jeśli chodzi o teatr i film, które promieniowało nie tylko na Polskę, ale i na całą Europę.

Na samym początku chyba nie w głowie była Panu kariera aktorska. Składał Pan papiery na zupełnie inny kierunek studiów, bo do szkoły plastycznej. Czy na chwilę obecną ujawnia Pan jakoś swój talent plastyczny?
Odszedłem od tego dawno temu i w zasadzie już nie wracałem. Zamiłowanie do rysunku od dziecka mi towarzyszyło, ale jakoś z biegiem lat zniknęło. Uważam, że dobrze się stało, bo w zasadzie zawód artysty malarza jest zawodem bardzo stacjonarnym. Człowiek zamyka się w swojej pracowni, w bardzo określonym miejscu, a mój życiowy temperament chyba nie pozwoliłby mi na coś takiego. Lubię dynamiczne życie.

W latach 70 zagrał Pan kilka charakterystycznych ról w serialach telewizyjnych i filmach pełnometrażowych jednak dużą popularność zyskał Pan rolą woźnicy węglarki w filmie „Miś” Stanisława Barei.
Tak to prawda, aczkolwiek wtedy nikt z nas ani producentów „Misia” nie wyobrażał sobie, że będzie to mieć aż taki zasięg i że role, które zagramy odbiją się echem po wielu, wielu latach. Dla mnie jednak sprawa popularności i rozpoznawania mojej osoby zaczęła się odkąd grałem w „Kabarecie Olgi Lipińskiej”. To był przykład wielkiego, fantastycznego rzemiosła.

W pewnym momencie program ten został zdjęty z emisji. Co było tego powodem?
Głównym powodem były transformacje polityczne, które wtedy się działy. Publiczną telewizję przejmowały rozmaite frakcje. W pewnym momencie przyszła taka, której „Kabaret Olgi Lipińskiej” się nie podobał. Nie było znaczenia czy program się podobał widzom czy nie. On musiał odejść, bo taka była decyzja władz.

Była to swego rodzaju cenzura współczesnych czasów?
Oczywiście. Cenzura była i do dziś dnia jest ona obecna. Wielokrotnie usłyszeć możemy hasło: „Kto ma media ten ma władzę” Grupa, która rządzi w danym momencie w kraju zawsze będzie jakoś te media publiczne kształtować. Nawet, kiedy to coś się nie nazywa cenzurą to zawsze są ludzie, od których zależy, co będzie, kto będzie itd. na ekranie telewizora.
Wziął Pan udział w programach telewizyjnych „Jak oni śpiewają” i „Gwiezdny cyrk”. Czy to było totalne szaleństwo z Pana strony czy przemyślana decyzja?
Była to przemyślana decyzja. Są różne propozycje, które aktor otrzymuje. Jeżeli ja wiem, że w czymś mogę sobie poradzić to przyjmuję to wyzwanie. Traktuję to jako jedną z możliwości. Czy to będzie teatr, czy program telewizyjny czy film i uznam, że nie będzie wstydu w tym co robię to biorę się za barki z tym tematem. Nie dlatego, że zachciałem nagrać płytę czy zostać wokalistą czy przekwalifikować się na cyrkowca. Aczkolwiek tym ostatnim to ciekawa historia, bo bardzo lubiłem ten program. Byłem w nim najstarszym uczestnikiem, bo miałem 60 lat i chyba trzy rodziny cyrkowe, z którymi bardzo się zżyłem powiedziały mi, że gdybym chciał kiedyś zmienić swoje życie to u nich znalazłbym swoje miejsce i nikt by się nie zorientował, że jestem spoza branży.

To wielki komplement dla Pańskiego talentu.
Tak. Bardzo dobrze wspominam tą przygodę.

Wiele osób nadal kojarzy Pana z rolą w serialu „Złotopolscy”. Czy w najbliższym czasie zobaczymy Pana w jakimś serialu na małym ekranie?
Nie miałbym nic przeciwko temu. Ja aktorstwo traktuję jako zawód do wynajęcia. Rozważam każdą propozycję, która nie ma rysów politycznych, znamion agitacji. Od takich się wyraźnie odżegnuję.
Jest Pan miłośnikiem koni żywych i mechanicznych. Lubi Pan przejażdżki w siodle, ale również na motorze. Które Pan preferuje?
Zdecydowanie wolę żywe konie. Moim drugim poważnym zajęciem jest zawód trenera koni. Od 1977 roku jestem instruktorem tego sportu, robiłem także studia trenerskie. Niestety nie do wszystkich egzaminów udało mi się przystąpić, ale moi jeźdźcy zajmowali wysokie miejsca w zawodach łącznie z finałami Pucharu Polski.

Czy prywatnie jest Pan właścicielem koni?
Tak, w takim cudownym ośrodku, w którym konie mają bardzo dobrze mam trzy swoje konie. Jest wśród nich jeden emeryt, któremu obiecałem opalanie się do końca życia w dobrym towarzystwie i dwa konie do jazdy, po wyścigach.

„Dobry trener słyszy, gdy koń do niego mówi, wielki trener słyszy, co koń do niego szepce” Analizując to zdanie uważa się Pan za dobrego czy wielkiego trenera?
Bardzo mądre zdanie. Nigdy wcześniej go nie słyszałem i muszę zapamiętać. Nie mógłbym siebie określić. To jest taka branża, w której człowiek uczy się każdego dnia, przez całe życie. Konie do nas mówią cały czas, ale ludzie tego nie słyszą, bądź nie rozumieją. Nawet przy odrobinie dobrej woli ze strony człowieka, nie zawsze mu się to udaje. Uważam, że w tej dziedzinie trzeba się cały czas uczyć. Kiedyś ludzie się zastanawiali czy koń jest mądry czy głupi. Przed laty zadano to pytanie staremu kawalerzyście, świetnemu trenerowi w Legii. On odpowiedział krótko: „Mądry trener ma mądre konie, głupi trener ma głupie konie.”
Napisał Pan książkę pt. „Konie wg Siudyma”. W opisie tej książki czytamy m.in. „Spróbuję również przypomnieć o rzeczach najprostszych, które w pędzie poszukiwań nowości i świadomie komercyjnego działania wielkich firm zostają zapomniane bądź zlekceważone” Jakie rzeczy miał Pan na myśli?
Dotyczy to rzeczy najprostszych. Chodzi o to, aby nie wydziwiać w dziedzinie żywienia i pielęgnacją. Wielkie firmy wchodzą na rynek z różnymi mieszankami, specyfikami itd. Bardzo często jest to tak naprawdę wcale nie takie ważne dla konia. Jest to oczywiście promowane na dużą skalę, bo trzeba to sprzedać. Ludzie, którzy chcą się naprawdę wsłuchać w głos konia muszą poszukać dobrej literatury na ten temat. Jest taka fantastyczna książka autorstwa Michelle Robert pt. „Notatnik mistrza”, który w piękny sposób mówi o koniach i o relacjach człowieka z koniem. Kiedy trenowałem zawodników na początku określałem mój sposób, że przede wszystkim należy dążyć do doskonałości, która jest celem. Wynik jest tylko nagrodą. Istotą jest, aby przyjemność miał ten pod spodem i ten na wierzchu.

Ile czasu tygodniowo spędza Pan w towarzystwie koni?
Ja mam nieokreślony czas pracy, czasami tydzień czy dwa jestem na miejscu, bo gram tu w Teatrze Kwadrat, a innym razem na parę dni jadę w trasę i nie ma mnie w domu. Jeśli tylko nie jadę w trasę to jestem u nich codziennie.

Stąd było to moje pytanie, ponieważ przygotowując się do naszej rozmowy znalazłem jeszcze jeden cytat dotyczący koni, który chciałbym przytoczyć. Winston Churchill powiedział kiedyś: „Żadna godzina życia nie została zmarnowana, gdy się ją spędziło w siodle”.
Zdecydowanie. To jest bardzo piękny cytat.

Dzisiaj spotykamy się w Łodzi, w Teatrze Lutnia tuż po przedstawieniu „Trzy razy łóżko”, gdzie gra Pan ojca dwójki dzieci. Jakie cechy starał się Pan wpajać swojemu synowi?
Myślę, że nie wszystko mi wyszło, ale starałem się. Wychowanie to codzienne, żmudne uczenie liczenia, trzymania łyżki itd. Ja byłem zawsze tatusiem, który bardziej bujał w obłokach, bliżej był rozwijania wyobraźni, opowiadania bajek, pokazywania świata.

Czy jest coś, czego nie zrobił Pan w przeszłości, a bardzo chciałby Pan zrobić?
Oj bardzo dużo rzeczy, aż trudno wymieniać. Zawsze jednak się bronię przed tym, aby chcieć cofnąć czas. Uważam, że nawet błędy, które kiedyś popełniłem w efekcie zaowocowały czymś innym. Gdyby nie było tych błędów, to nie byłoby innej sytuacji w życiu, która była dobra, a której żal, bo gdybym cofnąłbym się do tego momentu, aby nie popełnić tego błędu to nie byłoby takiej ścieżki, jaką przeszedłem.

Jakie ma Pan plany na najbliższe tygodnie?
Trasa z bieżącym repertuarem Teatru Kwadrat.

Rozumiem, a więc a zakończenie rozmowy chciałbym podziękować za poświęcony mi czas, życzyć wszystkiego dobrego i zobaczenia.
Dziękuję i pozdrawiam Pana i czytelników Wiadomości24.

Nie wiesz, co obejrzeć wieczorem w telewizji? Sprawdź program tv!

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto