Biały człowiek na Ziemi Południowej

2009-11-17 20:12:38

"Kolor jest jednak zbyt banalnym kryterium. Trzeba zatem oprzeć się na innym podziale: mentalność ponad mentalność. Tu właśnie zaczyna się wszystko. Są więc oni - Aborygeni - i jest ostrze cywilizacji." To cytat pochodzący z najnowszej książki Mateusza Marczewskiego - "Niewidzialni" Książka ukazała się w 2008 roku w Wydawnictwie Czarne. Autor - poeta i prozaik - stworzył zbiór reportaży z Australii, ukazujący brutalną konsekwencję zderzenia się dwóch żywiołów: podbijających i podbijanych. "Niewidzialni" to utwór odsłaniający przed nami kulturę rdzennych Aborygenów, ich religię, egzystencję, przyzwyczajenia. To książka wyjątkowa w swoim gatunku, nasączona dużym ładunkiem literackości.

"Niewidzialni" pozbawieni są suchej faktografii, wiele tu emocji i przemyśleń samego Marczewskiego, jego dygresji natury religijnej czy etycznej. Autor nie tylko widzi, ale stara się także zrozumieć. A droga do zrozumienia, przeniknięcia trudnej sytuacji Aborygenów, prowadzi przez zaufanie tym - na pozór - agresywnym ludziom. I tu zaczynają się piętrzyć trudności. Bo jak zbliżyć się do ludzi, którym balandikojarzy się jedynie z niesprawiedliwością, przemocą i eksterminacją? Wydaje się jednak, że Marczewski pokonał tę niebezpieczną granicę, zdołał wejść do świata Nicości i jej pełnoprawnych obywateli.

Marczewski pokazuje nam Australię w jej niecodziennej odsłonie. Wszystko zaczęło się w roku 1786, kiedy na kontynent australijski przybył biały człowiek, burząc dotychczasowy ład i porządek. Europejczyk chlubił się swoją kulturą, zdobyczami techniki, osiągnięciami w sferze prawa czy etyki. Mówił o sobie: jestem ucywilizowany. I w tym tkwiła jego niekonsekwencja. W rzeczywistości nastał czas niezwykle trudny dla Aborygenów – ziemia podbita została uznana za niczyją, a jej mieszkańcy stali się dla kolonizatorów ,,niewidzialni”.

Mateusz Marczewski pisze w sposób niezwykle dobitny o następstwach tego procesu. Nastąpił kres wolności, zaś prawo wyboru sprowadziło się do skrajnej i nieludzkiej alternatywy: przyłącz się, albo zginiesz. Kolonizacja nie zaowocowała zatem wyłącznie pięknymi wieżowcami, szerokimi ulicami i instytucjami społecznymi czy państwowymi.

Europejczycy przywieźli ze sobą także własne prawo, alkohol i pieniądz. Marczewski jedzie do buszu, wybiera ustronia, zapomniane wioski pełne brudu, śmieci i zapchlonych psów dingo, by przekonać się jak destrukcyjna dla tych miejsc stała się cywilizacja białych.

Mateusz Marczewski to wrażliwy podróżny, dostrzegający rzeczy i zjawiska niezauważalne dla przeciętnego turysty. Potrafi zatrzymać się nad jakimś fragmentem krajobrazu i opisać go w sposób bliski poezji. I nie ma w tym stwierdzeniu żadnej przesady - każde słowo autora jest niezwykle wyważone, pełne uczuć, ciągłego zadziwienia światem.

To zbiór reportaży - opowiadań, pozwalający na fragmentaryczną lekturę. Rozbudowane zdania - na miarę Ryszarda Kapuścińskiego - obfitują w opisy, dygresję, próbę odczytania siebie pośród Nicości.

Krajobraz sprzyja temu procesowi. Człowiek staje się mały wobec ogromu przyrody, której musi się podporządkować. Chwila zapomnienia grozi bowiem śmiercią. Marczewski zdaje sobie z tego sprawę. Tym bardziej patrzy z podziwem na rdzenną ludność Australii, która tę właściwość przystosowania się opanowała doskonale. Busz rządzi się swoimi prawami, tak samo jak jego mieszkańcy.

Autor musiał się uzbroić w dużą cierpliwość, ponieważ rozmowy z Aborygenami nie należą do najłatwiejszych. Brak zaufania do białych, długotrwałe milczenie, słaba znajomość angielskiego stały się znacznymi utrudnieniami w procesie komunikacji. Ale Marczewski osiągnął na tej płaszczyźnie ogromny sukces, który tkwi niewątpliwie w sympatii jaką obdarzył swoich rozmówców.

Jesteś na profilu Larysa Smak - stronie mieszkańca miasta Polska. Materiały tutaj publikowane nie są poddawane procesowi moderacji. Naszemiasto.pl nie jest autorem wpisów i nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanej informacji. W przypadku nadużyć prosimy o zgłoszenie strony mieszkańca do weryfikacji tutaj