Allen jak z najlepszych czasów

2010-01-05 14:30:38

"Bóg" Woody`ego Allena w reżyserii Marcina Sławińskiego - najnowsza premiera olsztyńskiego Teatru im. Stefana Jaracza - przynosi powiew uroczo świeżego dowcipu. Kiedy wybieram się do teatru na spektakl komediowy, zawsze odczuwam lekki niepokój niczym przed randką w ciemno. Jako posiadacz określonego poczucia humoru oczekuję za każdym razem, że spektakl utrafi w moje gusta, ale zawsze istnieje zagrożenie, że się z reżyserem boleśnie rozminiemy i podczas gdy ja będę oczekiwał humoru w stylu choćby kabaretu Potem, ze sceny mogę być zdradziecko zaatakowany Marcinem Dańcem albo sitcomem spomiędzy "Plebanii" i "Jaka to melodia?". W przypadku "Boga" czekało mnie miłe zaskoczenie - wybranka okazuje się atrakcyjna i zabawna.



Akcja "Boga" rozgrywa się w starożytnej Grecji, choć jak się okazuje Grecja to mocno umowna, bo poziomów akcji mamy tu więcej. Raz mamy "teatr w teatrze", czyli sztukę napisaną przez Schizokratesa, w której występuje jego przyjaciel Kretynik, za chwilę obserwujemy przygotowania do tejże sztuki wystawienia, by moment później przenieść się w realia olsztyńskie, gdzie pojawia się Doris z Klewek (świetna rola - a właściwie role - Agnieszki Pawlak), jej ojciec z rowerem, którego nie zostawił w foyer, "bo kradną" (kapitalny epizod Artura Steranki) czy wymieniony z nazwiska aktor Jarosław Borodziuk ("Epizod w `Domu nad rozlewiskiem`!" - reklamuje go kolega ze sceny). Całość może sprawiać wrażenie absolutnego bałaganu na scenie, ale widać, że jest to bałagan przemyślany przez autora i reżysera, a wyreżyserować bałagan jest - mam wrażenie - zdecydowanie trudniej niż go zrobić.



Jednym z najmocniejszych punktów spektaklu jest jego - choć nie lubię tego słowa, to muszę go użyć - interaktywność. Publiczność co parę chwil zmuszana jest do aktywnego udziału w przedstawieniu i chociaż z niedowierzaniem przyjmuje padające ze sceny słowa, że może widzowie też są "napisani", to daje się reżyserować nie gorzej niż Kretynik i Schizokrates. "Bóg" bawi także dzięki dynamizmowi - postacie pojawiają się nie tylko wychodząc z kulis, ale też ujawniając się nagle na widowni czy wpadając bocznym wejściem, a epizody - choć krótkie - potrafią być przekomiczne (proponuję zwrócić uwagę na wspomnianego Artura Sterankę czy kilkanaście sekund Mariana Czarkowskiego w górniczym anturażu).



No i jest też oczywiście Woody Allen. Pojawia się osobiście, bo w postaci głosu Autora w słuchawce telefonu i popycha akcję, kiedy nawet postacie zauważają, że utknęły w martwym punkcie. To swoisty deus ex machina, który w dramacie greckim pojawić się musi. Pojawia się zresztą i drugi (sam Zeus), ale na skutek problemów technicznych nie do końca tak efektownie jak powinien. Wracając jednak do autora: na szczęście jest to Allen z najlepszych lat, kiedy to bardziej skupiał się na sztuce i dowcipie niż ponętnych skądinąd wdziękach Scarlett Johansson. Mamy więc bezkompromisową kpinę ze światka artystów i inteligentów, żarty na temat seksu (jak mi się zdawało, nieco chyba szokujące co bardziej mieszczańską publiczność) czy żarty z konwencji - chór z greckiej tragedii jest u Allena nieco swobodniejszy niż oryginał (ten motyw wykorzystał zresztą autor w swoim filmie "Jej wysokość Afrodyta"). A jeszcze przy całym ładunku komediowym, gdyby ktoś chciał czegoś nieco poważniejszego, to rzeczywiście - zgodnie z zapowiedziami reżysera - takie elementy znajdzie. "Bóg", przygotowany przez olsztyńską scenę jako propozycja na karnawał, nadaje się więc nie tylko na czas zabaw. W Wielkim Poście też jak znalazł.

Jesteś na profilu Marcin Bobiński - stronie mieszkańca miasta Polska. Materiały tutaj publikowane nie są poddawane procesowi moderacji. Naszemiasto.pl nie jest autorem wpisów i nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanej informacji. W przypadku nadużyć prosimy o zgłoszenie strony mieszkańca do weryfikacji tutaj