Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Michał Bielawski: "Drużyna" ma pokazać na czym naprawdę polega praca siatkarzy

Katarzyna Szczypińska
Katarzyna Szczypińska
Drużyna w kinach od 8 sierpnia
Drużyna w kinach od 8 sierpnia
- Nie chciałem ingerować w życie drużyny, starałem się pozostawać z boku, żeby obecnością ekipy filmowej nie zakłócić rytmu przygotowań całego zespołu - mówi Michał Bielawski, reżyser filmu dokumentalnego o polskich siatkarzach - "Drużyna", który 8 sierpnia wejdzie na ekrany polskich kin.

Katarzyna Szczypińska: W „Drużynie” pokazuje Pan polską reprezentację siatkarzy „od kuchni”. Skąd pomysł na taki dokument?
Michał Bielawski: Propozycję zrobienia tego filmu dostałem od Ani Chudziak i Beaty Machały z Gutek Film. Ania, która wie chyba wszystko o siatkówce, od dawna marzyła, by powstał film o polskiej reprezentacji. Ja z kolei od dawna oglądałem mecze reprezentacji. Zgodziliśmy się, że film o siatkarzach powinien pokazać piękno siatkówki, ale też jej zaplecze, by widzowie mogli zobaczyć w jaki sposób powstaje drużyna, która jest składanką bardzo odmiennych osobowości i talentów. Ważne jest też samo dążenie. Sens, wpisany w pracę wszystkich sportowców jest bardzo uniwersalny, bo każdy z nas stawia przed sobą jakieś cele, każdy do czegoś zmierza, każdemu z mniejszym lub większym powodzeniem udaje się te cele osiągnąć. W sporcie zawodowym fascynująca jest determinacja wielu zawodników, to ile muszą znieść podczas przygotowań, a później również na wielkich imprezach sportowych. To że ich praca nie zawsze przekłada się na wynik sportowy niczego moim zdaniem nie zmienia.

Wcześniej nakręcił Pan film o piłce nożnej. Czy schemat „Drużyny” będzie podobny?
Nie. To dwa zupełnie różne filmy. Choć oba opowiadają o sporcie, to inaczej napisała je sama rzeczywistość. „Mundial. Gra o wszystko”, który niebawem trafi do kin, to dokument na temat wydarzeń z przeszłości. Opisuje słynny występ polskich piłkarzy na mundialu w Hiszpanii w 1982 roku. Opowiada on nie tylko o sporcie, ale też o PRL, stanie wojennym w Polsce, o więźniach politycznych, którzy mimo zaangażowania w "Solidarność" chcieli oglądać grę Polaków na mistrzostwach świata. Tkankę filmu tworzyły głównie archiwalia i wywiady. Drużyna Andrei Anastasiego przeżyła w ubiegłym roku sporo wstrząsów, nie miała najlepszego sezonu, parokrotnie zmieniał się jej skład, na kadrę spadały baty ze strony mediów, w końcu odwołano trenera i na jego miejsce postawiono kończącego karierę zawodniczą Stephane'a Antigę. To wszystko będzie miało wpływ na dramaturgię filmu.

Jak się Panu układała współpraca z trenerem Anastasim?
Bardzo dobrze, choć za pierwszym razem kiedy weszliśmy na trening przegonił nas z hali, bo myślał że jesteśmy gapiami, którzy wtargnęli na zamknięty trening. Gdy sprawa się wyjaśniła, nie było już żadnych problemów z nasza obecnością. Andrea jest komunikatywny i spontaniczny, ma wielkie poczucie humoru, co było bardzo pomocne, zwłaszcza na początku znajomości. Jest też bardzo doświadczony medialnie, pracował bowiem jako komentator sportowy w telewizji włoskiej. Od początku określił granice, których mieliśmy się trzymać, każdą decyzję dotyczącą filmowania jego drużyny musieliśmy z nim konsultować. Obowiązywały nas też zasady bezpieczeństwa, których należało przestrzegać, żeby nie doszło do wypadku podczas treningu; bywało bowiem, że w hali, niedaleko boiska, ustawiało się dwóch operatorów, asystent i dźwiękowiec. Pracowało nam się naprawdę dobrze, tym bardziej, że Anastasi umie przenieść rozmowę o siatkówce na wymiar ogólny, związany z życiem każdego sportowca i chyba każdego widza. Mówiąc o siatkówce, rozmawia się z nim często o zwykłym życiu. Tym większa szkoda, że 2013 nie był rokiem jego sukcesu i triumfu reprezentacji. Mimo to pozostaje on sobą i broni się jako jeden z ważniejszych bohaterów filmu.

Czytałam, że powoli zdobywał Pan zaufanie zawodników. Jakimi metodami można sprawić, że zawodnicy „przyłapywani” przez kamerę zechcą się przed nią otworzyć, na ile też trzeba pamiętać, by nie przekroczyć granicy prywatności?
Jeśli chodzi o metodę, to ja zdaję się po prostu na intuicję. Nie ma innej recepty niż przyzwyczajenie do swojej obecności. Powtarza to większość autorów dokumentów, polegających na obserwacji. Im dłużej przebywa się w świecie bohaterów i pokazuje, że nie przyszło się zanieczyścić ich świata, tym większe są szanse na to, że nam w jakimś stopniu zaufają. Pojawiamy się przecież w cudzym domu, w zamkniętym mikroświecie. Należy z jednej strony pilnować, żeby nie naruszyć niczyjej przestrzeni, a z drugiej cały czas pracować nad zdobywaniem zaufania. To nie jest łatwe w przypadku sportu tak popularnego jak siatkówka. Siatkarze wiedzą przecież czym "jeść" media, fotografów, dziennikarzy i kamerzystów, wiedzą, że trzeba uważać na to co się mówi, blokują w sobie spontaniczność. Siłę do przeciwstawienia się mediom biorą z tego, że tworzą zespół. Zawsze mogą coś między sobą skomentować lub najzwyczajniej odwrócić się plecami. Pracując z takimi bohaterami, powiem, że przechodzi się niezły trening umiejętności interpersonalnych.

Krzysztof Ignaczak powiedział w jednym z wywiadów, że chciałby, żeby ten film pokazał, że sport zawodowy to nie zabawa. Udało się ten zamiar zrealizować?
Rozumiem co Igła miał na myśli i tutaj akurat mamy podobne podejście. Kiedy rozmawialiśmy o tym, co warto pokazać w filmie, Igła podciągnął rękaw bluzy i pokazał przedramię, na którym miał gigantycznego siniaka. „A taki mam wylew, muszę uważać” - powiedział rozbawiony. Zależało mi na tym, aby widzowie zobaczyli jak wiele pracy siatkarze muszą włożyć w przygotowanie do gry. Najczęściej widzimy tylko występ drużyny. Tymczasem poprzedza go długa, wielotygodniowa praca, w trakcie której poszczególni gracze ćwiczą po kilka godzin dziennie i uczą się ze sobą komunikować. Zdarzają się też kontuzje lub sytuacja, w której siatkarzom goją się rany po kontuzjach z sezonu ligowego.

Miał Pan jakieś trudności z przekonaniem trenera lub władz PZPS do nakręcenia tego filmu?
Jeśli chodzi o związek, to od niego zaczęła się cała praca nad filmem. Otrzymaliśmy pełne wsparcie merytoryczne i organizacyjne. Umożliwiono nam swobodę w przemieszczaniu się z kamerą wokół całego boiska. Przedstawiciele związku obawiali się, że „Drużyna” będzie zmierzać w kierunku, jaki obrał Marcin Koszałka w dokumencie „Będziesz legendą człowieku” o piłkarskiej reprezentacji na Euro 2012. Środowisko sportowe nie najlepiej przyjęło jego film, przekazuje sobie różne, zupełnie niesprawdzone plotki na jego temat. Bano się na przykład, że będziemy w jakiś sposób chcieli kogoś tym filmem ośmieszyć. To zresztą nie jedyny punkt odniesienia. Po Olimpiadzie w Londynie w Telewizji Polskiej powstał bardzo nierzetelny reportaż na temat siatkarzy, surowo oceniający ich grę, manipulujący materiałem udostępnionym przez Krzysztofa Ignaczaka. Wynikało z niego, że nasza reprezentacja głównie baluje i upija się dotychczasowymi sukcesami, podczas gdy kiedyś naprawdę trenowano. Ten reportaż bardzo utrudnił mi pracę i budowanie relacji z zawodnikami, bo dla drużyny, przez bardzo długi czas byliśmy kimś w rodzaju przyczajonych paparazzich, którzy czekają na okazję. Z trenerem nie było żadnego problemu. Musiałem wytłumaczyć mu jaki stawiam sobie cel i jakimi środkami zamierzam go osiągnąć. Należało być w 100 proc. szczerym i Andrea Anastasi tę szczerość docenił, pozwalając na tak wiele, na jak wiele chcieli pozwolić zawodnicy.

Dużo czasu spędził Pan z siatkarzami, poznał ich Pan. Jakimi ludźmi są prywatnie? Czy widz, oglądając film będzie miał okazję poznać drugie, nieznane oblicze zawodników?
Mimo wszystko nie mogę powiedzieć, że kogoś w drużynie poznałem bardzo dobrze, choć wydaje mi się, że z niektórymi graczami udało się stworzyć jakąś relację i że się polubiliśmy. Do tego potrzeba zawsze czasu, ale też wspólnoty doświadczeń. U sportowców to doświadczenie buduje się latami na treningach, zgrupowaniach, w drodze na kolejne turnieje. Doskonale pokazywały to filmiki Igły z cyklu „Igłą szyte”. Film miał być od początku realizowany metodą obserwacyjną, nie chciałem ingerować w życie drużyny, zawsze starałem się pozostać z boku żeby obecnością ekipy nie zakłócić rytmu przygotowań całego zespołu. Oczywiście mam wielką nadzieję, że uda się pokazać „coś więcej”, w pewnym sensie film powstał właśnie w tym celu, żeby widzowie mieli spojrzeć na siatkówkę cudzymi oczami, zobaczyć rzeczy, których na co dzień nie mają szans zobaczyć i być może dowiedzieć się nieco więcej o niektórych naszych reprezentantach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto